Tomasz Czarnota: Byliście źli na siebie po przegranej w Płocku?
Michał Chodara: Nie ma co ukrywać, że czuliśmy lekki niedosyt. W naszym odczuciu zasługiwaliśmy przynajmniej na punkt i wydaje mi się, że podobnego zdania jest wiele innych osób. Nasza gra na tle Wisły wcale źle nie wyglądała. Owszem można powiedzieć, że punkty przeleciały obok nosa, ale nie ma co się złościć. Trzeba podnieść głowę i walczyć dalej, bo na jednej porażce świat się nie kończy.
Ze Stalą związał się pan dwuletnią umową. Oznacza to, że wierzy pan w utrzymanie?
- Oczywiście! Jak najbardziej mamy szanse powalczyć i udowodnić na co stać drużynę.
Dlaczego zdecydował się pan na występy w Stali?
- Powodów jest kilka. Przede wszystkim znałem już dość dobrze kilku chłopaków. Spotkaliśmy się wcześniej w innych zespołach, więc automatycznie aklimatyzacja
przebiegła niezwykle sprawnie. Wszyscy przyjęli mnie z otwartymi rękami i współpraca układa się bezproblemowo. Podobnie sprawa ma się z trenerem Skutnikiem. Dodatkowo w Mielcu stworzono naprawdę ciekawą mieszankę, która powinna trochę napsuć innym krwi. Sporym atutem jest również fakt, że mam znacznie bliżej do domu.
Rozumiem, że teraz jest pan stałym gościem w rodzinnym Biłgoraju?
- Z Mielca mam trochę ponad 100 km. Z Kielc czy Zabrza ta droga była oczywiście o wiele dłuższa. Na każdy mecz, który gramy u siebie przyjeżdża moja rodzina, więc po spotkaniu pakuję się razem z nimi do samochodu i niedzielę spędzam w Biłgoraju z bliskimi.
Życie w Mielcu jest jednak z pewnością zdecydowanie inne od tego w Kielcach czy Zabrzu?
- Bez dwóch zdań. Miasto jest oczywiście sporo mniejsze np. od Zabrza, ale uważam, że zdecydowanie przyjemniejsze do mieszkania i życia.
Wspominał pan o tym, że został ciepło przyjęty przez kolegów. Z kim trzyma się pan poza boiskiem?
- Można powiedzieć, że na boisku i poza nim stanowimy jedną wielką rodzinę. Trzymamy się razem i wydaje mi się, że zawsze możemy na sobie polegać. To bardzo ważna sprawa w sporcie. Najdłużej i najlepiej znam się jednak z Łukaszem Janystem i Pawłem Gawęckim. Razem występowaliśmy przecież przez jakiś czas w Kielcach.
Nie liczył pan, że od razu wskoczy do pierwszego składu?
- Spodziewałem się, że na początku będzie o to ciężko. Trener ma swoich zaufanych zawodników, ale nie czuję się poszkodowany. Wręcz przeciwnie. W pierwszym spotkaniu z Nielbą grałem trochę więcej ja, a w starciu z Wisłą Marcin Basiak. Trzeba pamiętać, że występy na pozycji numer jeden kosztują wiele wysiłku. Rotacja i zmiany są więc bardziej niż wskazane. W piłce ręcznej, która jest sportem drużynowym liczy się przede wszystkim dobro drużyny.
W najbliższą sobotę czeka was spotkanie z Vive. Nie ma pan czegoś do udowodnienia Bogdanowi Wencie?
- W pierwszym zespole z Kielc grałem przez rok, a potem wiadomo, co się stało. Drużyna została niesamowicie wzmocniona, a ja nie pasowałem już do tej koncepcji. Przygodę z Vive wspominam jednak bardzo ciepło i do nikogo nie chowam urazy, ani nie chcę niczego udowadniać, chociaż wiadomo, że mobilizacja na taką konfrontację będzie większa niż zwykle.
Wierzy pan, że z mistrzem Polski zagracie jak równy z równym?
- Mam taką nadzieję! Liczę, że stworzymy ciekawy spektakl, przede wszystkim dla kibiców, bo przecież hala w Mielcu na pewno zapełni się po brzegi. Oczywiście wszyscy zdajemy sobie sprawę, że na dzień dzisiejszy Vive jest w Polsce poza zasięgiem wszystkich. To jednak nie oznacza, że się przed nimi położymy i poprosimy o najniższy wymiar kary. Mogę zapewnić, iż damy z siebie wszystko i będziemy grać to, co najlepiej nam wychodzi. Nasza taktyka oparta jest przede wszystkim na wybieganiu i to będziemy się starali wykorzystać możliwie najlepiej.
Na każdym waszym meczu swoje gardła zdzierają siatkarki Stali. Pan też będzie je dopingował na spotkaniach w PlusLidze?
- Szczerze mówiąc wielkim pasjonatem kobiecej siatkówki nie jestem, ale z pewnością będę chodził na mecze. Trzeba sobie przecież nawzajem pomagać!