Powiedzmy sobie szczerze - w tym roku na turniej wysłaliśmy bandę młokosów. Trochę z powodu pecha (kontuzje), a trochę z dziejowej konieczności (zmiana warty). Tylko dwóch uczestników MŚ (Brazylia, Szwecja) mogło się pochwalić niższą średnią wieku, dla jedenastu Biało-Czerwonych występ we Francji był debiutem na wielkiej imprezie.
Mierzyliśmy w 1/8 finału, ale inni byli lepsi. Wracamy z Pucharem Prezydenta i nadzieją, że z tej mąki będzie chleb.
Porażek w grupie szkoda. Mam wręcz wrażenie, że każdy mecz był do wygrania. I przekonanie, że gdyby mistrzostwa zaczynały się dziś - a więc i zespół byłby bogatszy o siedem godzin doświadczeń - przynajmniej jedno z czterech spotkań zakończyłoby się naszym zwycięstwem, co dałoby przepustkę do kolejnej rundy.
Dotknęło nas to, co dotyka wszystkie drużyny niedojrzałe. Momenty udane Biało-Czerwoni przeplatali złymi; w każdym meczu przeżywaliśmy fragmenty koszmarne, które ważyły na wyniku.
ZOBACZ WIDEO To dlatego Maja Włoszczowska odniosła życiowy sukces na igrzyskach
Norwegom nie rzuciliśmy gola przez dziesięć ostatnich minut spotkania, Brazylijczykom przez pierwszych osiem. Z Rosjanami przespaliśmy środek pierwszej i początek drugiej połowy, Japończycy wyczekali moment i z 8:7 zrobili 8:11. Podczas starcia z Francuzami start drugiej połowy przegraliśmy 0:5, Tunezja odrobiła pięć bramek straty, Argentynie zaś przez kwadrans drugiej połowy wbiliśmy trzy gole.
Grzechy młodości.
Turniej był treningiem cierpliwości. Przyzwyczajeni do drużyny walczącej co roku o medal musieliśmy się nauczyć przegrywać.
I cieszyć z małych rzeczy, bo pozytywnych elementów nie brakowało. Tak dobrej bramki, jak we Francji, nie mieliśmy już dawno. Adam Malcher udowodnił, że w cieniu Sławomira Szmala oraz Piotra Wyszomirskiego dojrzał golkiper klasowy i byłoby szkoda, gdyby po zakończeniu sezonu nie spróbował szczęścia w Bundeslidze.
Adam Morawski był godnym zmiennikiem, a Mateusz Kornecki na MŚ zadebiutował wręcz błyskotliwie (88 proc. skuteczności z Argentyńczykami). Paweł Paczkowski - jeśli zdrowie mu dopisze - może niebawem stać się w tej reprezentacji rozgrywającym na lata, Tomasz Gębala też możliwości ma nieprzeciętne, Michał Daszek zaś - choć momentami wciąż nierówny - dojrzewa do poziomu skrzydłowego europejskiej klasy.
Wymieniam fundamenty. Momentów oraz jasnych punktów było więcej, choć i nie wszyscy kartkówkę zdali. Turniej posłuży też Dujszebajewowi do selekcji negatywnej, którą uwidocznią najbliższe powołania.
Pamiętajmy też, że ta drużyna może być tylko mocniejsza. Tylko zdrowie z wyjazdu do Francji wyeliminowało Wyszomirskiego, Michała Jureckiego, Mariusza Jurkiewicza, Michała Szybę oraz Kamila Syprzaka. W życiu fart zawsze skraca się z pechem i nie wierzę, by takie nieszczęście w najbliższym czasie się nam powtórzyło.
Oczywiście, nie mydlmy oczu i nie mylmy znaczeń - siedemnaste miejsce to wynik mierny. Nie sukces sportowy był jednak celem we Francji, tylko rozpoczęcie budowy. Nie każdy jest tego świadom i z pewnością najbliższe dni zrodzą - a nawet już zrodziły - Januszy pióra, tworzących historie o spadaniu z konia, którzy piłką ręczną interesują się przez dwa tygodnie w roku.
My, rozsądni, musimy być cierpliwi.
Dziś jedno wiem na pewno - Polacy zakończyli ten turniej mocniejsi niż zaczęli. Drużynie Dujszebajewa do sportowej dojrzałości jeszcze daleko - sam selekcjoner szacuje, że jego młode wilki potrzebują trzydziestu pięciu, czterdziestu meczów na najwyższym poziomie - ale miło było patrzeć, jak proces dojrzewania się rozpoczął.
Cel to Tokio, pierwszy egzamin Polaków czeka jednak już w maju. Trwające eliminacje mistrzostw Europy to wydarzenie kluczowe, ważniejsze od występu we Francji. Awans jest konieczny, jego brak misterny plan budowy zespołu znacząco skomplikuje.
Biało-Czerwoni na najwyższy poziom mają się wspiąć za dwa lata, podczas mistrzostw świata w Niemczech i Danii, które będą elementem olimpijskiej kwalifikacji. A to już - jak podobno misternie liczy Michał Daszek - za 723 dni.
Kamil Kołsut