- Nie możemy do tego podchodzić w ten sposób, że przegrana z Vive różnicą ośmiu bramek jest ok - tłumaczy w rozmowie ze SportoweFakty.pl doświadczony kołowy Azotów, Paweł Sieczka. - Nie możemy być z siebie zadowoleni, bo przegrana jest przegraną. Na pewno gra w naszym wykonaniu wyglądała nieźle, podjęliśmy rywalizację z kielczanami. Niestety, nie udało się i odpadamy z Pucharu Polski. Teraz więc musimy skupić się na rozgrywkach ligowych i grze w Challenge Cup - zapowiada. - Sam nie wykorzystałem kilku setek, ze swojej gry nie mogę więc być zadowolony.
Podopieczni Bogdana Kowalczyka doszli w pewnym momencie mistrzów Polski na jedną bramkę, trafiali sześć razy z rzędu i uwierzyli w możliwość nawiązania walki z zespołem Bogdana Wenty. Gdyby wówczas zdołali przełamać faworyta... - Nie gdybajmy - ucina Sieczka. - Vive jest na tyle klasowym zespołem, ogranym w Lidze Mistrzów, że nie ma sensu wietrzyć sensacji. Wynik się skończył, jak się skończył. My w siebie wierzymy cały czas, nie jest tak, że jaką przyjeżdżają Kielce, to my się kładziemy i czekamy na najniższy wymiar kary. Zawsze walczymy do końca, tym razem się nie udało.
Po raz kolejny najmocniejszym punktem puławskiego zespołu była postawa formacji defensywnej. Szczypiorniści Vive - szczególnie po przerwie - mieli ogromne problemy z przedarciem się przez zasieki obronne Azotów. - Fajnie nam to wychodzi - cieszy się Sieczka. - W bramce mocno pomaga nam Maciek Stęczniewski, z tego wychodzą dobre sytuacje i kontrataki. Wiadomo, że gra każdego zespołu z czołówki PGNiG Superligi opiera się właśnie na dobrej obronie i szybkim wyjściu do przodu. My też staramy się grać w ten sposób - kończy.