Krzysztof Kempski, WP SportoweFakty: We wrześniu minie rok, odkąd Wojciech Zydroń podjął decyzję o zawieszeniu butów na kołku. Jak teraz wygląda pana życie?
Wojciech Zydroń (były reprezentant Polski, lewoskrzydłowy): Wygląda zgoła inaczej. Tuż po zakończeniu kariery wyjechałem za granicę. Chciałem tam propagować piłkę ręczną. Niestety, nie udało się. Próbowaliśmy to zrobić razem z kolegą. Nie było zainteresowania na handball. Nie mieliśmy w ogóle wsparcia ze strony władz miasta. Tamten temat dość szybko upadł. W głębi serca tęskniłem za tą dyscypliną. Nie da się jej tak po prostu wyrzucić. Uprawiałem ją całe życie.
Po powrocie do Polski podjąłem decyzję, aby coś dla tej piłki ręcznej zrobić. Stwierdziłem, że taki camp w mieście, do którego się sprowadziłem, czyli w Rzeszowie, będzie dobrym pomysłem. Tu handball trochę kuleje. Jak się okazuje, to był strzał w 10. Spotykam się tutaj z ludźmi bardzo mocno nastawionymi na ten sport, wręcz fanatycznie. Wspólnie zrobimy fajny projekt, który spodoba się nie tylko dzieciom, ale też starszej części publiczności. Pokażemy, jak piękną dyscypliną jest piłka ręczna.
Po zakończeniu kariery jakiś klub próbował jeszcze namówić pana do gry, może na niższym szczeblu rozgrywkowym? Tę drogę wybrał ostatnio Patryk Kuchczyński.
Odrzucałem propozycje dalszego grania. Miałem taką możliwość, nawet bycia drugim trenerem. Ale jak powiedziałem dość, to już nie zamierzałem zmieniać zdania. Koniec to koniec. Przyszedł czas, aby zacząć "nową karierę", dać organizmowi odpocząć. Pojawiały się też propozycje pozasportowe, tzn. objęcia funkcji w klubach. Analizowałem to, ale póki co, podziękowałem. Niemniej jednak, długo nie wytrzymałem. Ciągnęło wilka do lasu.
Dużo udziela się pan ostatnio w mediach społecznościowych.
Na jakiś czas się wycofałem. Wcześniej nie było mnie widać, bo chciałem od wszystkiego odpocząć, zresetować głowę po tych 20 latach. Trzeba było pewne rzeczy przeanalizować i przewartościować. Złapałem nowych sił. Nakręca mnie to. Co dzień mierzę się z nowymi sytuacjami, które trzeba rozwiązywać. Cieszy mnie, że nie muszę robić tego samemu. Mam wielu ludzi wokół siebie.
Mieszkał pan w Szczecinie, ale przeniósł się do Rzeszowa. To drugi koniec Polski. Skąd taka decyzja? Zdaje się, że część rodziny pozostała jednak w stolicy Pomorza Zachodniego?
Tak, moja żona i córka zostały w Szczecinie. Gabrysia chodzi do fantastycznej szkoły, której nie chcieliśmy zmieniać. Czuje się tam świetnie. Ona, ku naszemu szczęściu, chce studiować na szczecińskiej uczelni stomatologicznej, jednej z najlepszych w Polsce. Szanujemy to, jaką drogę sobie wybrała. Będziemy ją wspierać, aby osiągnęła swój cel. Żona tam pracuje. Nie chcemy tego na razie zmieniać. Ja jestem tutaj, ale w miarę możliwości widzimy się z Gabrysią dość często.
Jak obecnie zarabia pan na życie?
Obróciłem swoje życie zawodowe o 180 stopni. Działam w branży medycznej. Pracuję w firmie, która się zajmuje kompleksową obsługą salonów stomatologicznych i klinik. Zaopatrujemy gabinety, w tym także te z Kielc. Co za tym idzie, dość często bywam w Kielcach u kontrahentów, u lekarzy. Jestem jakby na początku swojej kariery. Mam bardzo dużo nauki, materiałów do pochłonięcia. Posiadam jednak pewne doświadczenie w marketingu nabyte jeszcze w kieleckiej Wyższej Szkole Handlowej. To mi pomaga. Oczywiście nie jest tak, że wszystko pamiętam, ale powoli idę do przodu.
W dniach 8-9 września właśnie w Rzeszowie odbędzie się pewna impreza. Może pan zdradzić, o co chodzi?
Powiem o tym w kilku zdaniach, a dość obszernie jest to opisane na Facebook'u. Będzie to impreza dwudniowa. Pierwszą część poświęcimy szkoleniu dzieci i młodzieży. Nie ma żadnych ram wiekowych. Chętnie byśmy widzieli najmniejsze dzieci, które dopiero zaczynają chodzić, biegać. Te zajęcia będą prowadzić trenerzy i trenerki. W pierwszym dniu podzielimy je na 45-minutowe sesje poświęcone formom ścisłym, treningom. W przerwach zorganizujemy różne atrakcje. Cały plan, który jest przedstawiony w Internecie, będzie się jeszcze zmieniał.
Szykujecie jako organizatorzy jakieś specjalne atrakcje?
Tak, ku mojemu zaskoczeniu zgłaszają się ludzie związani ze sportem, którzy chcą te atrakcje zapewniać. Być może nawet do samego startu będziemy ten plan modyfikować. Zaplanowaliśmy pokaz sztuk walki taekwondo. Pierwszego dnia odwiedzi nas gość specjalny. Mogę uchylić rąbka tajemnicy, to żużlowiec z Rzeszowa, Maciej Kuciapa. Człowiek skromny, cichy, ale o dużym sercu. Dzieci będą mogły wsiąść na motocykl, przymierzyć kask i nie tylko.
Główna atrakcja to mecz gwiazd. Byli piłkarze i piłkarki ręczne, a nawet obecne zagrają przeciwko drużynie złożonej z ludzi przebywających na campie. Mecz potrwa 2 razy po 20 minut. Druga połowa będzie mieszana. Dzieci dostaną od nas specjalny prezent. Będą mogły poprosić o autografy, zdjęcia, rozmowy z gwiazdami. W drugim dniu odbędzie się turniej/festiwal piłki ręcznej. Chłopcy i dziewczynki uczestniczące w campie będą zgłaszane na podstawie list, które sobie przygotują. Podzielimy je na różne kategorie wiekowe. Generalnie wszystko ma być zabawą. Niemniej, elementy rywalizacji są jak najbardziej wskazane. Będą też nagrody. Postaramy się wyławiać najlepszych. Liczy się nie tylko talent, ale też charakter i wszystkie cechy wolicjonalne. Nie tylko my będziemy je oglądać, ale też na pewno na trybunach pojawią się ludzie, którzy z piłką ręczną mają do czynienia.
Udało nam się zakontraktować występ Michała Szczygła, jednego z laureatów The Voice of Poland. Koncert odbędzie się 2 godz. po zakończeniu imprezy w przepięknym miejscu w galerii handlowej Millenium Hall w Rzeszowie. Może pomieścić, według różnych opinii, nawet do 1 tys. widzów. Przed koncertem będzie jeszcze prezentacja, którą zrobię wespół z redaktorem z Polskiego Radia Rzeszów. Przedstawimy drugoligowy żeński zespół seniorek SPR Handball Rzeszów. Z tym klubem chcemy szerzej współpracować. Już po koncercie zaplanowaliśmy pokaz sztucznych ogni.
Zaprosił pan sporą grupę znanych postaci, m.in. Karola Bieleckiego, Mariusza Jurasika, Grzegorza Tkaczyka. To na pewno będzie ogromny magnes. Długo ich pan namawiał?
Tych nazwisk nikomu nie trzeba przedstawiać. Chciałem im z tego miejsca bardzo mocno podziękować za to, że zgodzili się przyjechać. Karol Bielecki powiedział, że z racji sytuacji rodzinnej, dojedzie w sobotę albo w niedzielę. Na pewno będzie kilka innych gwiazd, które przyjadą nawet w odwiedziny. To jest magnes. Mam pełną tego świadomość. To nie będzie tylko stricte piłka ręczna, treningi, ale też zabawa. Jeśli będę widział uśmiechnięte buzie, będzie to dla mnie największa nagroda.
Mamy mnóstwo pomysłów. Trzeba tylko odwagi. Mnie jej w pewnym momencie trochę zabrakło. Ten plan miałem już mniej więcej od 5-6 lat. Ogromnego wsparcia udzielił mi Artur Siódmiak, od którego wiele się uczę. Podpowiedział wiele rzeczy. Dodał wiatru w żagle. Służy mi dużą pomocą. Duże podziękowania w stronę "króla Artura".
Ta impreza ma mieć charakter cykliczny?
Ten camp jest po coś. On ma mi odpowiedzieć, jak dzieci będą postrzegały piłkę ręczną w Rzeszowie, jaki będzie odbiór rodziców, opiekunów, samych dzieci. Jeśli dojdą do nas głosy, że to się podoba, pójdziemy dalej i będziemy otwierać akademię piłki ręcznej. Później mam dalsze plany i marzenia, ale na razie nie wybiegam tak daleko w przyszłość.
Jeśli chodzi o współpracę, jesteśmy po pierwszych rozmowach z placówką, właściwie z jej dyrektorem, w której mielibyśmy prowadzić zajęcia. Chcemy połączyć siły. Ta edycja ma być pierwszą i nie ostatnią. Co mnie bardzo cieszy, odwiedzając wiele biur, rozmawiając z przeróżnymi ludźmi ze świata sportu, polityki, biznesu, mamy fantastyczne wsparcie. To napawa dużym optymizmem.
Nazwisko Wojciech Zydroń wciąż przyciąga młodych ludzi?
Od zawsze lubiłem kontakt z młodymi ludźmi. Z nimi można się świetnie dogadywać. Na początku trzeba ustalić pewne zasady. Powiem na swoim przykładzie. One dla mnie są w porządku, ja dla nich również, to wtedy wszystko się zazębia. Nie można się na nie denerwować, bo każdy był kiedyś dzieckiem. Pamiętam, co ja robiłem i ile musieli wytrzymywać ze mną nauczyciele. Im też trzeba za to podziękować. Nauczyciel i szkoła wychowują. Od każdego z trenerów dużo czerpałem i chcę to teraz przekazać dzieciakom. Kocham to i czuję się w tym dobrze.
Córka ciągnie do sportu, czy planuje swoją przyszłość zupełnie inaczej?
Moja córka cały czas jest przy sporcie. Bardzo dobrze gra w siatkówkę. W piłce ręcznej w szkole też była niezła. Grała nawet w piłkę nożną, ale podjęła inną decyzję. Jest blisko tańca, udziela się w fantastycznej szkole tańca "Sukces" w Szczecinie, którą prowadzi pani Baginowska. To jest całej jej życie. Ona tańczy cały czas, na ulicy, w domu. Poza tym, że jest przy sporcie, jest cały czas w ruchu. Sport szlifuje charakter. Jestem z niej dumny.
Będzie pan śledził zmagania drużyn w PGNiG Superlidze?
Oczywiście, że tak. Jestem na bieżąco. Patrzę, co się już teraz dzieje. Przez ostatnie trzy miesiące byłem pochłonięty działaniami organizacyjnymi. To co mogę, to obserwuję. Zaskoczony jestem ostatnią porażką zespołu z Płocka. Przegrali u siebie jedną bramką z Gwardią Opole. To potwierdza, że liga staje się coraz bardziej wyrównana, oczywiście poza ekipą z Kielc. Cieszy, iż do tej drużyny "ciągną" Gwardia, mam nadzieję, że także Azoty. Pod wodzą Bartka to wszystko naprawdę może wypalić.
Bardzo jestem ciekawy postawy Górnika. Wiem o kontuzji Martina Galii. Chłopak jeszcze trochę nie będzie grał. Testowany był Zapora. Na pewno przyjadę na mecz Pogoni ze Stalą. Będę często w hali w Mielcu. Liczę, że za kilka lat zespoły będą przyjeżdżać do Rzeszowa. Nie ukrywam, że bardzo byśmy chcieli dążyć, aby przywrócić seniorką piłkę ręczną w tym mieście. To jest jednak bardzo długi proces. Moim marzeniem jest zbudowanie klubu na poziomie Superligi. Na razie patrzę jednak bliżej.
Którejś z nich będzie pan kibicował szczególnie mocno?
Nie, będę kibicował temu, by poziom był wyższy. Liczę na to, że poziom sędziowania się podniesie, aby rozgrywki były bardziej atrakcyjne. Są poczynione ku temu starania, żeby sędziowie byli lepiej wyszkoleni. Na pewno ci bardziej doświadczeni będą uważniej patrzeć na tych młodszych. Ważne, by arbitrzy stali się, mówiąc kolokwialnie, "niewidoczni".
Zespoły porobiły ciekawe transfery. Niektóre się wzmocniły, niektóre osłabiły. Będę się także przyglądał żeńskiej piłce ręcznej. Zaczynam działania także w kierunku menadżerki. Wszystko jednak powoli i z zamysłem.
Czego życzyć Wojciechowi Zydroniowi?
Przede wszystkim zdrowia. Jak jest zdrowie, to każdy jest w stanie sobie ze wszystkim poradzić. No i oczywiście szczęścia. Tak w sporcie, jak i w życiu trzeba je mieć, by się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie. Przy tym wiara w to, co się robi, jest podstawą wszystkiego. Każdy ma swojego anioła stróża.
ZOBACZ WIDEO Już nie "aniołki" a "Grażynki" Matusińskiego. Iga Baumgart-Witan: Pobiegłam dzięki euforii