Alicja Chrabańska: W meczu z Chrobrym doznałeś kontuzji. Jak teraz ze zdrowiem? Kiedy możemy się spodziewać twojego powrotu na parkiet?
Krzysztof Tylutki: Ze zdrowiem już całkiem dobrze. Cały czas trenuję, ćwiczę w specjalnej masce ochronnej. Niestety podczas spotkań ligowych nie można w niej występować. Za tydzień, na szczęście, już ją odstawiam.
Kontuzja przydarzyła się w fatalnym momencie dla ciebie. W ostatnich meczach błysnąłeś formą...
- Kontuzje są wkalkulowane w sport, szczególnie w piłkę ręczną. Trzeba się z tym liczyć w każdym momencie. Mam nadzieję, że limit już wyczerpałem i szybko wrócę do poprzedniej dyspozycji.
Po powrocie do Puław mówiło się o tobie nie tyle o wzmocnieniu, ile o uzupełnieniu składu. Przy okazji kontuzji okazało się, że gra Azotów, zwłaszcza w obronie, troszkę się rozsypuje bez ciebie…
- Po powrocie z Warszawy jestem innym zawodnikiem. Studia na stołecznej AWF i gra w tamtej drużynie dużo mi dały. Mam nadzieję, że przekonałem kibiców do siebie. Cieszę się, że, spędzam więcej czasu na parkiecie niż w poprzednim sezonie. Chcę odwdzięczyć się za daną mi szansę dobrą grą i udowodnić swoją przydatność drużynie.
Nie da się nie zauważyć, że Azoty są w dołku. O ile wpadkę w meczu z Miedzią łatwo można było rozgrzeszyć, o tyle Challenge Cup, porażka w spotkaniu o wysoką stawkę z Tauron Stalą Mielec czy wysoką przegrana w Szczecinie to już wyraz tego, że dzieje się z wami coś złego. W czym problem, ta zmiana w waszej postawie?
- Ciężko powiedzieć. Złapaliśmy małą „zadyszkę”. Analizujemy każdą porażkę. Teraz przed nami ostatni mecz w rundzie zasadniczej z Orlen Wisłą Płock, skupiamy się na nim. Potem będzie troszkę czasu, żeby wrócić na odpowiednie tory i wszystko z powrotem poukładać.
Zdecydowana obniżka formy zbiegła się z kontuzją Krzysztofa Łyżwy i twoją. Przypadek czy zdecydowany wpływ waszej nieobecności w składzie?
- Myślę, że duży wpływ miała na to częstotliwość rozgrywanych spotkań i mała możliwość rotacji składem przez trenera, również spowodowana kontuzjami.
Utrzymanie trzeciej lokaty jest nadal waszym priorytetem? Wydaje się, że to miejsce ma charakter już wyłącznie prestiżowy. Dopiero ostatnia kolejka rozstrzygnie czy trzecia ekipa spotka się z NMC Powen Zabrze czy z MMTS-em Kwidzyn, a ani jeden ani drugi zespół nie jest rywalem łatwym...
- Nie patrzymy i nie kalkulujemy z kim zagramy w play-off. Chcemy pozostać na trzecim miejscy w tabeli. Nie będzie to proste zadanie, bo przed nami mecz z wicemistrzami Polski, a Stal depcze nam po piętach.
Wróćmy jeszcze na moment do europejskich rozgrywek. O odpadnięciu z Challenge Cup kibice niemal zgodnie mówią "blamaż". Jak wy to widzicie?
- Też odczuwamy duży niedosyt. Większość z nas chciała zajść jak najdalej w europejskich pucharach i pokazać naszym kibicom, że jesteśmy w stanie nawiązać walkę z drużynami nie tylko z polskiej ligi. Niestety przygoda z pucharami skończyła się za szybko.
Przed wami jeszcze tylko jeden mecz w rundzie zasadniczej i dość długa przerwa. Wystarczy na odpoczynek, podreperowanie zdrowia i naprawienie tych trybików, które ostatnio nie działały w puławskiej maszynie?
- Mam nadzieję, wystarczy i że bardzo szybko się odbudujemy i wrócimy do poziomu gry z początku sezonu.
Do gry wracacie w weekend 13-14 kwietnia i walczyć będziecie o Puchar Polski. Jak ocenisz, dość kontrowersyjny, wybór Legionowa jako gospodarza turnieju?
- Dobrze, że ZPRP wybiera miasta, w których warto promować piłkę ręczną. Legionowo jest miastem, gdzie powstaje mocny ośrodek piłki ręcznej. Ja osobiście chciałbym jednak gościć pozostałe trzy drużyny u nas, w Puławach. Wydaje mi się, że jedynym problemem jest zbyt mała hala sportowa. Bo z drugiej strony w mieście, ale i całym województwie, są fantastyczni kibice i znakomita atmosfera wokół piłki ręcznej.
Mam nadzieję, że przekonałem kibiców do siebie - rozmowa z Krzysztofem Tylutkim, rozgrywającym Azotów Puławy
Azoty Puławy aktualnie są trzecią siłą PGNiG Superligi. W bieżącym sezonie z dobrej strony na parkiecie prezentował się puławski rozgrywający, Krzysztof Tylutki. Jego świetną passę przerwała kontuzja.
Źródło artykułu: