Chcemy w Zabrzu zbudować silny klub - rozmowa z Mariuszem Jurasikiem, rozgrywającym NMC Powen Zabrze

- Chcemy, by w Zabrzu grała drużyna, która będzie rywalizować z Vive i Wisłą o mistrzostwo Polski - mówi w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Mariusz Jurasik, rozgrywający NMC Powen Zabrze.

Marcin Ziach
Marcin Ziach

Marcin Ziach: Sezon zasadniczy kończycie ważnym zwycięstwem nad Zagłębiem Lubin, które dało wam piąte miejsce w tabeli.

Mariusz Jurasik: Dla nas to super sprawa. Rok temu zespół kończył na szóstym miejscu, teraz jesteśmy pozycję wyżej. Widać, że ten progres jest i idziemy we właściwym kierunku. Z drugiej strony dla nas to na kogo trafimy w play-offach było bez znaczenia. Stal i Azoty to zespoły na bardzo zbliżonym do siebie poziomie. I tak piąte miejsce nie daje nam prawa własnego boiska. Dobrze to wszystko jednak wygląda i to nas cieszy.

Na mecz z KS Azotami Puławy przyjdzie czekać wam prawie miesiąc.

- I to nas boli. Jesteśmy w dobrym rytmie meczowym, a tak to przyjdzie nam odbyć trzeci czy czwarty okres przygotowawczy. To chyba jest tylko możliwe w naszej polskiej wspaniałomyślnej lidze.

Patrząc na grę NMC Powen Zabrze można dostrzec prawidłowość, że dobrze szło wam przed przerwą, a w drugiej połowie łapała was zadyszka.

- Niestety powtarza nam się to w każdym prawie meczu. Szczególnie zaraz po przerwie, gdzie gramy pierwszą połowę bardzo dobrze, wszystko jest fajnie poukładane taktycznie. Potem w drugiej połowie wychodzimy, ale już nam się gra nie klei. Przede wszystkim trzeba popracować nad tym, żeby jak najmniej robić błędów technicznych. Jeśli w meczu robimy 16-18, to jest ich przynajmniej o połowę za dużo. Jak będzie ich na mecz 6-8, to każda drużyna będzie miała z nami problem.

Gdyby mecze kończyły się po dwóch kwadransach, to dziś bylibyście na podium.

- Szkoda zwłaszcza początku sezonu, bo przegraliśmy 2-3 mecze na własne życzenie, a te zespoły są dziś pod nami. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Warto ćwiczyć, uczyć się i zbierać cenne doświadczenia. Przed nami play-offy. Bardzo chcielibyśmy sprawić niespodziankę i znaleźć się w półfinale. Zadanie nie będzie łatwe, ale będziemy walczyć.
Mariusz Jurasik szybko zaaklimatyzował się w Zabrzu Mariusz Jurasik szybko zaaklimatyzował się w Zabrzu
Srogiej lekcji handballu udzieliły wam ostatnio Vive Targi Kielce.

- Ten mecz pokazał nam, że nie wolno odpuszczać. Zwłaszcza, że tydzień wcześniej graliśmy z Wisłą w Płocku jak równy z równym. Do końca nie odpuściliśmy i przegraliśmy czterema bramkami, ale zewsząd nas chwalono. Mogliśmy ten mecz nawet wygrać, ale nie rzuciliśmy czterech karnych i z sześć razy sam na sam. W Kielcach trzymaliśmy się do 35. minuty, ale potem powietrze z nas uszło i Kielce nas zniszczyły. To nie dawało nam jednak prawa, by przez ostatni kwadrans chodzić sobie po boisku. Na taką grę z naszej strony przyzwolenia nie ma.

Lata lecą, a Mariusz Jurasik nie traci nic ze swojej klasy. Zagłębiu rzuciłeś bramkę rzutem spod własnego pola karnego.

- To był przypadek (śmiech). Nie no, chciałem spróbować i się udało. Widziałem, że nikt z chłopaków nie ruszył do kontry, a bramkarz Lubina był wysunięty, to rzuciłem. Byłem pewny, że ta piłka w ogóle nie przeleci nad bramkarzem, bo wydawało mi się, że on już właściwie ją ma. Po moim rzucie nabrała jednak takiej dziwnej trajektorii lotu, że wpadła mu tuż za kołnierz. Fajnie, bo dzięki mnie publika trochę ożyła.

Podobna bramka kiedyś padła po rzucie Artura Siódmiaka w reprezentacji Polski.

- Pamiętam to doskonale. To trafienie dało nam upragniony półfinał mistrzostw świata. Mam na kim się wzorować i cieszę się, że udało mi się ten wyczyn powtórzyć (śmiech).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×