Za mało pracujemy nad zmianą mentalności - rozmowa z Bożeną Karkut, trenerką Zagłębia Lubin

O tym, że obok postaci w przeszłości znakomitej zawodniczki, a aktualnie trenerki Zagłębia Lubin nie można przejść obojętnie, wie każdy pasjonat szczypiorniaka w Polsce. Trenerka, która ma tyle samo zwolenników, co krytyków, od lat ze swoim klubem walczy o najcenniejsze krajowe trofea. W tym sezonie jej zespół typowany jest przez wielu jako faworyt do zdobycia upragnionego mistrzostwa kraju. O reprezentacji Polski i sytuacji w polskiej piłce ręcznej specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl opowiada Bożena Karkut.

Maciej Biegajewski: Sezon jest dopiero na półmetku, ale wydaje się, że Zagłębie Lubin jest jednym z pretendentów do przełamania hegemonii SPR-u Lublin, która trwa już od wielu sezonów. Wykorzystujecie słabość głównych rywali, czy czas Zagłębia w końcu nadszedł?

Bożena Karkut: Nie wiem jak to określić. Im gramy lepiej, tym częściej mówi się, że to rywale robią to słabiej. Myślę, że od wielu, wielu lat, od pierwszego roku mojej pracy, kiedy wszyscy odpisywali sobie punkty w pojedynkach z Lublinem, ja mówiłam, że Zagłębie Lubin będzie z nimi walczyć. To jest sport i w sporcie wszystko jest możliwe. Z upływem lat gdzieś zmieniła się mentalność wielu zawodniczek. Przestał rozpowszechniać się mit o "nadludziach z Lublina". Powoli zdarzały się mniejsze, później coraz większe zwycięstwa. Od lat staramy się przerwać tę hegemonię, stawiając sobie jak najwyższe cele i według mnie, z roku na roku jesteśmy coraz bliżej realizacji tych założeń. Nie ukrywam - przynajmniej 3 razy byłyśmy bardzo blisko, ale wciąż wygrywało doświadczenie tych bardzo dobrych zawodniczek. Powoli się je skreśla ze względu na wiek, ja mimo wszystko nie byłabym aż taka do tego chętna. One wciąż walczą i wciąż będą na sportowej arenie. Wiem, że pojawią się też inni rywale. Jest to na dzisiaj pewnie Gdynia, ale patrząc na przykład na personalny skład Startu Elbląg, to przed sezonem stawiałam je w pierwszej czwórce, właśnie ze względu na osoby, które się tam zebrały.

Co sprawiało, że do tej pory drużyna z Lublina była poza zasięgiem większości, żeby nie powiedzieć wszystkich drużyn polskiej ekstraklasy?

- Ja to nazwałam "mitem" w dużym skrócie. Powstało takie przekonanie, bo jednak są to piętnastokrotne mistrzynie Polski, co mówi samo za siebie. Jest to piękna karta historii i żaden żeński klub nie może się pochwalić aż tyloma sukcesami. One na ten sukces pracowały latami, przez te lata przewinęło się tam sporo bardzo dobrych zawodniczek. One sobie po prostu wypracowały taką pozycję, że drużyny podchodziły do pojedynków z nimi właściwie z nastawieniem, że są bez szans. To trzeba było zmienić przez ten okres.

To, że oczekiwania związane z występami Zagłębia są bardzo duże, potwierdza fakt niedawnych kar nałożonych przez zarząd na zespół mężczyzn. Ciężko gra się z tak dużą presją ze strony kibiców i właścicieli?

