Marcin Górczyński, WP SportoweFakty: Były obawy przed rewanżem? Do Francji jechaliście po kapitalnym występie, z 10-bramkową zaliczką, ale pierwszy mecz okazał się tylko wstępem do batalii. PSG rzuciło się na was od początku (ZOBACZ).
Bertus Servaas: Oczywiście, że były. Przed meczem o taką stawkę, z rywalem klasy PSG, muszą się pojawić. Ja cały czas wierzyłem, że nam się uda.
VIVE nie zaczęło za ostrożnie? Momentami wyglądało to na rozpaczliwą obronę wyniku.
Niestety, w pierwszej połowie graliśmy bardzo bojaźliwie. Zmarnowaliśmy dużo dobrych okazji i PSG z tego korzystało. W przerwie rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosków, że musimy zacząć grać do przodu, by awansować. Podania w poprzek i indywidualne akcje nic nie dadzą. W drugiej połowie wyglądaliśmy już lepiej, chociaż dzień konia miał Nedim Remili. O wszystkim zadecydował charakter VIVE (porażka 26:35 dawała awans) ---> CZYTAJ.
ZOBACZ WIDEO Drągowski jest w świetnej formie. "Trochę o nim zapomnieliśmy, a to wciąż młody bramkarz"
Nie było momentów zwątpienia? Gra się nie kleiła, PSG prowadziło już 11 bramkami.
Kiedy mamy tak dużą stratę, to naturalne, że pojawiają się różne myśli. Gdybym jednak nie wierzył, to nie mógłbym być prezesem klubu. Wciąż miałem nadzieję, że uda się odwrócić mecz. Wiem, że VIVE nigdy się nie poddaje. To dla mnie najważniejsza wartość. Widać, że w drużynie panują przyjacielskie relacje i także dzięki temu udało się wyszarpać awans.
Zwątpienie mogło pojawić się wcześniej, ten sezon był bardzo trudny. Problemy finansowe, plaga kontuzji, przeciętna wiosna w Lidze Mistrzów...
Mógłbym mówić o zwątpieniu, gdybyśmy przegrywali w pełnym składzie. A nam ciągle kogoś brakowało. Michała Jureckiego, Alexa Dujshebaeva, Luki Cindricia. Od początku uważałem, że mamy szansę z PSG, chociaż w głowie została pierwsza połowa ćwierćfinału z zeszłego roku. Nie da się ot tak wyrzucić z pamięci wyniku 10:22.
Awans smakuje szczególnie z jeszcze jednego powodu - pobiliście zespół dysponujący czterokrotnie wyższym budżetem (ok. 16 mln euro).
Myślę, że nawet pięciokrotnie. Dla mnie to jednak nieistotne. Budżety nie grają, nie wygrywa się dzięki indywidualnościom. Trudno zbudować zespół z tylu gwiazd. Wydaje mi się, że zawodnicy PSG nie są tak zgrani jak VIVE. My jesteśmy jak wielka rodzina, liczy się drużyna jako całość. U nas nieważne, kto będzie bohaterem w końcówce. W drużynach złożonych z gwiazd każdy chce zdecydować o wyniku i stąd biorą się problemy.
Niedawno pojawiały się informacje, że od awansu do Final4 może zależeć przyszłość VIVE i wejście dwóch dużych sponsorów. Potwierdza pan?
To nieprawda. Rozmawiamy z dwoma sponsorami, ale ich decyzje nie były związane z awansem. Jasne - Final4 działa na wyobraźnię, ale i tak jesteśmy blisko porozumienia. Rozmowy nie byłyby zagrożone, nawet w razie odpadnięcia.
Tegoroczne Final4 to wynik ponad stan? Podkreślał pan, że najsilniejsze VIVE zobaczymy w 2021 roku.
I nadal do podtrzymuję, w 2021 roku chcemy wygrać Ligę Mistrzów. Docelowo mamy zatem dwa lata, ale turniej w Kolonii to zawsze swego rodzaju loteria, Jeśli nadarza się okazja, to oczywiście chcemy z niej skorzystać. Każdy wie, że Barcelona jest faworytem. Będzie miała jakieś 20 tys. kibiców przeciwko sobie - z Kielc, Veszprem i Skopje. Nie jest łatwo w takiej atmosferze.
Rozumiem jednak, że podczas losowania półfinałów (7 maja) wolelibyście uniknąć mistrzów Hiszpanii?
Myślę, że gdyby zapytać o to w Veszprem i Skopje, to odpowiedź byłaby taka sama - to najtrudniejszy przeciwnik. Z drugiej strony, pokonaliśmy PSG, innego z głównych faworytów, a podczas Final4 tym bardziej wszystko może się zdarzyć.