Bartłomiej Bis: Młodzi sami stoją sobie na drodze do kariery

WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Bartłomiej Bis
WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Bartłomiej Bis

- Trzeba mieć silny charakter, podejmować ważne i trudne decyzje - mówi Bartłomiej Bis, najmłodszy gracz mistrza Polski, włączony na stałe do I zespołu Vive Kielce przed startującym sezonem. I dodaje: - Niektórzy młodzi tego zwyczajnie nie potrafią.

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: Mała trema? 

Bartłomiej Bis, obrotowy Vive Kielce: Przed wywiadem?

Tak. Poza klubowym wideo, nie znalazłem żadnego dłuższego wywiadu z Bartłomiejem Bisem.

To nie wydaje mi się. Raczej staram się na spokojnie podchodzić do tego typu spraw. Ale cieszę się, że kibice będą mogli mnie lepiej poznać.

Profil na Wikipedii już jest.

O rany. Widziałem ten profil, ale wciąż się zastanawiam jakim cudem on tam się znalazł! Jak na razie jest prawie pusty, ale trzeba by go uzupełnić.

ZOBACZ WIDEO Piotr Lisek o skokach na tyczkach Bubki: Zapamiętam ten dzień

A spotkania nadal powodują stres?

Zawsze jakiś jest, ale to chyba naturalne. W każdym meczu jest chęć pokazania się. Myślę też, że to mimo wszystko zdrowe, pomaga. A powody zawsze się znajdą - czy to kwestia tego, że gra się z najlepszymi zawodnikami w Europie, czy w jednym z najlepszych klubów w Europie, czy że się gra na najwyższym szczeblu rozgrywek. Staram się ją jednak zwalczać i skupiać się na myśleniu, że jestem w stanie podołać każdemu wyzwaniu i przekuć ją w koncentrację.

Spotkania stresują bardziej niż sprawdziany w szkole? Był pan bardzo dobrym uczniem.

Na pewno. Na szczęście mam głowę do przedmiotów ścisłych, więc matematyka czy fizyka nigdy nie były dla mnie problemem. Czyli paradoksalnie to, z czym na ogół uczniowie męczą się najbardziej. Reszta przedmiotów - wiadomo - trzeba umieć się trochę zakręcić, pokombinować. Szkolna codzienność.

Teraz pan studiuje. Co dokładnie?

Na Politechnice Świętokrzyskiej Mechanikę i Budowę Maszyn. Za mną pierwszy rok.

Jak da się to połączyć z profesjonalnym uprawianiem sportu?

Fakt, to wydaje się trudne, ale godzę to już od dłuższego czasu. To nie jest tak, że pod ławką w trakcie meczu chowam książki. Myślę, że kluczem jest organizacja czasu i pracy. Na przykład, gdy jedziemy na wyjazd, a wiem, że mam się czegoś nauczyć, biorę materiały. Do tego muszę przyznać, że często trafiam na nauczycieli lub teraz wykładowców żywo zainteresowanych szczypiorniakiem. Na pewno to nie przeszkadza. W mojej głowie króluje jednak piłka ręczna i mam nadzieję, że to z nią zwiążę całe swoje życie. Nie mogę sobie wyobrazić siebie niegrającego.

Michał Probierz (trener Cracovii Kraków - red.) opowiada jak pochłania książki w czasie ligowych wyjazdów. Pan - podręczniki do fizyki, tak?

Zdarzy się, ale bez przesady w drugą stronę. Też zależy jak długi jest wyjazd. Do meczu trzeba się przecież odpowiednio skoncentrować. To w ogóle jest ciekawa kwestia, bo każdy ten czas w autokarze spędza inaczej - część śpi, część czyta książki, inni wolą porozmawiać. Na pewno na samym początku były duże oczy i pytania o moje lektury, ale inni zawodnicy też kiedyś przecież studiowali, więc wiedzą z czym to się je.

Właśnie z tym "studiowali" bywa różnie.

