Szczypiorniści mistrza Polski na zawsze wpisali się w bolesny fragment historii zespołu z Veszprem. Węgrzy od wielu lat wykazują ogromne ambicje i aspiracje. Ściągają najlepszych zawodników i trenerów, mają fantastycznych kibiców i ogromne wsparcie finansowe z państwowej kasy. Sukces w Lidze Mistrzów to ich największe marzenie i gdy wydawało się, że jego spełnienie mają na wyciągnięcie ręki, na horyzoncie pojawili się kielczanie.
Finału w 2016 mistrzowie Polski nie mieli prawa wygrać. Na kwadrans przed końcem starcia przegrywali dziewięcioma bramkami, a na domiar złego nic im nie wychodziło. I chociaż może nawet oni stracili już wiarę, odnaleźli w sobie resztki sił, by ruszyć do ostatniego zrywu. Udało się. Doprowadzili do dogrywki, a kiedy ona nie przyniosła rozstrzygnięcia, z pełnym zaangażowaniem i skupieniem przystąpili do serii rzutów karnych. Triumfu już nie oddali.
Na słowo "Kielce" w węgierskich fanach i graczach budzą się koszmary. Chwilę po losowaniu par półfinałowych tegorocznego Final Four Mate Lekai stwierdził, że dla jego ekipy spotkanie z żółto-biało-niebieskimi w Kolonii będzie doskonałą okazją do rewanżu za stracie sprzed trzech lat.
ZOBACZ WIDEO Piłkarskie podsumowanie tygodnia: kto będzie mistrzem Polski, a kto wygra Ligę Mistrzów?
- Nie chcemy uciekać od tych wspomnień. To był piękny i wspaniały mecz, gdzie zwycięstwo przeciwnikowi wyrwaliśmy w samej końcówce. Na pewno to siedzi bardziej w ich głowach niż naszych. Nie chcielibyśmy powrócić do takiej sytuacji - to znaczy gonić przez całe spotkanie wyniku i w dramatycznych końcówkach odwracać losy starcia. Chciałbym, żeby te zawody ułożyły się dla nas od początku tak, jak sobie tego będziemy życzyli. Mam nadzieję, że uda nam się dojść do finału, bo na pewno nie jesteśmy na straconej pozycji. Telekom Veszprem to wspaniała drużyna z wielkimi zawodnikami i bardzo dobrym trenerem, który poukładał ich grę. Na każdej pozycji mają wartościowych graczy, więc obojętnie kto będzie się znajdował na boisku, wniesie swoją jakość - powiedział natomiast Krzysztof Lijewski.
Rozgrywający zauważył, że gdy w grę przychodzi turniej finałowy Ligi Mistrzów trudno jest mówić o faworytach. Historia ostatnich lat pokazuje bowiem, że w Lanxess Arenie triumfują najmniej oczekiwani uczestnicy F4.
- Wszystkie cztery drużyny są na bardzo podobnym poziomie. W Final Four nie ma słabych zespołów. Droga do półfinału dla każdego jest bardzo ciężka. W tym roku wszystkie te ekipy spotkały się w jednej grupie, grały już ze sobą. Wiemy, że pierwsze miejsce zajęła Barca i to zawodnicy tej drużyny mogą mieć małą psychologiczną przewagę nad pozostałymi. Ale to jest Final Four - decyduje dyspozycja dnia, forma, moim zdaniem kluczowi będą też bramkarze - oni będą odgrywać najważniejszą rolę - powiedział Lijewski.
W tym sezonie żółto-biało-niebiescy mierzyli się z Telekomem dwukrotnie. W pierwszej kolejce przegrali na wyjeździe 27:29, a w ostatniej 35:36. - Wydaje mi się, że nie jesteśmy na straconej pozycji. W tym sezonie dwa razy przegraliśmy z drużyną z Veszprem, co prawda u siebie tylko jedną bramką, na wyjeździe dwiema, więc może trzeba powiedzieć: do trzech razy sztuka? - uśmiechnął się szczypiornista kieleckiej siódemki.
Dla mistrzów Polski to będzie czwarty udział w Final Four. Dotychczas zawodnicy PGE VIVE dwukrotnie wywalczyli brązowe medal i raz cieszyli się ze zdobycia trofeum. Kolonia była dla nich szczęśliwa - zawsze wywozili chociaż jedno zwycięstwo.
- Fajnie jest wygrać w Final Four chociaż jeden mecz, dwa to już jest marzenie. Nie zapominajmy, że sam udział w tym turnieju to już jest wielka sprawa - nie tylko dla mnie, ale i dla moich młodszych kolegów, którzy będą mieli okazję i przyjemność pierwszy raz uczestniczyć w takim turnieju. Będziemy się skupiać przede wszystkim na pierwszym meczu, mam nadzieję, że uda nam się go wygrać, a potem zregenerować siły i rzucić wszystko, co najlepsze na finał - powiedział Lijewski.
Zobacz też: Bertus Servaas: Budżety nie grają. VIVE jest jak wielka rodzina