Piotr Wojciechowski: Jak się podobał mecz w wykonaniu Pana podopiecznych, a także rywala?
Jarosław Cieślikowski: Miał dwie odsłony, dlatego że w pierwszej połowie graliśmy fragmentami naprawdę bardzo dobre zawody: i szybki atak, i konsekwencja w ataku pozycyjnym, i bramkarz bronił. Ale były też momenty, kiedy zdarzały się błędy techniczne, zupełnie niezrozumiałe, proste, wynikające może z świadomości, że osiągnęliśmy przewagę i dlatego wszystko jest już łatwiejsze. A to jest złudne. Sport nie lubi półśrodków, trzeba po prostu grać na sto procent przez całe 60 minut.
Z czego zatem wynikały przestoje KPR-u? Mam tu szczególnie na myśli początek drugiej połowy. Przerwa w końcu służy temu, by drużyna wyszła na drugą połowę bardziej skoncentrowana.
- My, jak można było zauważyć, praktycznie przemeblowaliśmy w przerwie pół zespołu. Mamy dość szeroką kadrę i chcemy, żeby każdy, kto jest w drużynie miał okazję zaprezentowania się na naszym parkiecie. Te zmiany na pewno wybijają rytmu zawodników, którzy już weszli w mecz i funkcjonują na najwyższych obrotach. Tym niemniej, to nie jest żadne usprawiedliwienie, bo zawodnik doświadczony, takim jak jest Lisicki czy Wiak nie powinni sobie pozwolić na proste błędy.
Wyróżniłby Pan kogoś w swojej drużynie?
- Myślę, że za pierwszą połowę Szałkuckiego. Nieźle w bramce sobie radził. Można powiedzieć, że Wiak przeplatał fragmenty dobrej gry ze słabymi, Zosikowski tradycyjnie był dość skuteczny, choć ostatnie piłki w drugiej połowie z czystej pozycji nie dorzucił. Każdemu można by było przypiąć jakąś łatkę, ale też za fragmenty pochwalić.
Teraz słowo o przeciwniku. Jest to młodzież, która ma przed sobą wielkie perspektywy. Widzi Pan tu jakieś talenty, które mogą w przyszłości stanowić o sile reprezentacji?
- Oczywiście w perspektywie kilku lat, jest tutaj bardzo dobry bramkarz, [Adam - przyp. red.] Morawski, który już w niejednym meczu, ale i w reprezentacji Polski juniorów pokazał się z bardzo dobrej strony. To jest niewątpliwie bardzo utalentowany zawodnik. Leworozgrywający Paweł Genda, który trochę tremy czuł, ale on również jest w kadrze juniorów, a w tej chwili nawet w kadrze młodzieżowej, chociaż jest to rocznik 94'. Ci zawodnicy, naprawdę w niedługim czasie - to jest perspektywa dwóch, trzech lat - powinni stanowić o sile bardzo dobrych zespołów Superligi, a w przyszłości nawet i reprezentacji.
Legionowo jest na pierwszym miejscu w lidze. Czy w szatni pojawia się temat awansu?
- Każdy podświadomie myśli o upragnionym awansie. Natomiast na pewno to nie pomaga. My przystępowaliśmy do rozgrywek jako beniaminek, który chce walczyć o dobrą pozycję w I lidze, ma swoje ambicje, wierzy w swoje możliwości. Oczywiście z pokorą patrzyliśmy na przeciwników, na takie drużyny, jak Olsztyn, Wybrzeże czy jak się okazało, Malbork, który został wzmocniony. To że jesteśmy na pierwszym miejscu cieszy, ale nam nie pomaga, bo wywiera się na nas coraz większą presję. Nie tylko jest ona związana tutaj ze środowiskiem legionowskim, ale także ogólnopolskim. Każdy chce nas ograć.
Jak można wyjaśnić tak dobrą formę zespołu? Brak presji, zgranie zespołu czy może Pana autorytet?
- Myślę, że wszystko to musi współgrać. Dobra organizacja klubu, bardzo przychylne władze miasta, zespół, który dobrze się ze sobą czuje i potrafi trenować w pocie czoła. Również dobra kadra trenerska, bo Marcin Smolarczyk, który jest moim asystentem robi bardzo dużą robotę w tej drużynie. To wszystko składa się na to, że potrafimy być zespołem, grać zespołowo i szukać swojej szansy w każdym meczu.
Piłka ręczna w tej chwili nie istnieje w Warszawie i jej aglomeracji. Czy KPR może to zmienić?
- Oczywiście, ja nad tym ubolewam, dlatego że jestem wychowankiem i wieloletnim trenerem Warszawianki. Zdobyłem z Warszawianką srebrny medal, Puchar Polski, więc te największe sukcesy w swoim życiu kojarzę właśnie z Warszawianką, ale nie tylko. Przecież później były kolejne medale z innymi klubami. Ubolewam nad tym, że piłki ręcznej w Warszawie nie ma. Ale była, i to na najwyższym poziomie i pucharów europejskich, i walki o medale w najwyższej lidze. Wielu zawodników w Legionowie to są wychowankowie klubów warszawskich w tym Warszawianki. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Można zrobić drużynę w Legionowie, nie można jej zrobić na Warszawiance. Wiadomo, że jakbyśmy porównali obie hali, to prawdopodobnie, to tak jakbyśmy przeszli z salonów do kurnika. Myślę, że wiele innych aspektów poza sportowych decyduje o tym, że nie ma piłki ręcznej na najwyższym poziomie w Warszawie. Mam jednak nadzieję, że będzie, dlatego że Legionowo traktuję jako niemalże niedaleką dzielnicę Warszawy.
Na pewno oglądał Pan mecze polskiej reprezentacji w eliminacjach do mistrzostw Europy. Jak Pan ocenia debiut Michaela Bieglera?
- Nawet byłem z reprezentacją młodzieżową w Płocku. Wspólnie oglądaliśmy mecz [z Holandią - przyp. red.] i debiut Michaela Bieglera. Jak wszyscy, życzę naszej reprezentacji jak najlepiej i widziałem, że jest taki nowy duch, nowe rozdanie, nowi zawodnicy, to oczywiście absolutnie pozytywnie wpływa na zawodników i ich grę. Pokazali dobrą grę, wygrywając na Ukrainie udowodnili, że ten awans jest praktycznie w zasięgu ręki. Na pewno nie byli to przeciwnicy wyjątkowo wymagający, ale ten debiut zawsze jest trudny. Rzeczywiście, Michael Biegler dokonał na początek tego, czego się od niego wymagało.
Czy długo będziemy czekali na sukcesy pokroju tych, co za czasów trenera Wenty?
- Szansa jest już w styczniu, w mistrzostwach świata w Hiszpanii. Można spodziewać się dobrych wyników. Jest dobra grupa zawodników. Jest nowy trener, który potrafił pobudzić tych graczy. Wszystko myślę, układa się pozytywnie. Te mistrzostwa świata w Hiszpanii pokażą czy idziemy w dobrym kierunku i czy jest stworzony taki team, który potrafi walczyć o medale mistrzostw świata, dobre miejsca na olimpiadzie czy na mistrzostwach Europy. Jest taka szansa.