W swoim debiutanckim występie w europejskich pucharach puławianie ponieśli porażkę. Jedna bramka straty jest na pewno do odrobienia w rewanżowym meczu i nie przekreśla szansy awansu podopiecznych Bogdana Kowalczyka do kolejnej rundy. Jednak puławianom będzie o tyle trudniej, że drugie spotkanie rozegrają na parkiecie rywala w Macedonii.
W sobotnim pojedynku puławscy kibice już po raz kolejny nie zobaczyli na parkiecie Piotra Wyszomirskiego. Bramkarz zespołu Azotów oraz reprezentacji Polski, od kilku tygodni zmaga się z kontuzją, której nabawił się podczas zgrupowania kadry. - Podczas zgrupowania kadry przed meczami eliminacji ME, w czasie jednej z interwencji poczułem ból w lewym udzie. Na początku myślałem, że to naciągnięcie, ale ból nie mijał - mówi.
Jak sam twierdzi, nie wie, kiedy będzie mógł powrócić do gry. - Chciałbym jak najszybciej, ale noga wciąż boli. Nawet przy rozciąganiu odczuwam ból, nie mówiąc już nawet o próbie interwencji - dodaje.
Bramkarz puławian uważa, że główną przyczyną porażki w pierwszym spotkaniu Challenge Cup była bardzo słaba skuteczność w ataku. - Przez naszą nieskuteczność zrobiliśmy bohatera z bramkarza gości. Przecież on nie powinien wybronić nawet połowy tych rzutów. Tymczasem bronił w nieprawdopodobnych okolicznościach - zauważa.
Zawodnik zaznacza, że jedna bramka różnicy to nie jest dużo, mimo rewanżu na parkiecie rywala. Jak podkreśla, w drugim pojedynku drużyna na pewno będzie miała większą wiedzę o przeciwnikach, co postara się wykorzystać. – W sumie to tylko jedna bramka straty, ale będziemy grać na parkiecie rywala. Mają nad nami przewagę psychologiczną. Poza tym wiadomo, że sędziowie mogą im sprzyjać. Na pewno będziemy wiedzieć o nich więcej niż przed pierwszym spotkaniem. Mam nadzieję, że ta wiedza ułatwi nam grę w drugim spotkaniu - kończy Wyszomirski.
Spotkanie rewanżowe rozegrane zostanie w najbliższą środę (27.11.2010) w Macedonii.