- Ja bym powiedziała, ze wręcz przeciwnie. Członkowie zarządu w Lubinie są bardzo cierpliwi. Życzyłabym, żeby w każdym klubie taka atmosfera była. Zarówno my, jak i chłopcy mamy swoje słabsze bądź lepsze sezony. Trzeba jednak z ręką na sercu powiedzieć, że są to w większości lepsze chwile. Pokuszę się o stwierdzenie, że chyba nie tylko w Polsce, ale i w Europie nie znajdziemy klubu, który jednocześnie utrzymuje dwie sekcje piłki ręcznej, które gdzieś wciąż walczą o medale albo są bliżej czołówki. Niemniej jednak w tym roku tak się złożyło, akurat w przypadku mężczyzn to drugi taki sezon, że chłopcy grają poniżej oczekiwań. Szuka się przyczyn, szuka się rozwiązań. Częściowo odnoszę wrażenie, ze wymuszają to media. Nie jestem za takim czymś, by to telewizja czy prasa narzucała włodarzom klubu co mają robić. Zawsze sobie zadaję pytanie czy taki dziennikarz, który pisze albo mówi, że czas tego albo tamtego zwolnić, zastanowił się co by było jakby ktoś o nim tak powiedział? Nie podoba mi się to, niemniej jednak gdzieś tam taki brzydki zwyczaj nastąpił. Widać to szczególnie w piłce nożnej, jak się dziennikarze bawią, rozkręcają tą trenerską czy transferową karuzelę. Nie wiem, może to jest dobra zabawa dla niektórych. Na szczęście moim zdaniem włodarze naszego klubu patrzą w ten sposób, że to jest sport. Owszem - cele sobie należy stawiać, bo przy takich nakładach finansowych Zagłębie stać na bardzo dobre wyniki w Polsce. Naszym zawodnikom i trenerom w miarę wszystko się zapewnia: i bazę do treningu, i zaplecze finansowe. Siłą rzeczy nasze ambicje są większe niż utrzymanie w lidze, chcemy walczyć o medale. Skoro zdobyliśmy brązowe, srebrne, czy jak chłopcy złoto, to wciąż chcemy mieć to najlepsze miejsce. W sporcie trzeba sobie stawiać cele, czasem się zdarza, że się tego nie osiągnie i trzeba przeanalizować jakie są tego przyczyny. W momencie kiedy pojawia się brak zaangażowania, brak walki, to wtedy chyba powinny wkraczać drastyczniejsze metody. Ale jak mówię - my nie gramy pod presją, my mamy bardzo dobrze stworzone warunki i do tych warunków stawiamy sobie odpowiednio wysokie cele.

Sytuacja finansowa klubów żeńskiej Superligi jest fatalna i nie widać jak na razie przesłanek, by miała się poprawić. Bankructwo Zgody, problemy z pozyskaniem sponsora w Piotrkowie, zamieszanie wokół SPR-u Lublin, lekko nie jest także w Elblągu. Jak wpływa to na poziom rywalizacji? Czy dalej prawdziwe jest przysłowie, że "pieniądze nie grają"?

- Oczywiście będę wrogiem wielu wypowiadając te słowa, ale wciąż jestem za tym, żeby zmniejszyć ilość zespołów w ekstraklasie, i żeby więcej zespołów było w lidze niżej. Nie tylko ze względu na poziom sportowy, bo co roku zdarza się przynajmniej jedna drużyna, która nie może zdobyć nawet punktu, ale jest to po prostu różnica klas. Z takich względów, że ekstraklasa od pierwszej ligi różni się jednak kosztami w utrzymaniu. Na pewno trzeba sobie zdawać z tego sprawę, to szczególnie tyczy się małych ośrodków, które koniecznie pukają do drzwi ekstraklasy. Jeżeli kogoś na to nie stać i nie ma zawodniczek tej klasy, to na pewno nie jest to motywujące, że taki zespół wychodzi na każdy mecz i dostaje po głowie. Nie jest to też promocją i nie przyciągnie się tym sponsorów. Moim zdaniem lepiej może czasem zagrać w klasie niżej, ale wygrywać i wokół tej dobrej atmosfery dopiero szukać ludzi, którzy by dali pieniądze na sportowy rozwój. Mimo wszystko jestem wciąż za tym, że pieniądze nie grają. Tak jak było wspomniane - różne kluby miały różne problemy. Dzisiaj bardzo mi szkoda, że nie udało się uratować Zgody, ale pamiętam dwa lata pod rząd, gdy Zgoda od dobrych kilku miesięcy nie miała pieniędzy, a zdobywała Puchar Polski. Przykładem jest Lublin, który niepierwszy raz ma problemy finansowe, a mimo wszystko te dziewczyny wychodziły, wygrywały, zostawały kolejnymi mistrzyniami Polski. Dla mnie czasem drażniące jest, że słyszę komentarze, jak to zespół z takim zasobem pieniężnym jak Zagłębie gra przeciwko "takim, a takim". To naprawdę nie ma nic do rzeczy. Ludzie wychodzą na boisko, żeby wygrać, dlatego są sportowcami. Mają w charakterze to, że chcą wygrywać i bez względu na to czy mają te pieniądze, czy nie, po prostu będą to robić. Bardziej bym chciała, by Zagłębiu nie zaglądano do kieszeni, w sensie ile kto zarabia, tylko żeby pochwalono ten klub, że przez te dwadzieścia kilka lat jednak potrafi zdobyć pieniądze, bo nikt nam ich po prostu nie daje. Tu od razu prostuję tych, którzy mówią: "macie KGHM - my jesteśmy MKS-em". Przez te kilkanaście lat ci ludzie wciąż pracują wokół tego, by ten klub miał pieniądze, żeby się utrzymał, i żeby walczył o najwyższe cele, więc chyba bardziej należałoby to chwalić niż wytykać. Niestety, jest jakoś odwrotnie...

