Maciej Kmiecik: Wróciłeś z Mistrzostw Europy i rozmawiamy przy okazji Twojego krótkiego odpoczynku w rodzinnym Ostrowie Wielkopolskim. Dotarło do Ciebie już to, że zostałeś wybrany do Drużyny Gwiazd Mistrzostw Europy? O wyróżnieniu dowiedziałeś się pewnie już po przyjeździe z Danii?
Krzysztof Lijewski: Dowiedziałem się o tym w niedzielę od znajomych, którzy zaczęli do mnie dzwonić jeden po drugim. Byłem zaskoczony, bo w ogóle o tym nie wiedziałem. Każdy mi gratulował tego wyróżnienia. Później dopiero w internecie sprawdziłem, że nie kłamali (śmiech). Na pewno jest to bardzo miłe uczucie. Fajna sprawa, bo jakby nie patrzeć turniej w sumie dla nas był dobry. Zajęliśmy szóste miejsce, a na dodatek ja otrzymałem indywidualne wyróżnienie. Jest to na pewno pozytywny bodziec, by jeszcze się rozwijać.
Osłodziło Ci to wyróżnienie gorycz porażki w meczu o 5. miejsce w Mistrzostwach Europy?
- Zawsze przekładałem swoje indywidualne wyróżnienia i nagrody na sukces drużyny. Wolałbym zamienić te wszystkie nagrody indywidualne na osiągnięcie drużynowe.
Czyli co, lepiej byłoby zdobyć na przykład brązowy medal z drużyną niż znaleźć się w Drużynie Gwiazd?
- Zdecydowanie tak. Sukces drużyny jest ponad wszystko.
Przyznaj, co czujesz kiedy patrzysz na Drużynę Gwiazd Mistrzostw Europy, gdzie nazwisko Lijewski pojawia się obok takich sław jak Duvnjak, Landin czy Abalo?
- Do mnie to jeszcze nie dociera i za bardzo nie chce mi się w to wierzyć. Nigdy wcześniej nie miałem przyjemności bycia tak wyróżnionym przez władze EHF. Podejrzewam za kilkanaście godzin lub za kilka dni zdam sobie z tego sprawę. Na pewno znalezienie się w tak zacnym gronie znakomitych zawodników jest miłym uczuciem.
Traktujesz to jako kontynuację tego, co dokonał Twój starszy brat Marcin, który dwukrotnie był wybierany do Drużyny Gwiazd w Mistrzostwach Świata w 2007 i 2009 roku?
- Ojciec śmiał się w niedzielę, że starszy syn Marcin był wybierany do najlepszych siódemek podczas Mistrzostw Świata, a młodszy trafił do Drużyny Gwiazd Mistrzostw Europy. Zostały jeszcze tylko Igrzyska Olimpijskie, żeby kiedyś tam powalczyć o najwyższe cele i poprawić wynik z Pekinu.
Po zakończeniu reprezentacyjnej kariery przez Twojego brata Marcina czujesz większą odpowiedzialność za prawe rozegranie naszej kadry?
- Z jednej strony na pewno, bo wiedzieliśmy, że czas Marcina w kadrze się kończy. Zdawał sobie sam sprawę, że fizycznie coraz ciężej jest mu znosić trudy meczów. I tak wytrzymał w kadrze przez wiele lat. Mój brat dużo zrobił dla tej reprezentacji. Naturalną koleją rzeczy jest to, że starsi zawodnicy odchodzą z kadry, a młodsi ich zastępują. W moim przypadku akurat tak się złożyło, że na prawym rozegraniu zastąpiłem starszego brata. Staram się jak najlepiej mogę, by Marcin miał godnego następcę. Poświęcam się jak tylko mogę dla zespołu.
Czułeś już podczas mistrzostw Europy w Danii, że to jest Twój turniej, że grasz najlepsze mistrzostw w Twojej dotychczasowej karierze? Patrząc na statystyki, wszędzie Cię było pełno...
- Nie patrzę na statystyki i indywidualne osiągnięcia. Zawsze przekładałem dobro drużyny ponad swoje statystyki. Tak byłem kształtowany od pierwszych kroków w piłce ręcznej i tego będę się trzymał do końca kariery. Zawsze dobro drużyny było, jest i będzie dla mnie najważniejsze.
To porozmawiajmy właśnie o drużynie, która zajęła szóste miejsce. Przed Mistrzostwami Europy wzięlibyście je w ciemno?
-Przed turniejem na pewno. Byłoby to miejsce, które by nas satysfakcjonowało. Po tym jednak, co się działo w trakcie mistrzostw, pozostał na pewno niedosyt. Żadnego meczu nie przegraliśmy w sposób wyraźny. Nie skompromitowaliśmy się w ani jednym meczu. W każdym podjęliśmy walkę z rywalem. Z późniejszym mistrzem Europy Francją przegraliśmy w ostatnich sekundach jedną bramką. Z Serbią też w końcówce nie udało się doprowadzić do remisu. Walkę o półfinał z Chorwacją też przegraliśmy minimalnie. To wszystko pokazuje, że nie jesteśmy tacy słabi. Szóste miejsce na Mistrzostwach Europy za takimi potęgami jak Francja, Dania, Hiszpania, Chorwacja i ta nieszczęsna dla nas Islandia, nie jest złe. To wszystko pokazuje, że piłka ręczna w Polsce jeszcze nie umarła.
[nextpage]Zgodzisz się z taką tezą, że w każdym meczu na mistrzostwach graliście inaczej i za każdym razem ktoś inny z was błyszczał? Tak przynajmniej wyglądało to z perspektywy widza przed telewizorem...
- Zewsząd słyszę głosy, że naszej drużynie brakowało lidera. Moim zdaniem naszym liderem jest właśnie cała drużyna. Nie można wszystkiego zrzucać na jednego lidera. Tak jak wspomniałeś, w każdym meczu ktoś inny brał na siebie odpowiedzialność. Wydaje mi się, że to jest najlepsza odpowiedź na to, że piłka ręczna jest dyscypliną drużynową. Tutaj jest tylko w jedności siła. Indywidualnie niewiele się zdziała.
Który mecz zapamiętałeś najbardziej? Fantastyczny ze Szwecją, którą rozgromiliście, czy może któryś z tych z dramatyczną końcówką?
- Szczerze mówiąc, meczu ze Szwecją nie za bardzo pamiętam. On nie był aż tak emocjonujący, jak te inne, które mieliśmy przyjemność rozegrać. Najbardziej zapamiętam mecz z Białorusią, bo odwróciliśmy losy spotkania wydawałoby się już przegranego. Z niemożliwego potrafiliśmy nie tylko ten mecz zremisować, ale i wygrać.
Niektórzy porównują to do słynnego meczu z rzutem Artura Siódmiaka...
- Dramaturgia była na pewno podobna. Dlatego właśnie to spotkanie pamiętam bardziej niż pojedynek ze Szwecją. Nie ulega wątpliwości, że mecz ze Szwecją był jedynym na tym turnieju, który zagraliśmy tak jak chcieliśmy od początku do końca.
Jesteś zaskoczony ostatecznymi rozstrzygnięciami mistrzostw Europy?
- Tym, że Francja zdobyła tytuł nie do końca jestem zaskoczony. Francja to drużyna, która wie, jak wygrywa się takie finały. Zaskoczony jestem stylem, w jakim pokonała gospodarzy w meczu o złoto. Taki finał na długo pozostanie w pamięci kibiców. Tak zdecydowanie prowadzić od samego początku do końca w meczu o taką stawkę rzadko się zdarza. Myślałem, że Dania bardziej postawi się Francji. Po 15 minutach nastroje na trybunach były już bardziej grobowe niż imprezowe.
Polska za dwa lata będzie gospodarzem tej imprezy i wy zagracie przed własnymi kibicami, chociaż pewnie już w Danii poczuliście dzięki polskim fanom, jak się gra przed własną publicznością. Potrafisz sobie wyobrazić, co się będzie działo w Polsce za dwa lata?
- Nie mogę się już tego doczekać. Nigdy nie miałem jeszcze okazji grać tak ważnego turnieju u siebie w domu przed polską publicznością. Owszem, graliśmy mecze eliminacyjne czy turnieje w naszym kraju. Teraz to będzie wielka impreza przed naszą wspaniałą publicznością. Jestem święcie przekonany, że kibice dopiszą i będą nas wspierać w każdym meczu. Po tym, co pokazali w Danii widzimy, że kibiców mamy najlepszych na świecie.
Te Mistrzostwa Europy 2016 mogą być dla Ciebie taką docelową imprezą w karierze?
- Docelową? A co mam już kończyć karierę? (śmiech)
Nie, ale w 2016 roku będziesz w wieku uznawanym za optymalny dla piłkarza ręcznego i pewnie z mistrzostwami Europy w Polsce wiążesz ogromne nadzieje...
- Będę miał wówczas 33 lata i mam nadzieję, że zdrowie dopisze, żebym mógł grać na tym najwyższym poziomie. Chciałbym oczywiście wystąpić w tej imprezie. Widziałem program o tym, jak powstawała hala w Krakowie, która będzie areną mistrzostw. Jestem pozytywnie zszokowany tym, jak to będzie wyglądało. Nie mogę się doczekać, żeby w tej hali zagrać z reprezentacją.
Jak widzisz przyszłość kadry prowadzonej przez Michaela Bieglera? Różne opinie pojawiają się o niemieckim trenerze...
- Każdy trener ma swoje własne cele i wizję drużyny. Trener Biegler na pewno ma taką wizję. Na pewno największą uwagę zwraca na obronę. Podczas mistrzostw Europy w Danii - może nie we wszystkich meczach, ale w większości - obroną wracaliśmy do gry i goniliśmy wynik. Defensywą odwracaliśmy losy meczów. Na pewno pod jego wodzą poprawiliśmy ten element gry, ale nadal trzeba pracować nad obroną.
Na koniec zapytam o mniej pomyślną wiadomość z niedzieli. O ile wybór Twojej osoby do Drużyny Gwiazd ucieszył Polaków, o tyle losowanie rywala w walce o przyszłoroczny mundial już nie bardzo. Gorzej chyba nie można było wylosować?
- Na pewno szczęście mogło nam trochę bardziej sprzyjać. Nie ma co jednak teraz gdybać. Jakby nie patrzeć przed nami bardzo fajne dwa mecze i trzeba ściągnąć na nie jak najwięcej kibiców.
To Niemcy powinni się was bać?
- Właśnie chciałem to powiedzieć, że Niemcy to jest taka nacja, która zawsze czuje się faworytem i trochę lepszym od rywala. Oni po prostu mają taką kulturę i tyle. Mieszkałem w Niemczech kilka lat i trochę się o tym przekonałem. Głównego faworyta w dwumeczu Polska - Niemcy nie jestem w stanie wskazać. Moim zdaniem szanse są 50 na 50. Niemców nie było na ostatniej imprezie i można domniemywać, że są w jakimś kryzysie czy maraźmie. Nie oznacza to jednak, że nie będą groźni. Niemcy będą chcieli zrobić wszystko, żeby ten blamaż się nie powtórzył i zagrać w Katarze. My z kolei chcemy wystąpić w kolejnej imprezie mistrzowskiej, tak jak robimy to już regularnie od kilku ładnych lat. Na pewno się nie położymy przed Niemcami, bo my zawsze gramy do końca.