Bo to pogmatwane. Niektórzy zaczynali i potem przerywali, próbowali zaocznie, wracali. To bardzo indywidualna kwestia. Inna sprawa, że grając zawodowo studia nie zawsze są na pierwszym planie.

A pan szybciej zostanie pan magistrem budowy samochodów czy magistrem piłki ręcznej?

Magisterka kierunku to chociaż jest sprecyzowana w czasie! Zostały mi - planowo - cztery lata i po sprawie. Jeśli chodzi o magistra piłki ręcznej to raz, że dla każdego będzie to znaczyć co innego, dwa, że niezależnie od definicji bardzo dużo mi jeszcze brakuje. Nazwałbym się dopiero studentem pierwszego roku. Czyli wychodzi na to, że na ten moment w nauce jestem bardziej do przodu... Będziemy gonić!

Wiem, że zanim Vive na stałe włączyło pana do I zespołu, rozważał pan różne opcje. Była i taka, by tę piłkę ręczną rzucić?

Zanim trafiłem do pierwszego zespołu to myślałem czasem: "okej coś tam się wokół tej mojej gry dzieje, ale nie na grubo". Jeśli moja kariera nie przyśpieszyłaby - mimo wszystko nie byłoby sensu dalej się męczyć i lepiej byłoby poświęcić się nauce i zdobyciu pewnej, dobrze płatnej pracy. Od tego czasu wszystko się jednak pozmieniało. Właściwie moje życie wywróciło się o 180 stopni.

Zwrot wektora tej zmiany jednak w dobrą stronę?

Oczywiście! Bycie w tym miejscu, dla dwudziestolatka, to spełnienie marzeń.
[nextpage]Vive chwali się: "Pierwszy od kilku lat kielczanin z krwi i kości w I zespole". Brawa dla pana, ale o klubie świadczy to już nie najlepiej. 

Ogromnie się z tego tytułu cieszę. Sytuacja się jednak zmienia. Kiedyś była po prostu inna polityka w klubie, trener Dujszebajew odkąd tylko przyszedł do Kielc, mówił przecież o młodzieży. Nie może swoich planów zrealizować jednak w jeden dzień, ale stara się budować kadrę sukcesywnie. Jestem ja, przychodzą nowi, bardzo młodzi zawodnicy - i z Polski, i z zagranicy. Wszyscy wiedzą, że przyszłość piłki ręcznej jest w młodzieży, a w klub nie można wiecznie pompować pieniędzy, jak w balon, bo kiedyś może pęknąć.

To dlaczego u nas jest tak krucho z młodzieżą?

Jedna kwestia, że piłka ręczna nie jest tak popularnym sportem. Dyscyplina się rozwija, ale to nie jest to, co być powinno, patrząc na nasze sukcesy. Dwa, że młodzież, która przychodzi, nawet jeśli ma w sobie to coś, często nie jest w stanie w pełni poświęcić się dla sportu. Nie każdy jako nastolatek dorasta to myśli, że talent to nie wszystko. A takich możliwości rozwoju jak w Kielcach nie ma nigdzie indziej: zaczynając od zespołu, przez szkoleniowców, po zaplecze.

Wszystko zależy też od trenerów na niższych, juniorskich szczeblach, a wygląda to bardzo różnie. O ile trenerzy w Superlidze są dobrzy i widać to po poziomie ligi, to przy pracy z młodzieżą nie zawsze jest tak kolorowo. Ja akurat miałem szczęście, bo przez prawie całą karierę młodzieżową, aż do rezerw, prowadził mnie Paweł Tetelewski, a potem Rafał Bernacki.

Co dziś stoi na drodze młodym do zrobienia kariery?

Myślę, że my sami. Trzeba mieć silny charakter, być w stanie podejmować ważne i trudne decyzje, wyrzekać się pewnych rzeczy, wielu pokus. Niektórzy tego nie potrafią. Ja nigdy się wybitnie nie wyróżniałem, nie miałem wielkiego talentu. Patrząc na moje stare mecze - masakra.

