Sukces wbrew wszystkiemu. "Byliśmy w czarnej dziurze"

Getty Images / Martin Rose/Bongarts / Na zdjęciu: od lewej Damian Wleklak, Bogdan Wenta i Bartosz Jurecki
Getty Images / Martin Rose/Bongarts / Na zdjęciu: od lewej Damian Wleklak, Bogdan Wenta i Bartosz Jurecki

"Czerwone chamy" - tak pisały o Polakach niemieckie gazety. A te "chamy", jadąc na turniej, nie miały nic, a wracali do kraju z medalami. Sprawili największą sensację. Piłkarzy ręcznych pokochał cały kraj.

- Naprawdę nie mieliśmy nic! - podkreślał w rozmowie z WP Sportowe Fakty Grzegorz Tkaczyk. Rok przed mistrzostwami świata w 2007 roku Biało-Czerwoni byli na turnieju w Szwajcarii. Za nadbagaże i lekarską torbę płacił trener. Gdy Tkaczyk zachorował na zapalenie płuc, na jego leczenie składał się cały zespół.

Rok później, gdy zapewnili sobie awans na mundial w Niemczech, nie było lepiej. Kadra miała tylko jednego sponsora. Bez finansowego wsparcia, bez wielkich nadziei i bez oczekiwań kibiców, dokonali niemal niemożliwego. Ich medal do dziś jest największym sukcesem polskiej piłki ręcznej.

Grzegorz Tkaczyk: - Dwa lata przed mistrzostwami w Niemczech byliśmy w czarnej dziurze. Okej, mieliśmy fajny zespół. Były świetne indywidualności, zawodnicy występowali w Bundeslidze. Ale nigdy nie potrafiliśmy przełożyć tego na boisko i stworzyć monolitu, który rozumiałby się bez słów.

Gość w kapciach

Przed 2007 rokiem największymi sukcesami Polski w piłce ręcznej był brązowy medal IO z 1976 roku i brąz MŚ z 1982. Potem kolejni trenerzy i zawodnicy mieli inne problemy. Zamiast zmagać się z czołówką na najważniejszych imprezach, była walka o przetrwanie. Dosłownie.

ZOBACZ WIDEO: Była partnerka Milika przeszła metamorfozę. Trudno oderwać wzrok!

Tak Bogdan Wenta wspomina przygotowywanie powołań: - Siedziba związku znajdowała się w prywatnym mieszkaniu. Przyszedłem tam, a drzwi otworzył mi gość w kapciach, z pieskiem na ręku. Kiedy z Jurkiem Noszczakiem, wówczas szefem wyszkolenia, tworzyliśmy pierwszą listę powołań, on pisał, a ja stałem. Kiedy ja siadałem pisać, on wstawał. Tyle było miejsca.

Bogdan Wenta prowadził kadrę w latach 2004-2012. Dziś jest prezydentem Kielc.
Bogdan Wenta prowadził kadrę w latach 2004-2012. Dziś jest prezydentem Kielc.

Na mistrzostwa do Niemiec poleciało 16 zawodników. Sześciu z nich grało w polskich klubach, reszta - w niemieckich i szwajcarskich.

A wyjazd poprzedziła sytuacja, która mogła wywrócić wszystko do góry nogami. Gdy w II rundzie eliminacji Polacy przegrali w pierwszym starciu z Grecją 22:27, w gabinetach zdecydowali się zwolnić Wentę. Tylko skuteczny protest zawodników sprawił, że trener pozostał na stanowisku.

"Ku, ku, ku...a"

Wencie udało się stworzyć kapitalną mieszankę charakterów, która w Niemczech szła jak burza. Z dziewięciu spotkań w drodze do finału Polacy przegrali tylko raz - z Francuzami. Po drodze pokonali m.in. gospodarzy czy zawsze mocnych Islandczyków. Może dlatego, że przed meczem Sigfus Sigurdsson miał powiedzieć, że "Polacy nie mają jaj".

W obu fazach grupowych nasza kadra zajęła pierwsze miejsce. Na ostatniej prostej do finału stanęły jej Rosja i Dania. Po półfinale były kolejne problemy organizacyjne - siedmiogodzinną drogę z Hamburga do Kolonii Polacy pokonali autobusem.

Tamten mecz z Duńczykami zakończony zwycięstwem Biało-Czerwonych 36:33 został zapamiętany ze względu na nietypową reakcję Michała Jureckiego na ławce.

Wraca do niej Artur Siódmiak: - Ktoś dostał czerwoną kartkę i Bogdan (Wenta - przyp. red.) zaczął spoglądać po ławce, kogo może wpuścić. "Dzidziuś" był naładowany, tupał nogami tak, że aż z niego parowało, bo nie mógł wysiedzieć w miejscu. Bogdan w końcu mówi do niego: Jesteś gotowy? A on: Ku, ku, ku...a od urodzenia jestem gotowy trenerze! Po czym wszedł jak parowóz i rzucił dwie bramki. Sytuacja była komiczna, bo to druga część dogrywki, emocje sięgają przecież zenitu, a cała ławka dosłownie leżała ze śmiechu.

Prezydent na trybunach

W finale, rozegranym 4 lutego, czekali Niemcy. To było ich drugie starcie z Polakami w mistrzostwach. Atmosfera od początku była napięta. Miejscowi dziennikarze pisali o naszej drużynie "czerwone chamy" (sugerując, że grali brutalnie) lub "zarozumiali Polacy". Potem nie chcieli wpuścić części polskich kibiców na trybuny.

W biografii Tkaczyka "Niedokończona gra" napisanej z Dariuszem Faronem i Wojciechem Damusiakiem czytamy:

"Prezes Kraśnicki opowiadał w wywiadzie, że związek wystąpił o sto wejściówek dla fanów, ale nie dostał żadnej. Brakowało biletów nawet dla polskich władz. Na mecz przyjechała pięcioosobowa delegacja polityków, ale Niemcy zagwarantowali… cztery wejściówki".

Wśród polskich przedstawicieli na trybunach był prezydent Lech Kaczyński. W sumie w arenie w Kolonii było około 15 tysięcy kibiców.

Nie do poznania

Polacy źle zaczęli finał. W 10. minucie przegrywali już 3:8. W pogoń za rywalami ruszyli dopiero w drugiej połowie. - Był tylko jeden moment, gdy doszliśmy na 21:22 i mieliśmy trzy piłki na przełamanie. Nie udało się. Przegraliśmy zasłużenie - wspominał w rozmowie z nami Tkaczyk.

W biografii dodał jeszcze o wściekłości po meczu. Nie do poznania był też trener Wenta. W końcu podnieśli się i wyszli po medale.

Na przemian zakładali je zawodnikom prezydent niemiecki i polski. Gdy przyszło odebrać krążek Karolowi Bieleckiemu, kolej padła na Hoersta Koehlera. Zawodnik zaprotestował i poprosił o założenie medalu przez Kaczyńskiego. Postawił na swoim.

Organizatorzy wybrali Marcina Lijewskiego najlepszym prawym rozgrywającym mundialu.
Organizatorzy wybrali Marcina Lijewskiego najlepszym prawym rozgrywającym mundialu.

Największą siłą ekipy Wenty była jedność. Ale w zespole były też wielkie indywidualności. Marcin Lijewski został najlepszym prawym rozgrywającym mundialu, a Mariusz Jurasik - prawoskrzydłowym. Do tego błyszczał Bielecki, który rzucił 56 goli (trzeci najlepszy wynik mistrzostw). A Sławomir Szmal odbił aż 120 piłek! Lepszym wynikiem popisał się tylko Duńczyk Kasper Hvidt (125 obron).

Inna rzeczywistość

Kiedy wszyscy odebrali medale, Polacy świętowali historyczny sukces na bankiecie. Już dzień później znów zostali sprowadzeni na ziemię. Drużyna nie miała wykupionego lotu. Jednak zamiast autobusem, Biało-Czerwoni wrócili prezydenckim samolotem.

Lot nie trwał długo, jednak kadrowicze wylądowali w innej rzeczywistości. Do Niemiec ruszyli po cichu. Wracali do tłumów. W Warszawie zaskoczyła ich masa kibiców. Na parkingu czekał już oklejony autokar. A niedługo potem byli gośćmi w Pałacu Prezydenckim.

Do wizyty u prezydenta wrócił Tkaczyk w "Niedokończonej grze": "Gdy przybyliśmy, okazało się, że… zagubił się Mariusz Jurasik. Wszyscy pytali: Gdzie jest Józek? Widział ktoś Jurasika? W końcu, po nerwowym oczekiwaniu, zaginiony się odnalazł. Zapytaliśmy go, gdzie był, a Józek na to ze stoickim spokojem: "Robiliście kiedyś kupę u prezydenta?". Z trudem zachowaliśmy powagę".

- Ruszyliśmy tę dyscyplinę - przyznaje Siódmiak. W żadnych kolejnych turniejach polscy szczypiorniści nie osiągnęli równie wysokiego rezultatu. Najbliżej byli w 2009 i 2015 roku, kiedy nasza kadra zdobywała brązowe medale MŚ.

Najbliższe mistrzostwa świata odbędą się w przyszłym roku. Gospodarzami będą Polska i Szwecja.

Miguel Sánchez-Migallón: Z Polską mieliśmy gorszy dzień

Znamy pary 1/8 finału Pucharu Polski. Były niespodzianki

Źródło artykułu: