Francja gości wielki turniej. Polacy zrobili to lepiej
- Mistrzostwa Europy w waszym kraju były zorganizowane perfekcyjnie. U nas nie jest najlepiej - mówi dziennikarz "L'Equipe" Yann Hildwein. I choć zagraniczni goście Francję chwalą, on się martwi. Wszak jego kraj chce gościć igrzyska olimpijskie.
Jest pierwszy dzień turnieju, w biurze zamieszanie. Inny dziennikarz akredytację dostał, choć nie było go na żadnej liście. Kolejny wejściówkę ma, nie ma go za to wśród uprawnionych do otrzymania "media packa" - paczki upominków od organizatorów. Chaos.
Ostatecznie każdy, kto się zgłosił, swoją akredytację dostał. I dobrze, i źle. Mam wrażenie, że mógłbym wejść tam prosto z ulicy, zrobić awanturę ("przecież się akredytowałem dostałem nawet maila!") i bez przeszkód wejść do obiektu, w którym za kilka godzin usiądzie dziesięć tysięcy ludzi.
Opuszczamy budynek przypominający szopę, o ścianach ze sklejki. Leje. Jeszcze francuskojęzyczny wolontariusz zdąży nam polecić ścieżkę w kierunku przeciwnym niż hala, przeskoczymy barierkę i wreszcie dotrzemy do nieoznaczonych, szarych drzwi, które okażą się wejściem do biura prasowego. Udało się.
Dwa dni później z trudem opracowany plan dotarcia do hali weźmie w łeb, bo organizatorzy przeniosą wejście na drugą stronę hali.Pół roku temu jednym z najważniejszych haseł organizowanego przez Francuzów Euro 2016 było "bezpieczeństwo". Wszyscy bali się, że może dojść do zamachu. Dziś w Nantes do prewencji podchodzi się z większym dystansem. - Ja czuję się bezpiecznie. Jeśli coś miałoby się stać, to tylko w Paryżu - mówi nam Pierre, taksówkarz.
Uzbrojeni żandarmi są wszędzie. Widzimy ich w mieście, przy hotelach, pod halą. Kiedy siedzimy w lobby czekając na powrót Polaków z treningu, jeden z nich poczuwa się do obowiązku, by nas wylegitymować.
Kontrole bezpieczeństwa to jednak prowizorka. Standardowe przeszukanie, prośba o "otworzenie plecaka". Czasem tylko jednego z dwóch.
Przed jednym z meczów w biurze prasowym zaskakuje nas pies wyszkolony do szukania materiałów wybuchowych. Okazuje się, że tego samego dnia Nantes wizytował minister spraw wewnętrznych, który osobiście kontrolował realizację procedur związanych z bezpieczeństwem.Biuro prasowe gwarantuje miejsca siedzące dla setki osób. Kiedy grają Francuzi, jest ciasno. W pozostałe dni z dostępem do stolików i kabli internetowych (tych jest niewiele) problemu nie ma. Organizatorzy gwarantują napoje oraz zimny catering, a wolontariusze są jak do rany przyłóż.
- Traktujemy was tu jak króli - mówi do nas stary Chińczyk, który opiekuje się trybuną prasową. Kiedyś mieszkał w Algierii, sąsiadował tam z Polakami. Za każdym razem krzyczy do nas "cześć!" i prosi, żeby nauczyć go innych przydatnych słów.
Żartuje, że ma ludzi do wszystkiego, pokazując na grupkę stojących obok wolontariuszy. - Piętnaście euro i załatwię każdą sprawę - mówi i wybucha śmiechem. Jeśli czytaliście "Shantaram", to tak właśnie wyobrażam sobie Prabakera.