Ale mimo wszystko udało się wybić. Jako jednemu z nielicznych.

Myślę, że pewną granicę pozwoliły mi przekroczyć treningi z I drużyną w dobrym momencie. Zawsze podkreślam jak dużo uczę się od Julena Aguinagalde, do tego w zeszłym sezonie dużo czasu na kontuzje stracił Patryk Walczak, więc na kole został tylko Julen i Mateusz Kus, którym trzeba przecież dawać zmiany. Trener mi zaufał. Przez ostatnie dwa lata naprawdę najeździłem się z tą drużyną. To nieocenione doświadczenie.

Inni nie mieli tyle szczęścia. Największy talent, z którym grał pan z czasów juniorskich?

Miałem wielu wyróżniających się kolegów. Jeszcze z czasów gry w zespole Pawła Tetelwskiego - Michał Banaś, Kacper Łukaszewicz czy Michał Grabowski. Ten ostatni akurat przeszedł do Legionowa. Michał już od podstawówki był od każdego większy, każdy mu z drogi schodził. Z warunkami fizycznymi to w ogóle jest trudny temat - znałem wielu bardzo dobrych, utalentowanych, dobrych technicznie chłopaków, którzy po prostu przestali rosnąć. Tego się niestety nie wytrenuje, a potrafi zahamować karierę.

Na co trenerzy zwracają panu uwagę najczęściej?

Mam dopiero 20 lat i brakuje mi przede wszystkim ogrania. Dwa sezony w Superlidze to dużo jak na początek i mało w kontekście gry na najwyższym poziomie. Technicznie wypadam jeszcze średnio, siłowo zresztą też. Przynajmniej kilogramy są. Patrząc na innych kłowych, widzę ile pracy jeszcze przede mną. Mam teraz dwuletni kontrakt w Kielcach i mam nadzieję, że spędzę tutaj oba sezony.

Ale i tak muszą w pana wierzyć. Dziś w klubie nie ma Patryka Walczaka, pan - jest.

Zaufanie to podstawa. Niezmiernie się z niego cieszę i jestem z tego dumny. W życiu bym sobie nie wyobrażał, że będziemy teraz rozmawiać, zostanę w Kielcach, będę grał w pierwszym zespole. Tak naprawdę to dopiero zaczynam przecież swoją przygodę z handballem.

Jeśli Piotr Przybecki pójdzie śladem Tałanta Dujszebajewa, niedługo może nadejść powołanie do reprezentacji Polski seniorów. Kolejny krok milowy.

Mam ambicje, marzenia, by się w tej grupie kiedyś znaleźć. Wszystko ogranicza się jednak do jednego słowa - praca. Na ten moment wiele mi brakuje, ale będę się starał. To siedzi gdzieś w głowie - zagrać z orzełkiem na piersi. Tak samo jednak będę chciał jeszcze mocniej zbudować swoją pozycję w klubie. To właściwa droga.

Na co liczy pan zatem w nadchodzącym sezonie?

Mam o tyle komfortową sytuację, że przy naszym trenerze nie boję się o minuty. Do tej pory dostawałem ich sporo i raczej nie zmieni się to na gorsze. Słowo klucz: rozwój. Bez kontuzji, koncentracja na treningach i podglądanie najlepszych.

A co potem? Przyjdzie czas rozstania z Julenem Aguinagalde i może warto zasugerować prezesowi, że następca może być już w Kielcach i nie trzeba sprowadzać żadnych Banhidich?

Na ten moment na pewno nie byłbym w stanie zastąpić Julena w żadnym calu. Brakuje mi do niego bardzo dużo na wszystkich płaszczyznach, natomiast zobaczymy jak to będzie za dwa lata. Bardzo chciałbym być jego godnym zastępcą i on stara mi się w tym pomagać.

Obserwuj autora na Twitterze!

Źródło artykułu: