Niewiele brakło, by Szwedzi mogli napisać poradnik z serii "Jak roztrwonić bezpieczną przewagę". Skandynawowie do przerwy prowadzili 16:9. Powstrzymać ich mogła tylko katastrofa. Od sportowego dramatu zabrakło jednak bardzo niewiele. Wystarczyło, by Słoweńcy wyszli z dwoma, a czasami trzema wysuniętymi obrońcami. Szwedzi w drugiej połowie przypominali dzieci we mgle, szczególnie na środku rozegrania.
- Jestem niezmiernie zadowolony z pierwszej odsłony. Potem pojawił się problemy przy grze w osłabieniu. Popełnialiśmy za dużo błędów technicznych. Do tego rywale wyszli z wysuniętą obroną i straciliśmy nasz rytm - przyznaje Staffan Olsson, trener Szwedów.
Podopieczni duetu Lindgren-Olsson wyszli z olbrzymich tarapatów. Najpierw pozwolili Słoweńcom na doprowadzenie do remisu po 20, a chwilę później rywale mieli szansę z rzutu karnego. Mattias Andersson to jednak specjalista najwyższych lotów i 38-letni bramkarz obronił rzut Dragana Gajicia. W ostatnich minutach zadecydowała chłodna głowa Szwedów i Skandynawowie odnieśli zwycięstwo 23:21.
- Odkąd Słoweńcy postawili nam trudne warunki gry, nie mogliśmy sobie z nimi poradzić. Druga połowa pokazała, że wciąż mamy dużo do poprawy. Najważniejsze, że dopisujemy sobie dwa punkty - ocenia Tobias Karlsson, podstawowy szwedki defensor, do którego nie można mieć zastrzeżeń. Obrotowy SG Flensburg-Handewitt i jego koledzy z bloku obronnego pozwolili rywalom rzucić tylko 21 bramek.
Marcin Górczyński z Wrocławia