Zawodniczki i trenerzy SPR-u Lublin od początku podkreślali, że kluczowe dla końcowego sukcesu będzie odniesienie jednego zwycięstwa na wyjeździe. Tak też się stało. Podopieczne Grzegorza Gościńskiego wygrały pierwszy mecz w Lubinie. W drugim poniosły jednak bardzo wysoka porażkę (15:28). - Rzeczywiście po tym pierwszym meczu nastąpiło rozprężenie, ponieważ wykonaliśmy plan minimum. I chyba byliśmy z tego zadowoleni, dlatego taka sroga porażka - powiedział po niedzielnym pojedynku szkoleniowiec mistrzyń Polski.
Taki wynik mógł mieć wpływ na psychikę zawodniczek, szczególnie, że ze składu wypadła Sabina Włodek, a niepewny był występ Izabeli Puchacz. - Pewne przybicie było widać jeszcze w środę na treningu. W czwartek było lepiej, w piątek już zdecydowanie lepiej. Napawało to optymizmem na dwa spotkania - relacjonował Gościński.
Bardzo dobrze zaprezentowały się w weekend wszystkie zawodniczki, ale jednym z największych pozytywnych zaskoczeń była gra Kamili Skrzyniarz. - Nie mam nic przeciwko, żeby ona w każdym spotkaniu tak grała. "Kama" miała troszeczkę słabszy okres zimowo-wiosenny. Dosyć często chorowała i dlatego też tak, a nie inaczej trenowała. Rzeczywiście ona by nam troszeczkę pomogła w Lubinie - stwierdził trener SPR-u.
Przed lubliniankami jest jeszcze szansa na dublet. W sobotę rozegrają bowiem finał Pucharu Polski. - W tamtym roku nawet nas w finale nie było. W tym roku jesteśmy. Powypadało nam parę zawodniczek. Prawdopodobnie nie pojedziemy nawet w takim składzie, w jakim graliśmy. Niektóre dziewczyny postawiły swoje zdrowie na szalę w lidze i umowa była taka, że tutaj zagrają, a w Pucharze Polski prawdopodobnie nie. Zobaczymy jak to będzie, bo to zależy wyłącznie od nich i oczywiście od sztabu medycznego - zakończył Grzegorz Gościński.