Ignacio Moya. Z banku do Ligi Mistrzów

PAP / Marcin Bednarski / Na zdjęciu: Ignacio Moya (z lewej)
PAP / Marcin Bednarski / Na zdjęciu: Ignacio Moya (z lewej)

Ignacio Moya chciał rzucić profesjonalną karierę. Na prośbę Xaviera Sabate wrócił i miał pomóc Orlenowi Wiśle w treningach, ale szybko zaskarbił sobie sympatię kibiców z Płocka, zasłużył na zaufanie kolegów z drużyny i zrobił furorę w Superlidze.

Historia Moyi pokazuje, że nigdy nie jest za późno, by spełniać swoje marzenia. Kilka miesięcy temu zakończył sportową karierę i jako absolwent studiów ekonomicznych rozpoczął pracę w jednym z banków w Maladze, by łączyć ją z występami w II-ligowym El GAES - wtedy jednak zadzwonił Xavier Sabate.

- Szczerze mówiąc, myślałem, że dla mnie to już koniec poważnego grania - mówi Hiszpan. - W moim kraju jest bardzo trudno o pracę, więc gdy dostałem ofertę z banku w moim rodzinnym mieście, nie zastanawiałem się długo i postanowiłem zrezygnować z występów w Angel Ximenez w Lidze ASOBAL, gdzie spędziłem ostatnie 5 lat. Już po tym jak zacząłem moje, wydawało się, nowe życie, odezwał się do mnie prezes lokalnego klubu i namówił do wznowienia treningów, by pomóc drużynie w awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej, o co mieliśmy powalczyć w przeciągu najbliższych 2-3 lat. Zgodziłem się, bo mogłem to łączyć z pracą, ale na horyzoncie pojawił się Xavi z propozycją, bym dołączył do Orlen Wisły. Zdecydowałem się na to, bo chciałem spróbować rywalizacji na najwyższym poziomie, w dużym klubie.

Wpływ na decyzję rozgrywającego miała również osoba trenera Sabate, z którym współpracował przez kilka lat - to pod jego skrzydłami nauczył się techniki, którą zachwyca w Wiśle.

- Zacząłem grać w piłkę ręczną z kolegami z klasy, a gdy miałem 16 lat, trafiłem do klubu City of Malaga, który niestety już nie istnieje - kontynuuje Ignacio Moya. - W 2007 r. przeniosłem się do pobliskiej Antequery, która rok wcześniej awansowała do ekstraklasy. Trzy lata później dołączył do nas Xavi, który pełnił funkcję trenera asystenta - to on zrobił ze mnie środkowego rozgrywającego, prawdziwego playmakera. Powiedział, że on jest najważniejszy poza boiskiem, ale na parkiecie rządzę ja. To pod jego okiem szlifowałem swoją technikę, bo cały czas powtarzał, że w piłce ręcznej najważniejsza jest gra jeden na jednego lub dwóch na dwóch - to zawsze był dla mnie punkt wyjścia do kreowania bardziej złożonych akcji.

Współpraca z Sabate zakończyła się w 2012 r., gdy przeniósł się on do Veszprem, a Moya trafił do innego klubu Liga Asobal - Puerto Sagunto.

- Rok później postanowiłem spróbować swoich sił za granicą, bo chciałem przeżyć coś nowego, nabrać doświadczenia. Mój wybór padł na Dinamo Bukareszt, bo pracował tam szkoleniowiec, którego znałem z Hiszpanii. W połowie sezonu przeniosłem się natomiast do drużyny Stiinta Municipal Dedeman Bacau, która występowała w Pucharze EHF, a ja właśnie myślałem o tym, by sprawdzić się także na międzynarodowej arenie. Po roku wróciłem do kraju i podpisałem kontrakt z Angel Ximenez - opowiada Hiszpan.

Biorąc pod uwagę dotychczasowe mecze Moyi w barwach wicemistrzów Polski, trudno uwierzyć, że tak długo czekał na swoją szansę w silnym europejskim klubie. Podania za plecami i między nogami obrońców, czy efektowne wrzutki czynią jego grę niezwykle spektakularną, choć wcale nietracącą przy tym na efektywności. Hiszpan zdaje się mieć oczy dookoła głowy i z łatwością stwarza kolejne okazje swoim partnerom, a dodatkowo sam potrafi zaskoczyć bramkarza rywali.

- Jak grałem w swoim kraju, byłem pewien, że na więcej mnie nie stać, że to jest już mój limit. W Płocku czuję się jednak znakomicie, choć to m.in. zasługa systemu gry preferowanego przez Xaviego, który pozwala mi na wiele swobody. Poza tym wszyscy są tutaj bardzo mili, więc szybko się zaaklimatyzowałem. W trakcie wcześniejszej kariery nie miałem żadnych ofert z renomowanych klubów z Hiszpanii czy zagranicy. W moim kraju trenerzy mają po prostu swoich ulubionych zawodników, na których stawiają, więc trudno było mi się tam przebić, natomiast biorąc pod uwagę moją obecną dyspozycję, to sam nie wiem, czy byłbym to w stanie jeszcze powtórzyć gdzie indziej - przyznaje

Mimo świetnych recenzji i dobrego wywiązywania się z roli alternatywy dla pozostałych rozgrywających Nafciarzy, Moya na pewno nie przedłuży wygasającego w grudniu wypożyczenia.

- Muszę myśleć o swojej przyszłości, ale tej w perspektywie dłuższej niż najbliższe kilka miesięcy. Pod koniec roku wracam do Malagi i pracy w banku, bo nie wiem, kiedy ponownie trafi mi się taka szansa. Przez najbliższe kilka tygodni chcę się jednak jeszcze cieszyć tym, co jest - podsumowuje.

ZOBACZ WIDEO: Krzysztof Wielicki: Tomasz Mackiewicz miał wspaniałą wizję, ale był postrzegany krytycznie

Komentarze (2)
z Tumskiego Wzgórza
3.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zawsze można przejść do KOD-u :) 
avatar
Złoty Bogdan
2.10.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Dla gościa lepszą fuchą jest praca w banku niż gra w Płocku. Czy Orlen Wisełka naprawdę już tak nisko upadła? :)