Łukasz Luciński: Jak oceniasz inicjatywę związaną z wizytą i pomocą w budowie płockiej hali?
Michał Zołoteńko: - Za wiele tam nie pomogliśmy, raczej przeszkadzaliśmy, bo przez nas na placu budowy zapanowało spore zamieszanie (śmiech). Cieszę się, że tam byliśmy i że będziemy mieli pamiątkowe zdjęcie z placu budowy nowego, tak długo wyczekiwanego przez zawodników i kibiców obiektu w którym, miejmy nadzieję, już niedługo będziemy rozgrywali swoje mecze.
Kręgle, pomoc w budowie hali- to tylko niektóre atrakcje, jakie przygotowuje dla was trener Flemming Olivier Jensen. Czy kiedykolwiek wcześniej brałeś udział w podobnych zajęciach integracyjnych?
- O wspólnym graniu w kręgle wcześniej nie było mowy, ponieważ nie było w Płocku takiej możliwości. Podobnie rzecz ma się z budową hali (śmiech). Ale pamiętam, że podczas jednego z obozów w Danii, jeszcze pod wodzą trenera Zenona Łakomego byliśmy razem na kręglach.
A jak ty oceniasz nowinki "treningowe" wprowadzane przez Duńczyka?
- Pierwszy raz jako zespół mamy do czynienia z trenerem z innego kraju i gołym okiem widać różnice w prowadzeniu zespołu. Nie tylko na parkiecie, ale również poza boiskiem. Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z Duńczykiem.
Pochodzisz z Tczewa, ale od lat jesteś związany z Wisłą Płock. Czy to jest twój ostatni przystanek w karierze?
- W życiu sportowca nigdy nic nie wiadomo. Obecnie jestem związany kontraktem z Wisłą i gram dla tego klubu. Kiedy skończy się moja umowa z płockim klubem przyjdzie pora na zastanawianie się nad moją przyszłością. Poza tym to, czy dalej będę grał dla Wisły nie zależy tylko ode mnie, bo do podpisania nowej umowy potrzebne będą chęci obu stron. To już jest pytanie do trenera czy dalej będzie widział mnie w składzie. Ale nie najmniejszego sensu dzielić skóry na niedźwiedziu. Czas pokaże jak to wszystko się ułoży. Obecnie najważniejszy dla mnie jest złoty medal w obecnych rozgrywkach.
Czekają was pojedynki z AZS AWFiS Gdańsk, który w obecnych rozgrywkach dwa razy okazywał się od was lepszy. Czy nie żywicie obaw przed podopiecznymi Daniela Waszkiewicza?
- Rzeczywiście w rundzie zasadniczej zdarzyły się nam dwie porażki z Gdańską ekipą- jedna pod wodzą Bogdana Kowalczyka, a druga przed własną publicznością już z Flemmingiem Olivierem Jensenem na ławce trenerskiej. Mam jednak nadzieję, że w fazie play-off będzie zdecydowanie inaczej i to my będziemy w finale. Szczególną uwagę musimy zwrócić na ich środkowego Łukasza Masiaka, jednakże wszyscy zawodnicy AZS-u są bardzo uzdolnieni i głodni sukcesów, a przez to niezwykle groźni. Ciężko pracujemy na treningach i mimo krótkotrwałego kryzysu formy, który dotknął naszą ekipę uważam, że jesteśmy w stanie przełamać fatum i wyeliminować akademików.
A z kim chciałbyś zmierzyć się w finale?
- Do finałów mamy jeszcze trochę czasu i skupiamy się na meczach z Gdańszczanami. Jeśli udałoby nam się awansować do finału to zdecydowanie chciałbym się w nim zmierzyć z prowadzoną przez selekcjonera reprezentacji Polski Bogdana Wentę ekipą Vive Kielce.
Dlaczego?
- Dlatego, że emocje są właściwie wpisane w potyczki Wisły Płock z Kielczanami. Poza tym, nie uniżając innym ekipom, to te dwa zespoły dominowały przez cały sezon. Przyda się też rewanż za półfinał Pucharu Polski (śmiech).
W Polsce osiągnąłeś już właściwie wszystko, ponadto posmakowałeś gry w elitarnej Lidze Mistrzów. Czy brakuje Ci czegoś do pełnego sportowego spełnienia?
- Chciałbym kiedyś wyjść z grupy w Ligi Mistrzów. Poza tym nie byłem nigdy królem strzelców i pewnie już nim nie zostanę. No cóż, jakoś to przeżyję (śmiech).
Mimo tego, że od wielu lat stanowisz o sile Wisły to nigdy nie zagrzałeś na dłużej miejsca w kadrze. Czego zabrakło?
- Nie wiem. Może umiejętności, może szczęścia, może trochę zdrowia, bo trapiły mnie swego czasu regularnie przykre kontuzje, być może również troszkę szczęścia. No cóż, było minęło i nie ma co narzekać, bo to kolejni selekcjonerzy wybierają zawodników, którzy ich zdaniem są aktualnie w najwyższej formie i mogą w maksymalnym stopniu pomóc reprezentacji.