Od jakiegoś czasu trwa dyskusja nad profesjonalizacją szczypiorniaka w Polsce. Czy ma pani jakąś receptę na to, by uatrakcyjnić i usprawnić krajowe rozgrywki?

- Myślę, że jedną z atrakcji jest forma play-off, która jest grana od lat. Co prawda ja na tej formie bardziej tracę niż zyskuję, bo wchodzę do play-off jako lider, a nie udaje mi się tej pozycji obronić z różnych przyczyn. Jestem zwolenniczką tego systemu rozstrzygnięć, ale w trochę innym kształcie. Bardzo podoba mi się to rozwiązanie grane we Francji, kiedy to zespoły, które cały sezon prowadzą, są premiowane tym, że nie grają w play-offach w pierwszej rundzie, tylko czekają na zespoły, które zakwalifikują się do czwórki. Dopiero wtedy rozgrywane są finały. Ta opcja podoba mi się z dwóch względów: po pierwsze jest to jakaś nagroda, że było się najlepszym przez większość sezonu, a po drugie przeważnie czołowe drużyny posiadają najwięcej reprezentantów kraju, siłą rzeczy ci zawodnicy czy zawodniczki są bardziej eksploatowani, więc w tym przypadku mają więcej czasu na regenerację, to duża oszczędność sił. Myślę, że to jest atrakcyjne, bo dla nikogo nie byłoby interesujące jeżeli ostatnie kolejki, które telewizja miała zakontraktowane do pokazania, rozgrywały między sobą drużyny, które dzieli 8 punktów i właściwie to nie wiadomo o co wtedy te drużyny grają. Play-offy powodują jednak to, że nawet ta nasza hala w Lubinie pęka w szwach, czuć tę atmosferę. Widać to nawet po zawodniczkach, jest to jakaś uczta, dodatkowa mobilizacja. Każdego roku zdarza się w żeńskiej i męskiej ekstraklasie, że jest jakiś czarny koń, że nagle wygrywa ktoś, kogo przez większość sezonu nie było widać, a w play-offach pokazuje się z zupełnie innej strony. Jest to dodatkowa adrenalina. Kolejnym stopniem powinny być większe hale.

Ze strony ZPRP padł pomysł cenzusu pojemności hal jako warunku licencyjnego. Co pani sądzi o tym pomyśle?

- Kolejnym stopniem powinny być większe hale. Nie ukrywam, nieraz byśmy chcieli, by u nas przyszło więcej kibiców, niemniej jednak co do kubatury narzuconej przez związek bym postawiła duży znak zapytania, bo 3500 na piłkę ręczną przychodzi może jedynie w Kielcach na pojedyncze mecze mężczyzn. A tak poza tym? Gramy w hali Globus, otaczają nas praktycznie puste trybuny, w Elblągu jest bardzo fajna hala, a jednak też większość meczów odbywa się przy pustych trybunach. 2000, może 2500 to jest maksimum, które by wystarczyło w pełni. W wypadku wymogów o większej pojemności nie widzę w tym większego sensu. Zapewne w przypadku Lubina będzie to transakcja wiązana. Jeżeli ta nowa hala powstanie, będzie służyć też nie tylko dla piłki ręcznej, ale i dla miasta. Koncerty, mecze międzypaństwowe - otworzy to nam furtkę, by organizować imprezy międzynarodowe w różnych dyscyplinach sportowych. Jeżeli chodzi o pomysł, że wszędzie każdy klub powinien mieć te 3000 i powyżej, to akurat nie jest za dobry pomysł, jeżeli chodzi o kubaturę, ale już to, że każdy powinien mieć halę o odpowiednim standardzie, to tak, z tym się zgadzam i to powinno wpłynąć na atrakcyjność. Widać to po piłce nożnej. Na początku burzono się, że musi być oświetlenie, nagle znalazły się jednak środki, by je zainstalować. Byli zmuszeni zwiększyć pojemność stadionów? Też nie bardzo im to pasowało, ale teraz po kilku latach nikt nie narzeka. Pewnie ku temu to wszystko idzie, ten przymus spowoduje, że włodarze miasta przyspieszą trochę ruchy odnośnie budowy obiektów sportowych.

Startowała pani w konkursie na trenera reprezentacji Polski. Rywalizację tę wygrał Kim Rasmussen. Złośliwi początkowo twierdzili, że to bardziej wynik powiązań rodzinnych Duńczyka, niż jego doświadczenia i umiejętności. Turniej preeliminacyjny dał naszym szczypiornistkom jednak awans do kolejnego etapu, w którym zmierzymy się z Dunkami. Jak ocenia pani szanse biało-czerwonych w tym dwumeczu?

- Startowałam do tego konkursu z nadzieją, że będzie to konkurs. Potwierdzę - nie był to do końca konkurs. Ponieważ byłam tam od wewnątrz, to mogę postawić wiele znaków zapytania do tego co tam się działo. Preeliminacje pokazały, że z tymi dziewczynami można odnieść sukces. Wierzyłam, że są to zawodniczki, z którymi można odnieść sukces i zbudować zespół, dlatego się zgłosiłam na trenera kadry. Powoli było widać, że reprezentacja zmierza w złym kierunku, chodziło o to, by dziewczyny znowu nabrały chęci do gry w kadrze. Bez względu na to, czy przyszłaby Karkut, Rasmussen, czy Iksiński, to tej reprezentacji potrzebna była natychmiastowa zmiana. Tu trzeba pochwalić związek za to, że w końcu zadziałał. Może trochę za późno, przynajmniej o pół roku, ale zadziałał. Te same osoby, które nie chciały wcześniej grać w kadrze, znalazły się w niej ponownie i to bardzo cieszy. Szkoda by mi było, gdyby zawodniczka takiej klasy jak Karolina Kudłacz nie grała w reprezentacji Polski. Uważam, że w preeliminacjach dopisało nam także szczęście. Turniej odbywał się w Polsce, losowanie też było całkiem korzystne. Los jednak nie oszczędził nas w kolejnej rundzie, bo Dunki na pewno nie są drużyną z niższej półki. Niemniej jednak trzeba sobie powiedzieć, że nie zmierzymy się z Duńczykami, a Dunkami, które swoje lata świetności miały mniej więcej od początku do połowy lat '90, kiedy to zdobywały złoto olimpijskie. Tak naprawdę o sile skandynawskiego szczypiorniaka stanowi Norwegia. W Danii owszem, na dzień dzisiejszy jest mocna liga, bo zebrało się tam sporo dziewcząt z reprezentacji różnych krajów. Jednak jako reprezentacja one wciąż pukają do drzwi elity. Według mnie jest to zespół, który pozostaje w naszym zasięgu z paru przyczyn. Dunki miały bardzo wysokie oczekiwania co do ostatniej imprezy rozgrywanej na własnych parkietach. Właśnie to, że będąc gospodarzem ostatnich mistrzostw i mając oczekiwania na zdobycie medalu, tego medalu nie zdobyły, jest dla nas szansą. Nie wiem czy w związku z tym nastąpi tam zmiana trenera, czy przebudowa zespołu. Obie te zmiany potrzebują czasu. To jest szansa dla Polski, by wykorzystać ten moment przebudowy. Podobną sytuację swego czasu wykorzystał Bogdan Wenta i męska reprezentacja, gdy następowała zmiana pokoleniowa w reprezentacji Szwecji. Niewielu wtedy wierzyło, że przejdziemy Szwedów, a chłopaki odnieśli dwa zwycięstwa i od tego czasu zaczęły się ich sukcesy. Być może jest to taki sygnał dla dziewczyn, ze jak nie teraz, to kiedy? Nie ma tak, że są drużyny nie do pokonania. Musimy wziąć pod uwagę, że Dunki są w dołku, są niespełnione, ciągle chcą nawiązać do tych tradycji medali, które zdobywały starsze koleżanki. Na pewno dużym ułatwieniem będzie to, że Kim Rasmussen jest Duńczykiem i właściwie powinien o tych zawodniczkach wiedzieć wszystko. Kiedy wstają, kiedy kładą się spać, wszystkie ich zalety i słabości, bo jest stamtąd. Będzie mu dużo łatwiej. Co do jego koneksji - niech je wykorzysta. W końcu jego tata jest w EHF, łatwiej będzie mu zdobyć wszystkie materiały dotyczące Dunek.

