Gospodarze do spotkania przystąpili bez prawdopodobnie najważniejszego piłkarza swojej drużyny. Kontuzjowany Filip Kliszczyk, mecz obejrzał jedynie z trybun. - Zaskoczył mnie brak Filipa, który w znaczny sposób dał się odczuć gospodarzom - mówił po spotkaniu trener Edward Strząbała. Mimo problemów kadrowych to AZS dobrze rozpoczął sobotni pojedynek. Po trafieniu Roberta Foglera gorzowianie wygrywali 3:1, a bramka obrotowego Bartosza Janiszewskiego dała im prowadzenie 5:2. Trzeba dodać, iż spora w tym zasługa bramkarza Luchiena Zwiersa. Popularny "Lucky" popisał się kilkoma świetnymi interwencjami, a także wybronił rzut karny. Możliwe, że mobilizująco podziałała na niego spora grupa kibiców SV Anhalt Bernburg, która uzbrojona w bębny głośno dopingowała swojego byłego zawodnika.
Świetna postawa Holenderskiego bramkarza nie szła jednak w parze z wysoką skutecznością w ataku jego kolegów. Gorzowianie nie wykorzystali swoich strzeleckich sytuacji, a także popełniali proste błędy. Rywal nie czekał długo i już w 15. minucie doprowadził do wyrównania 5:5. Minutę później, mimo gry w osłabieniu, Miedź wyprowadziła szybki kontratak, a po bramce Piotra Swata prowadziła 5:6. Chwilę później było już 5:7. Gorzowianie szybko starali się odrobić straty. W 20. minucie ponownie mógł być remis jednak Wojciech Gumiński nie wykorzystał rzutu karnego. - Wypuścił go bramkarz jak chciał. Stary doświadczony zawodnik. Nie można rzucić sobie tak od niechcenia. Karne to trzeba rzucić bardzo mocno w wolne miejsce ile fabryka dała. - złościł się po meczu trener Dariusz Molski.
W 23. minucie gorzowski szkoleniowiec zmuszony został do poproszenia o czas dla swojej ekipy, gdyż rywale odskoczyli już na trzy bramki. Po minucie przerwy gra gospodarzy nie wyglądała jednak lepiej. Dwukrotnie karą dwóch minut został upomniany Krzysztof Misiaczyk. Taki stan rzeczy natychmiast wykorzystali goście, który po bramce Adama Skrabania do szatni schodzili z przewagą czterech bramek. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się wynikiem 8:12.
Po przerwie gorzowscy szczypiorniści już w trzy minuty mogli zniwelować wszystkie straty, jednak ponownie zawiodła skuteczność rzutowa. - W ataku nie mamy siły przebicia. Rzucamy tylko z biodra. Zero polotu i fantazji, wszystko na stojąco - komentował Mateusz Krzyżanowski. Jednak jak mówi stare przysłowie "co się odwlecze to nie uciecze". Gospodarze mozolnie gonili wynik, by w 43. minucie doprowadzić do wyrównania. Nie potrafili pójść jednak za ciosem i wyjść na prowadzenie. - Można powiedzieć, że w drugiej połowie trzymaliśmy wynik, ale w pewnym momencie coś siadło. Przeciwnik zagrał konsekwentnie - mówił Strząbała. Mimo chwilowego przestoju Miedź ponownie wypracowała trzy bramki przewagi. W tym okresie gry z dobrej strony pokazał się Paweł Piwko, który wykończył kontratak i zdobył bramkę ze skrzydła.
Na pięć minut przed końcem gospodarzom powtórnie udało się dogonić rywali. Najpierw bramkarza gości pokonał kołowy Misiaczyk, a następnie Gumiński. Nie dość, że legniczanie w dwóch akcjach stracili dwie bramki to na domiar złego na dwie minuty stracili także dwóch zawodników. Wydawało się, że AZS ma już rywala na łopatkach. Jednak gra w przewadze nie jest chyba mocną stroną gorzowskich akademików. - Ja nie pamiętam meczu byśmy tą grą w sześciu na pięciu, a dzisiaj nawet na czterech coś potrafili odrobić - powiedział Tomasz Jagła. Świadczyć może o tym idealna sytuacja Gumińskiego, który w arcyważnym momencie zupełnie niepilnowany trafił w słupek. - On takich sytuacji ze skrzydła lepszych już nie będzie mieć. Praktycznie to już nie było skrzydło, a wręcz rozegranie. Tak dobrze chłopaki rozrzucili akcję - komentował po meczu Molski.
Co nie udało się Gumińskiemu, udało się Misiaczykowi. Na trzy minuty przed końcem meczu dał prowadzenie swojej drużynie 22:21. Goście jednak nie odpuścili. Po efektownym wejściu w obronę rywala bramkę zdobył Skrabania, a do końca meczu pozostała już tylko minuta. W ciągu 60 sekund wydarzyło się wiele. Gorzowianie dwukrotnie byli w posiadaniu piłki i dwukrotnie popełnili proste błędy oddając inicjatywę rywalom. Na 10 sekund przed końcowym gwizdkiem czerwoną kartką, za trzecią dwuminutową karę, ujrzał Misiaczyk. Ostatnia akcja należała więc do gości. Legniczanie po wznowieniu wymienili kilka podań, a na rzut zdecydował się Grzegorz Garbacz. Piłka wpadła do bramki dając zwycięstwo Miedzi 22:23. - Czy zostałem bohaterem? To chyba za dużo powiedziane. Była chwilka czasu. Ustaliliśmy, że gramy szeroko i na szczęście udało się trafić - z radością mówił Garbacz.
AZS AWF Gorzów Wlkp. - Reflex Miedź Legnica 22:23 (8:12)
AZS AWF Gorzów Wlkp.: Zwiers, Kiepulski - Huziejew 6, Fogler 4, Tomczak 3, Gumiński 3, Misiaczyk 2, Bosy 1, Krzyżanowski 1, Janiszewski 1, Jagła 1.
Kary: 8 x 2 minuty / Czerwona kartka dla Misiaczyka.
Reflex Miedź Legnica: Kryński, Banisz - Piwko 4, Swat 4, Fabiszewski 4, Szuszkiewicz 2, Garbacz 2, Skrabania 2, Brygier 2, Paluch 1, Szabat 1, Boneczko 1.
Kary: 4 x 2 minuty.
Sędziowie: Rafał Puszkarski i Arkadiusz Sołodko (obaj Legionowo).
Widzów: 400.