Same wydatki, zyski znikome. Europejskie puchary fanaberią dla bogaczy

Opłata wstępna, wydatki na organizację spotkań i przeloty. Łącznie nawet kilkaset tysięcy złotych. W zamian... tylko prestiż. To rzeczywistość europejskich pucharów w piłce ręcznej. W pełni zrozumiałe, że polskie kluby niechętnie patrzą na rozgrywki.

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
drużyna Azotów Puławy Materiały prasowe / KS Azoty Puławy/Grzegorz Sierocki / Na zdjęciu: drużyna Azotów Puławy
W tym sezonie trzy polskie zespoły zrezygnowały z udziału w europejskich pucharach. MMTS Kwidzyn nie udźwignął występów w Pucharze EHF, Energa AZS Koszalin, ani żadna drużyna sklasyfikowana na miejscach 4-7 w Superlidze kobiet nie chciała grać w Challenge Cup. Tym decyzjom nie można się dziwić. Europejskie puchary w piłce ręcznej nijak mają się chociażby do renomowanych (i opłacalnych) piłkarskich rozgrywek.

CZYTAJ: Wstępne letnie plany VIVE

Pieniądze w błoto?

Samo zgłoszenie do kwalifikacji Pucharu EHF to wydatek od 375 euro (pierwsze dwie rundy) do 500 euro (trzecia runda). W Challenge Cup, najmniej prestiżowych zmaganiach, sumy są porównywalne. Udział w fazie grupowej Pucharu EHF wymaga wyłożenia trzech tysięcy, ćwierćfinał kosztuje tysiąc euro, turniej finałowy dwa tysiące. To jedynie wierzchołek góry lodowej, bo EHF nie partycypuje w jakichkolwiek kosztach.

ZOBACZ WIDEO Karol Bielecki: Więcej w karierze przegrałem niż wygrałem [cała rozmowa]

Klub muszą same opłacić sędziów i delegata. W przybliżeniu ok. 10 tys. złotych. Do tego dochodzą inne kwestie organizacyjne (hala, hotele, itd.). Największą bolączką się jednak przeloty. Jeśli los zafunduje wypad na drugi koniec Europy, kasa może uszczuplić się o ponad 50 tys. złotych (albo i więcej). To horrendalne pieniądze jak na polskie warunki. Gwoli ścisłości, ciągle piszemy o udziale w jednej rundzie. Puchary - plus minus - mogą pochłonąć nawet 10 proc. całosezonowego budżetu. Dodajmy do tego nawarstwiające się zmęczenie i katastrofa gotowa. Gra nie jest warta świeczki.

Uczestnicy kombinują, próbują obejść system. EHF jedynie przygląda się i przytakuje. W styczniu 2019 roku Pogoń Szczecin porozumiała się z Alavarium/Love Tiles Aveiro, rozegrała dwumecz na wyjeździe, kluby podzieliły się kosztami. To coraz częstsza praktyka, nie tylko wśród zespołów z dwóch różnych krańców Europy.

Prestiżem się nie najesz

Europejskie puchary to pod względem wydatków studnia bez dna. W zamian EHF oferuje... tylko prestiż. W skrócie - rozegranie trzech rund i porażka tuż przed fazą grupową gwarantuje tylko mniejszą bądź większą dziurę w budżecie. Przejście kwalifikacji także nie oznacza, że na stole pojawi się sowita premia. Tak naprawdę konkretne pieniądze (ale i tak niepowalające na kolana) można zapewnić sobie jedynie dzięki udziałowi w turnieju finałowym.

W Pucharze EHF zwycięzca zgarniał do tej pory 100 tys. euro. Przegrany w finale 50 tys., trzecie miejsce oznaczało 25 tys. euro bonusu, czwarta lokata 10 tys. Tutaj dochodzimy do sedna. Nawet triumf w rozgrywkach nie zniweluje strat poniesionych przy udziale!

Dlaczego więc kluby wysyłają zgłoszenia? Liczą na prestiż i uwagę sponsorów. Dla europejskich średniaków (w tym polskich zespołów) to okno wystawowe na resztę kontynentu. Bogacze z Niemiec nie muszą oglądać każdego eurocenta dwa razy, więc chętnie podchodzą do rywalizacji i zmierzają po tytuł. Zarobki będą znikome, ale klub zyska na renomie, przy okazji Bundesliga ugruntuje swoją pozycję ligi numer jeden. W ostatnich pięciu latach Niemcy zupełnie zdominowali Puchar EHF.

W tym miejscu nie będziemy deprecjonować zeszłorocznego triumfu Perły Lublin w Challenge Cup i tegorocznego finału Pogoni, ale prawda jest taka, że to rozgrywki dla europejskiej drugiej ligi, z jeszcze mniejszą pulą nagród. U mężczyzn puchary zgarniają ostatnio Rumuni czy Portugalczycy. Przy całym szacunku, dla tych zespołów czy nawet Perły to po prostu dowód na stopniowy skok jakościowy i jedyna okazja, by w gablocie pojawił się jakikolwiek europejski puchar.

Liga Mistrzów albo nic

Przyzwoite środki gwarantuje tylko Liga Mistrzów, choć nie są to "kokosy" nawet jak na piłkę ręczną. Start w fazie grupowej gwarantuje 60 tys. euro. Za awans do fazy TOP 16 na konto wpłynie 30 tys., za ćwierćfinał 45 tys. Zwycięzca zgarnie aż 635 tys. euro, czyli ponad dwa miliony złotych. Nawet odliczając koszty udziału, daje to kwotę znacznie wyższą niż w pozostałych pucharach. Dla przykładu - za czwarte miejsce w Final4 PGE VIVE Kielce zyskało łącznie 235 tys. euro.

Na Lidze Mistrzów nie jest się przynajmniej stratnym, a prestiż nieporównywalnie większy, biorąc pod uwagę dostępność transmisji i zainteresowanie sponsorów. Piłkarze ręczni i prezesi mogą jednak tylko popatrzeć z zazdrością na zarobki futbolistów. Sam awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów oznacza zastrzyk w postaci ponad 15 mln euro... To jakieś cztery razy więcej niż cały tegoroczny budżet PGE VIVE Kielce.

W tym sezonie w europejskich pucharach biorą udział VIVE i Orlen Wisła Płock (Liga Mistrzów), MKS Perła Lublin (Liga Mistrzyń), kobiece Metraco Zagłębie Lubin, KS Azoty Puławy, KPR Gwardia Opole i NMC Górnik Zabrze (Puchar EHF).

Czy popierasz decyzje polskich klubów o rezygnacji z europejskich pucharów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×