Zawiedliśmy i to najbardziej boli - rozmowa z Rafałem Glińskim, skrzydłowym reprezentacji Polski

- Przyznajmy szczerze, że Rumunii prowadząc kilkoma bramkami spuścili trochę z tonu, dzięki czemu udało nam się zniwelować straty i zakończyć to spotkanie tylko dwubramkową stratą - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty Rafał Gliński.

W tym artykule dowiesz się o:

Natalia Starosta: Przed tym spotkaniem byliście stawiani w roli faworyta, tymczasem Rumunia Was ograła.

Rafał Gliński: Nie wiem, czy byliśmy faworytem, ale ten mecz na pewno był do wygrania. Tym bardziej, jeśli przegrywa się dwoma bramkami. Takie dwie małe brameczki mogłyby każde spotkanie odwrócić w drugą stronę. O ile pierwsza połowa była wyrównana, o tyle w drugiej zawiódł nasz powrót do obrony. Wydaje mi się, że przez to zostaliśmy tak pokrzywdzeni, właśnie przez kontry. Piotrek Wyszomirski świetnie spisywał się w bramce, ale wiadomo, że nie był w stanie odbić wszystkich piłek, szczególnie tych padających z kontrataku. Rumuni odskoczyli na kilka bramek i ciężko nam było ich dogonić.

Brakowało również precyzji w ataku.

- Dokładnie, ale ciężko wymagać z końcem pierwszej rundy w lidze, że nagle przyjedziemy wszyscy i będziemy super zgrani. Trenujemy teraz tylko w krajowym składzie, brakuje nam jeszcze zgrania, więc na tym etapie nie wymagajmy, żeby ta piłka jakoś super nam chodziła. Nie mniej jednak, powinniśmy pokazać większą wolę walki. Szczególnie w drugiej połowie. Myślę, że wówczas mecz rozstrzygnąłby się na naszą korzyść.

Końcówka spotkania obfitowała w emocje, których momentami brakowało, zwłaszcza na początku drugiej połowy meczu.

- Przyznajmy szczerze, że Rumunii prowadząc kilkoma bramkami spuścili trochę z tonu, dzięki czemu udało nam się zniwelować straty i zakończyć to spotkanie tylko dwubramkową stratą. W niedzielę będzie nowy dzień, będziemy mieli szansę udowodnić, zarówno sobie, jak i kibicom, że potrafimy wygrać z Rumunią. Wyjdziemy na plac boju skoncentrowani w stu procentach i będziemy o to właśnie walczyć.

Rywale czymś was zaskoczyli?

- Wiedzieliśmy, że jest to bardzo ambitny i waleczny zespół, spodziewaliśmy się więc, że w tym spotkaniu nie będzie żadnej taryfy ulgowej, mimo że to zaledwie mecze sparingowe. Zdawaliśmy sobie sprawę, że postawią nam trudne warunki, że momentami mogą zagrać troszeczkę bardziej po męsku, ale muszę przyznać, że na to właśnie byliśmy nastawieni. Nie ma się więc, co tłumaczyć. To po prostu my zawiedliśmy i to najbardziej boli.

Na co w takim razie uważać przed niedzielnym spotkaniem?

- Jeśli chodzi o atak pozycyjny, to szczególnie na środkowego z numerem 5, jest bardzo szybki i nie raz potrafił rozrzucać naszą obronę w różnych formacjach. Rumuni mają również dobrą grę z kołem, na to również powinniśmy zwrócić uwagę. Ale przede wszystkim, chociaż znów się powtórzę (uśmiech), kluczem do wszystkiego jest nasz powrót do obrony. Im mniej bramek stracimy z kontry, tym lepiej dla nas.

Trener Wenta wspominał jeszcze przed środowym spotkaniem ligowym, że chciałby Cię trochę oszczędzić, bo po meczu ze Stalą jesteś dość mocno poobijany. Tymczasem w Zielonej Górze rozegrałeś połowę spotkania. Jak Twoje zdrowie?

- Moje zdrówko, odpukać, w porządku. Nic mnie nie boli, mogę biegać i walczyć, więc jeśli trener zadecyduje, że mogę pomóc, to na pewno pomogę. Poobijany jestem, ale to tak właściwie jest normalne. Po takim meczu każdy z nas ma podobnie, więc nie ma, co narzekać na taką kolej rzeczy. To jest po prostu wliczone w naszą pracę i właściwie to najmniejszy problem.

Spotkanie w Zielonej Górze chyba oficjalnie rozpoczęło "walkę" o miejsce w kadrze na MŚ.

- Do mistrzostw pozostał jeszcze miesiąc, więc na dzień dzisiejszy ciężko ocenić własne szanse. Takie mecze, czy nawet drobne treningi, jakie odbywamy wspólnie, pod okiem trenera Wenty, są właśnie po to, żeby zachęcić do siebie trenera. Każdy robi, co w jego mocy, ale na ocenę przyjdzie czas dopiero w styczniu. Na razie każdy z nas musi jedynie mocno pracować, żeby udowodnić samym sobie i trenerowi, że zasługujemy na to miejsce.

Komentarze (0)