Wspominasz o kontuzjach. Która była dla ciebie najgorsza?
- Długo męczyłem się i borykałem z naderwanym rozścięgnem podeszwowym. Leczyłem to jakieś 3 miesiące. I za każdym razem, kiedy już powoli wracałem do gry i było lepiej to nadrywało się obok i tak w kółko jakieś 3 razy. Nic przyjemnego…
Gdzie szukasz motywacji do dalszej gry i takiego przysłowiowego "kopa" w trudnych momentach?
- Zdecydowanie zwycięstwa! Każdy sportowiec uwielbia zwyciężać, wydaje mi się, że właśnie, aby poczuć smak zwycięstwa zostaje się sportowcem.
A jak radzisz sobie z porażkami?
- Najbardziej cierpi na tym moja żona Ania, bo ja chodzę wtedy wściekły, rozdrażniony, ale jednocześnie wyciszony i jestem w pewnym stopniu nieobecny.
Najpiękniejsza chwila twojego życia to...
- Narodziny mojej wspaniałej córeczki Poli, która jest oczkiem w głowie swojego tatusia (śmiech).
Czy zdarza ci sie myśleć, co by było gdybyś poszedł inna drogą i nie został szczypiornistą?
- Nie. Wybrałem taką, a nie inną drogę i jestem z tego bardzo zadowolony ze swojej decyzji. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że był to doskonały wybór.
Masz czasem dość piłki ręcznej i kariery szczypiornisty? Nie masz czasem ochoty tego wszystkiego rzucić?
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Chciałbym, aby mi zdrowie dopisywało i żebym mógł grać jeszcze parę ładnych latek na przyzwoitym poziomie. Piłka ręczna to da mnie nie tylko sposób na zarobienie pieniędzy, ale również dość specyficzne hobby. Kocham to co robię i bardzo się cieszę, że mogę grać.
A czym zajmuje się Michał Zołoteńko w czasie wolnym?
- Ogólnie staram się odpoczywać i nacieszyć rodziną. Lubię również oglądać różne filmy, a także buszować po wirtualnym świecie Internetu. To pozwala mi się odprężyć, zrelaksować i w pewien sposób naładować akumulator.
Jesteś uwielbiany przez płockich fanów, którzy doceniają twoje poświęcenie dla drużyny i wolę walki. A ty jak być ocenił kibiców Wisły?
- Czy uwielbiany? Bez przesady, może po prostu doceniają to, co robię i jest to bardzo miłe i motywujące. Nasi kibice są naszym ósmym zawodnikiem na parkiecie i takim dobrym duchem, który podąża za nami po całej Polsce. Wielkie dzięki im za to! Jesteście wspaniali! Mam nadzieję, że cały czas będziecie nas wspierali.
A czy w czasie wolnym oglądasz mecze innych drużyn, czy raczej starasz się trzymać z daleka od szczypiorniaka?
- Wprost uwielbiam oglądać mecze THW Kiel. Ekipa z Kilonii gra momentami szczypiorniak nie z tej ziemi. Żadna drużyna nie może się z nimi równać pod tym względem. Czasem wygląda to tak jakby zawodnicy "Zebr" fruwali kilka centymetrów nad parkietem.
Masz ulubionego zawodnika?
- Bardzo fajnie gra Francuz Nikola Karabatić. Według mnie to najlepszy szczypiornista globu, choć takich wybitnych graczy jest wielu.
Na boisku walczak, poza boiskiem radosny, cieszący się życiem ojciec i mąż- trudno łączyć ze sobą te dwie role?
- Nie, normalka. Ja spokojnie daję sobie z tym radę.
Tworzycie coraz bardziej zgrany kolektyw na boisku i poza nim. Z kim masz najlepsze relacje?
- Trudno powiedzieć. Jest nas paru, a raczej kilku. "Kredka", czyli Adam Twardo, Peter Nielsen, Marcin "Wichciu" Wichary, czy "Gadżet", jak popularnie nazywamy Adama Wiśniewskiego, Seba Rumniak i Rafał Kuptel, to tylko niektórzy z moich dobrych kumpli.
Wspominasz o Peterze Nielsenie. Jak układają się twoje relacje z obcokrajowcami grającymi w barwach Wisły?
- Na tyle, na ile pozwala mój angielski (śmiech). Cały czas szlifuję swój język i regularnie czynię postępy. Oczywiście dużo łatwiej dogadać się z Witalijem Natem, czy Iwanem Proninem, gdyż oni grają już sporo czasu w Płocku i przyzwoicie radzą sobie z polszczyzną. Wydaje mi się jednak, że dużej bariery językowej nie ma, o czym świadczą chociażby relacje z Peterem.