Awans do MŚ byłby jednym z większym sukcesów w ostatnich latach kobiecej kadry narodowej. Do niedawna jednak polskie szczypiornistki odnosiły dość znaczące sukcesy w europejskich rozgrywkach. Co takiego się stało, że nagle polski szczypiorniak w wykonaniu pań stracił na jakości? To nasze zespoły się zatrzymały, czy rywale poszli krok naprzód?

- Wszystkie czynniki, które zostały wymienione, miały na to wpływ. Po pierwsze rywale nie stoją w miejscu i geografia przeciwników się zmieniła. Za moich czasów było wiadomo, że kolokwialnie mówiąc Ruskie to silne, Niemki to silne, Skandynawki również. W tej chwili, o czym się przekonali ostatnio mężczyźni na mistrzostwach świata, czy swego czasu kobiety przewiozły się w meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej, to nie jest tak, że drużyny egzotyczne jadą na turniej zobaczyć co to jest takiego ta piłka ręczna. To są drużyny złożone z zawodników i zawodniczek w większości występujących w europejskich klubach, często tych czołowych. To są ograni ludzie, to oni tworzą trzon swoich reprezentacji. Poza tym dzisiaj, żeby się dostać na imprezę takiej rangi jak mistrzostwa świata czy Europy, trzeba na to sobie zasłużyć, wygrywając w preeliminacjach, później jeszcze dodatkowo w eliminacjach. Po prostu trzeba grać. Przeciwnicy idą do przodu, ale my też na pewno się zatrzymaliśmy na jakimś etapie. Bez przerwy stykam się z rzeczami "na nie". Przedstawię prosty przykład: dzisiaj wszyscy krzyczą na mistrzostwach, że cały świat biega w piłce ręcznej. Jak ja zaczęłam z moimi dziewczynami w 2002 roku biegać i grać wysoką obroną, to byłam wg niektórych co najmniej dziwna jako trener. Dzisiaj się okazuje, ze świat tak gra już przynajmniej od 10 lat, tylko my dopiero to dostrzegamy i to jest nasz problem. Coś trzeba zmienić w szkoleniu już od najmłodszych lat. Nie możemy się opierać cały czas na tym, że "na prawej połówce musi grać duży i leworęczny piłkarz, a na prawym skrzydle to tylko leworęczny". Kiedy słyszę takie opinie, to dostaję ścisku szczęki. Sama zostałam najlepszą na świecie prawoskrzydłową jako zawodniczka praworęczna. Wszystko jest możliwe. To nie są przeszkody, dzisiaj zawodnik musi być wyszkolony wszechstronnie. U nas w Polsce pokutuje pogląd, ze zawodnik musi być wyspecjalizowany na jednej pozycji, bo jak gra na wielu, to właściwie nie jest żaden zawodnik. Ja się zastanawiam - co ci komentatorzy powiedzą o Karabaticu, który doskonale sobie radzi na wszystkich rozegraniach? Czy o kołowym, który jak jest wysoki, to niech tam stoi, bo jest duży. Okazuje się, że tak nie jest, że kołowy chorwacki, który ma dwa metry wzrostu, wspaniale się rusza na obronie "na jedynce". W ogóle ci dwumetrowi mężczyźni potrafią się ruszać pięknie w defensywie. Potrafią przede wszystkim grać w wysokiej obronie, a u nas nieustannie uważa się, że jak duży, to tylko do rzucania. Do obrony? Nie, nikt go nie uczy, by grać w defensywie. Efekt jest taki, że z wieku juniora do seniora przechodzi człowiek ze złymi nawykami. On ma tylko rzucać, a nie ma żadnych nawyków do gry z tyłu. Na etapie seniora jest za późno, by uczyć takich rzeczy. My możemy oszlifować kamień, ale nie uczyć. Kolejna rzecz to chyba to, że wciąż za mało pracujemy nad zmianą mentalności. My się cieszymy małymi zwycięstwami, a nie umiemy dowieźć do końca jakiegoś wielkiego zwycięstwa. Jak tak patrzę w przeszłość i patrzę na to ile my mamy srebrnych medali, a jak mało mamy złotych. Byliśmy tak blisko, a jednak czegoś zabrakło. Jakże często cieszymy się, że jesteśmy już w finale, że będziemy walczyć. Zraziło mnie to trochę na ostatnich mistrzostwach w Szwecji. Fajnie szło, bo wygrywali. Czy mniej atrakcyjnie, czy bardziej - to dla mnie nie ma znaczenia, bo na takich turniejach liczą się przede wszystkim punkty. Nagle Szwecja, która przegrała z Argentyną była na kolanach. Wystarczył choć jeden punkt Polaków z nimi i twierdzę, że mielibyśmy dzisiaj medal. Później skoro nie weszli do tego finału, to morale upadło. Podeszliśmy do tego meczu ze złym nastawieniem - "to Szwedzi muszą, my możemy". Według mnie to my musieliśmy, trzeba było doprowadzić sprawy do końca i iść dalej, nie patrząc za siebie. Nam tego brakuje w sporcie. To się na siebie nakłada i są to przyczyny bardzo złożone.

Czy Zagłębie Lubin w wypadku zdobycia mistrzostwa jest w stanie nawiązać do pięknych sukcesów polskich drużyn z minionych lat?

- Jeszcze daleka droga do tego mistrzostwa, więc nie chcę mówić co będzie jak je zdobędziemy. Sama mam od lat ten problem, o którym wspominałam, że dochodzimy do finału i tego złota nie zdobywamy. Główną przyczyną było to, że tak naprawdę od 6 lat nie zagrałam finału tą drużyną, którą budowałam na tę okazję. Zdarzały się kontuzje, urlopy macierzyńskie i tak w kółko. W tym roku też nam dobrze idzie, ale niektóre piłkarki zaczynają już z różnych przyczyn nie grać. Mam nadzieję, że ten rok będzie przełomowy. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeśli chodzi o konfrontację międzynarodową, to ze względu właśnie na mentalność potrzebna jest ogromna praca. To widać w kolejnych edycjach. O ile w turniejach towarzyskich potrafimy wygrywać i to w pięknym stylu, to w meczach o stawkę ta mentalność, że zadowalamy się małymi rzeczami funkcjonuje. To dla mnie wyzwanie i pole pracy na najbliższe lata.

Bawiąc się trochę w taki "handball fiction" - jak widzi pani kształt tabeli po zakończeniu rundy zasadniczej? Kto zagra o medale, kto będzie bronił się przed spadkiem, a który zespół otrzyma miano "czarnego konia"?

- Nikt nie zmusi mnie do aż takich ocen, bo wyznaję zasadę "nie dziel skóry na niedźwiedziu". Realnie powiem, bo to żadna tajemnica i żadne odkrycie, że patrząc po punktach w tabeli, zarówno Gdynia, Lublin, jak i my mamy największą szansę na to, by zostać w tej czwórce i walczyć o podium. Nie uznawałam Startu Elbląg za "czarnego konia", tylko uważałam, że powinien grać o czwórkę. Niemniej jednak tak grały, jak grały. Gdzieś w pewnym momencie się obudziły i dalej mają na to szansę. Słabo zaczął Koszalin, ale również się otrząsnął i z układu spotkań i tabeli wynika, że jak na razie ma największe szanse na awans do czołówki. Nie zapominajmy też o Piotrcovii, bo to taki zespół, który jak ma nóż na gardle, to potrafi, sama nie wiem skąd, zebrać siły. Nie przewiduję wielkich niespodzianek w fazie play-off, może jedynie zacięte spotkanie czwartego z piątym zespołem w lidze. Drużyny z dołu nie powinny zagrozić tym "z czuba", jest to jeszcze spora różnica. Z całym szacunkiem dla AZS-u Wrocław, że wykorzystał swoją szansę i pokazał niesamowitą ambicję wygrywając z Piotrkowem. Sądzę, że w fazie trójmeczu te zespoły nie udźwigną tej odpowiedzialności i walka rozstrzygnie się wśród ekip, które będą chciały zamieszać, czyli siódemek z Elbląga, Koszalina i Piotrkowa.

Źródło artykułu: