Po przenosinach do Kielc król strzelców Superligi zginął w tłumie gwiazd. Nie grał źle, ale nie wyróżniał się tak jak w Zagłębiu Lubin. Z meczu na mecz nabierał pewności, zaczął kolekcjonować ligowe gole i piął się w klasyfikacji snajperów. Takiego wybuchu jak w Piotrkowie nie spodziewał się jednak nikt.
Arkadiusz Moryto zagrał 60 minut, bo Blaż Janc nadwyrężył staw skokowy w trakcie spotkania Ligi Mistrzów w Montpellier i nie pojechał z zespołem. Reprezentant Polski mógł do woli hasać po prawym skrzydle.
Przeciwko Piotrkowianinowi zadziałała obrona PGE VIVE Kielce i Moryto wychodził z kontrami. Po pierwszej części zapachniało rekordem, w 30 minut rzucił 9 goli. Kolejne dołożył w podobny sposób, wykorzystał pięć karnych i zakończył spotkanie z dorobkiem 17 bramek! Wynik poszedł w świat, dorobek zrobił wrażenie na zagranicznych dziennikarzach i ekspertach.
To najlepszy indywidualny występ w dwuletniej historii ligi zawodowej. Poprzedni (15 goli), sprzed kilku miesięcy, należał do... Moryty. - Nie wiem, ile kilometrów przebiegłem, bo nie mam licznika, ale myślę, że dużo, bo czuję się naprawdę zmęczony. Nie grałem dużo w Montpellier, więc dostałem cały mecz do dyspozycji. Cóż mogłem robić, jeśli nie biegać do przodu i zdobywać łatwe bramki z kontrataków? - ocenił swój wyczyn.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Polacy długo świętowali po zdobyciu złota. "Trener dał nam zielone światło"
- Nawet nie wiem, jak skomentować to, co zrobił Arek Moryto. Popełnialiśmy dużo błędów w ataku, z tego wynikały szybkie kontry rywali i tyle trafień Moryty - przyznał z kolei Roman Pożarek, obrotowy Piotrkowianina.
- 17 bramek na 19 rzutów? To świetna skuteczność! Jest młody, chętny gry i jeśli ma swoje pięć minut, to wykorzystuje je w stu procentach. Z Piotrkowianinem można powiedzieć, że w dwustu - skwitował kolega Moryty z szatni, Michał Jurecki.
Po popisach w Piotrkowie 21-letni prawoskrzydłowy prawdopodobnie znajdzie się na czele ligowych snajperów i stanie się jednym z głównych kandydatów do kolejnej korony króla strzelców.
Co do przebiegu spotkania, to zaczęło się od niemrawych poczynań VIVE, spowodowanych zmęczeniem. Kielczanie pojechali do Piotrkowa właściwie prosto z Montpellier. - Na początku zabrakło nam świeżości i koncentracji, ale moim zdaniem nie graliśmy aż tak źle, jak odzwierciedlał to wynik. W drugiej połowie mieliśmy sporo bloków i przechwytów, co pozwoliło nam wyprowadzać kontry - podsumował trener Tałant Dujszebajew.