W pierwszych akcjach spotkania na boisku nie brakowało niedokładności. Rozgrywający MMTS-u Kwidzyn nie mieli koncepcji na przeprowadzenie akcji, a wrocławianie kilkukrotnie przejmowali podania przeciwników. Pomimo to, gospodarze nie zdołali zbudować bezpiecznej przewagi. Wszystko za sprawą postawy Pawła Kiepulskiego, który w początkowym fragmencie spotkania powstrzymywał niemal każdy rzut gospodarzy. - Za szybko podejmowaliśmy decyzje, za bardzo chcieliśmy pokazać, że potrafimy grać. Z tego brały się błędy. Potem trochę uspokoiliśmy grę, weszliśmy w dobry rytm. Udowodniliśmy, że umiemy grać w piłkę ręczną. Za łatwo się nas zawsze skreśla - zaznaczył Maciej Ścigaj, szczypiornista Śląska Wrocław.
[ad=rectangle]
Po uspokojeniu gry w drugiej połowie gospodarze wykorzystali wykluczenia graczy z Kwidzyna i w ciągu kilku minut wyszli na pięciobramkowe prowadzenie. Wydawało się, że na 2 minuty przed końcem spotkania nic nie może zagrozić wrocławianom. Tymczasem rywale postawili na indywidualne krycie, co przyniosło zaskakujący efekt. Gracze Śląska nie mieli pomysłu na wyprowadzenie piłki, ponadto ich sytuacji nie ułatwiały dwa wykluczenia. Po horrorze w ostatnich minutach gospodarze wygrali ostatecznie 31:30. Trzeba przyznać, że kwidzynianom zabrakło bardzo niewiele do uratowania chociażby jednego "oczka". - Dwie minuty przed końcem prowadziliśmy dwoma bramkami. Wkradło się rozprężenie, pojawiła się dwuminutowa kara. Nie byliśmy już tak mocni w nogach, nie mogliśmy im uciec. Może za szybko podejmowaliśmy decyzję, powinniśmy uspokoić grę, przytrzymać piłkę. Czasem tak bywa, najważniejsze, że zdobyliśmy dwa punkty - zauważył rozgrywający z Wrocławia.
Maciej Ścigaj: Wkradło się rozprężenie
Szczypiornistom MMTS-u Kwidzyn niewiele zabrakło, by po szaleńczej pogoni w przeciągu dwóch minut odrobić pięciobramkową stratę do graczy Śląska Wrocław.
Źródło artykułu: