Tałant Dujszebajew: Nie lubię gryźć się w język

Maciej Szarek
Maciej Szarek
Dużo mówiliśmy już o trenerach. Jakim pan jest szkoleniowcem? Przypomina mi pan trochę Jose Mourinho za najlepszych lat.

Myślę, że może tak być. Ale jak już mamy się bawić w takie porównania, to myślę, że jeszcze bliżej mi do Diego Simeone. Robię wszystko, by mój zespół dobrze grał, ale też żebyśmy byli w dobrych humorach. Staram się dbać o chłopaków.

I o wizerunek w mediach. Bardzo często powtarza pan, że "każdy kolejny rywal jest najważniejszy na świecie". Ale to chyba figura retoryczna?

No własnie nie! Wy, dziennikarze, macie o wiele łatwiej w takich ocenach, siedzicie, oglądacie i komentujecie po fakcie, a to ja muszę wprowadzić taką mentalność w klubie, żebyśmy mieli podejście do każdego spotkania jak do finału. To jest jedyna właściwa mentalność zwycięzcy. Musimy ją pielęgnować.

W Hiszpanii mówili mi to samo. Ale spróbujcie pójść na trening przed meczem z Arką i zmotywujcie zawodników do treningu na sto procent! Zobaczycie, że to bardzo trudne zadanie. Trzeba sprawić, żeby obojętne im było czy zagramy z - całym szacunkiem - Arką Gdynia, która spada z Superligi, z Wisłą czy z PSG. I kiedy my wygrywamy dziesięcioma czy piętnastoma bramkami 103 spotkania z rzędu, wy nie widzicie tej pracy. A to jest jak najbardziej normalne, profesjonalne podejście do sportu. Każdego przeciwnika trzeba szanować tak samo, tylko wtedy masz prawdziwie zwycięski charakter. Chcę to osiągnąć z chłopakami, dlatego to często powtarzam. A że wy czasem się z tego śmiejecie? Trudno.

Za słowami idą czyny, bo podobno potrafi pan tak pokazać drużynę rywali na wideo, że nawet ta przykładowa Arka wyjdzie na bardzo groźną drużynę z europejskiego topu.

Tak, zawsze szukam najsilniejszych stron rywala i pokazuję je zawodnikom, żeby wiedzieli, że rywale nie poddadzą się łatwo. Potem szukamy słabych stron, które możemy wykorzystać.

Tak motywuje pan drużynę, a jak pan utrzymuje swoją własną koncentrację i głód zwycięstwa? Gdyby zliczyć zwycięstwa w Lidze Mistrzów jako trener i zawodnik, jest pan najbardziej utytułowanym człowiekiem w piłce ręcznej (pięć takich tytułów - red.).

Kiedy grałem jako zawodnik, miałem bardzo duże szczęście, że osiągnąłem tak dużo. Głównie dzięki moim przyjaciołom z boiska i trenerom, ja byłem tylko jednym z elementów. Stąpam twardo po ziemi i nie zadzieram nosa, bo wiem, że teraz jest podobnie. Kiedy jestem już trenerem, zwycięstwa to zasługa chłopaków, to oni wygrywają na parkiecie. To wy wyliczycie, że jestem najlepszy w jakiejś statystyce, co jest normalne, to wasza praca, ale ja tak nigdy nie powiem, nie będę wyliczał trofeów. Nie patrzę na to, skupiam się na pracy dzień po dniu, jestem dzięki temu szczęśliwym i zadowolonym człowiekiem z tego, co robię. I zawsze chcę więcej.

Druga rzecz to to, że każdy sezon jest inny, za każdym razem to inny zespół, nowi chłopcy, wydają mi się coraz młodsi. I jedynym wyjściem jest być blisko nich, uczyć się nowych rzeczy dzień w dzień albo zostanę w latach 90. Nie mogę sobie na to pozwolić. Dlatego muszę unowocześniać i swoją piłkę ręczną, i siebie.

Trudno nadążyć za nowym pokoleniem?

Nie, klucz to mieć z nimi dobry kontakt, być dla nich przyjacielem, a nie tylko trenerem. Na boisku, w prostokącie 20x40, jestem trenerem, wymagającym, ale poza nim jestem dla nich normalnym człowiekiem, który chce pogadać z nimi o wszystkim. O nowych trendach, nowych pomysłach, ich zainteresowaniach. Tylko wtedy nie stoisz w miejscu.

Zaczęliśmy porównaniem z Jose Mourinho i podobnie jak on wywiera pan dość dużą presję na sędziów podczas spotkań. To też element psychologicznej gry?

Nie, myślę, że patrzymy na to z różnej perspektywy. Jeśli wy piszecie, że jestem zdenerwowany w trakcie czy po meczu, albo że wywieram niepotrzebną presję na sędziów, to nie jest tak. Jeśli sędzia robi błąd, to ja muszę zareagować, sprzeciwić się temu, bo to uderza w mój zespół. Kiedy sędzia nie robi błędów, nie atakuję ich. Gdybym miał tam być tylko od tego, żeby stać wokół chłopaków, podpiszcie kogoś innego. Mam swoje podejście do trenowania, mam doświadczenie, swoje pojęcie o piłce ręcznej i kiedy się nie zgadzam z decyzjami, protestuję. To chyba normalne?

Ale raz na jakiś czas zdarza się też panu znaleźć w centrum kontrowersyjnych wydarzeń, zwłaszcza w trakcie lub tuż po spotkaniach. Mecze powodują takie emocje, że czasem trudno ochłonąć?

Dlatego według mnie nie potrzeba robić konferencji prasowych zaraz po spotkaniach. Jesteśmy jeszcze na gorąco po trudnym meczu, a potem tak jak w Płocku znajdzie się ktoś, kto będzie mi mówił o "nieeleganckich zachowaniach". Nie trzeba mnie prowokować. Siedziałem spokojnie, odpowiedziałem krótko i jasno, żeby nikogo nie obrazić. Dlatego uważam, że lepiej do mnie zadzwonić dzień po meczu, kiedy wszystko będzie na spokojnie i wtedy zapytać, a nie zaraz po.

Aż tak?

Oczywiście! Mecze naprawdę powodują we mnie ogromne emocje i je bardzo lubię. A co do reszty: i tak nie mówię wszystkiego, co chciałbym powiedzieć, bo wtedy, gdybym to zrobił, od dawna nie byłoby mnie już w Polsce. Jestem zwyczajnym człowiekiem, tyle że nie lubię gryźć się w język i mówię to, co myślę. Tylko potem dziennikarze robią z tego aferę, więc czasem się hamuję. W Hiszpanii było podobnie. Także muszę pomyśleć, czy będziemy to publikować! (śmiech)

W Polsce prowadził pan już dwie rywalizacje z Hiszpanami - najpierw z Manolo Cadenasem, teraz z Xavierem Sabate. Żaden co prawda żadnego trofeum panu nie wyrwał, ale który jest twardszym rywalem?

Nie mogę tego ocenić, bo Xavier pracuje dopiero rok w Wiśle. Widać już tam jego rękę, zespół zmienił się i w ataku, i w obronie. Manolo pewnie wszyscy pamiętają, bo to bardzo znany, uznany i dobry trener. Mogę tylko chwalić obu. Sabate jest młodszy, ale i tak już doświadczony i umie wyciągnąć dużo dobrego ze swojej ekipy.

To czego zabrakło Wiśle, żeby wygrać z wami choćby ten jeden mecz w tym roku?

Na dzisiaj mamy trochę przewagi nad Wisłą, bo nasz zespół jest bardziej scalony, zagrał ze sobą więcej spotkań i mieliśmy więcej czasu na wypracowane naszej gry. Nie daliśmy się zaskoczyć i cieszymy się z tego.

Nie było zatem zdejmowania zegarka. A są to opowieści na miarę "suszarki" Sir Alexa Fergusona w Manchesterze United.

Jestem sobą, nie chcę się porównywać. Mam swój styl. To normalne, że czasem jestem niezadowolony po meczach, wtedy faktycznie zdejmuję zegarek (śmiech), ale w tym roku ze wszystkimi naszymi problemami mało było takich chwil.

I w Kolonii też raczej nie będzie o tym mowy, bo co by się nie zdarzyło, to i tak sezon będzie można zaliczyć do udanych, prawda?

Tak, jesteśmy zadowoleni, ale nie awansowaliśmy tam, żeby jechać na wycieczkę. Chcemy walczyć. To, że powiedziałem, że nie mamy nic do stracenia, wykonaliśmy nasz plan i jedziemy tam na luzie, nie znaczy, że nie będziemy chcieli zrobić coś więcej. Najpierw awansować do finału - taki jest teraz plan.

Obserwuj autora na Twitterze!

Czy PGE VIVE Kielce pokona Telekom Veszprem w półfinale Ligi Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×