Jan Czuwara: Po wyjeździe za granicę na kadrę czekam jeszcze mocniej [WYWIAD]

PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Jan Czuwara
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Jan Czuwara

Dlaczego początek pobytu w Skopje uważa za nieudany? Czy Veselin Vujović zasłużył na łatkę dziwaka i czy da się skopiować rzuty Timura Dibirowa? Dlaczego Polacy nie radzą sobie ze Skandynawami oraz co poprawić przed MŚ w Polsce? Opowiada Jan Czuwara.

Kiedy Jan Czuwara zamienił Górnik Zabrze na macedoński Vardar Skopje, trafił do dwukrotnego triumfatora Ligi Mistrzów (2017, 2019) i etatowego bywalca na handballowych salonach. W Skopje spotkało go jednak twarde lądowanie: w trakcie fazy grupowej bieżącej edycji Champions League Czuwara uzbierał ledwie sześć bramek. Skrzydłowy skupił się na występach w reprezentacji Polski, ale fazę grupową EHF EURO 2022 spędził zamknięty w hotelowym pokoju po dodatnim wyniku na obecność COVID-19.

Maciej Szarek, WP SportoweFakty: To prawda, że po wyjeździe za granicę o wiele bardziej czeka się na zgrupowania reprezentacji?

Jan Czuwara, skrzydłowy Reprezentacji Polski oraz Vardaru Skopje: Mogę się z tym zgodzić. Po dłuższym okresie w klubie zawsze z utęsknieniem czekam na wyjazd na zgrupowanie. Teraz, grając za granicą, fajnie zmienić otoczenie i wrócić do zespołu, w którym możesz porozmawiać po polsku, spotkać kolegów i wyrwać się z rutyny w klubie, więc na kadrę czekam tym bardziej. Ale tak samo działa to drugą stronę: po miesięcznym zgrupowaniu w reprezentacji chce się już wrócić do klubu. Taka ludzka natura.

Dokładnie rok temu, w marcu 2021 roku, ogłoszono, że z Górnika Zabrze przeniesiesz się do Vardaru Skopje. Miałeś wtedy poczucie, że wygrałeś los na loterii?

Na pewno był to dla mnie pozytywny szok. Oferta z Vardaru była niespodziewana, ale bardzo konkretna i zdecydowana. To miłe, że interesuje się tobą tak wielki klub. Dogadaliśmy się bardzo szybko, w trzy lub cztery dni. Miałem inne propozycje, ale żadna nie była na tyle konkretna i atrakcyjna, by mogła się równać z Vardarem, którego propozycja była z serii tych "nie do odrzucenia".

ZOBACZ WIDEO: Była gwiazda sportu próbuje sił w tanecznym show. Tak sobie radzi

A jednak kilka miesięcy później przyznałeś mi, grzecznie odmawiając wywiadu, że nie byłeś zadowolony z początku swojej kariery w Macedonii Północnej. Dlaczego?

W trakcie przygotowań do sezonu grałem dużo, ówczesny trener Vardaru, Veselin Vujović, dzielił czas gry po równo. Wiedziałem jednak, jaką pozycję w klubie ma mój partner z pozycji, Timur Dibirow, a trener dał mi do zrozumienia podczas jednej z rozmów, że w ważniejszych meczach będzie na niego stawiał. Gdy przyszły pierwsze spotkania w Lidze Mistrzów, Czarnogórzec faktycznie ograniczył się do sprawdzonych zawodników, nie darząc zbyt wielkim zaufaniem młodszych lub mniej doświadczonych graczy.

Na dodatek, w lidze macedońskiej obowiązuje przepis o możliwości wpisania do protokołu tylko trzech zagranicznych zawodników. Dibirow, oprócz rosyjskich, ma także macedońskie papiery, więc może grać. Trener miał duży problem przy wyborze składu, bo mógł zgłosić tylko trzech zawodników spoza Macedonii, więc zawsze ktoś mógł być niezadowolony, że nie znalazł się w zespole. Lewe skrzydło jest pozycją nieco mniej znaczącą w hierarchii, więc często padało na mnie i nie miałem zbyt wielu okazji do ligowych występów.

Powiedziałeś wtedy, że skupiasz się na przygotowaniach do Mistrzostw Europy 2022, by jak najlepiej pomóc reprezentacji. Tam jednak też spotkała cię niemiła niespodzianka, bo trafiłeś na kwarantannę i ominąłeś całą fazę grupową.

Psychicznie był to dla mnie bardzo, bardzo trudny czas. Nie dość, że w klubie nie dostawałem wielu minut, wypadłem trochę z rytmu meczowego, to podczas zgrupowania reprezentacji drugi czy trzeci raz wylądowałem na kwarantannie, choć nie miałem absolutnie żadnych objawów. Przez pierwsze kilka dni to wszystko w ogóle do mnie nie dochodziło, ale starałem się tłumaczyć sobie w ten sposób, że nie mam żadnego wpływu na sytuację. To nie zmieniło jednak faktu, że bardzo trudno było mi oglądać występy kolegów w telewizji, nie mogąc im pomóc.

Po mistrzostwach (12. miejsce) czujecie się mocniejsi?

To się dopiero okaże. Po turnieju indywidualnie analizowaliśmy wszystkie swoje akcje. Podczas bieżącego zgrupowania w Płocku najbardziej skupiliśmy się na przegranym meczu ze Szwedami w fazie zasadniczej (18:28). Zagraliśmy wtedy dobre dziesięć minut, ale to, co dalej, lepiej byłoby zapomnieć. Robiliśmy straszne głupoty, niewymuszone błędy, podania do przeciwnika, nie realizowaliśmy założeń taktycznych, a gdy Szwedzi nam odskoczyli, zabrakło wiary w siebie. Możemy być zadowoleni z fazy grupowej, gdzie wygraliśmy z Austrią i Białorusią.

W pierwszym meczu po mistrzostwach, znowu ze Szwecją, przegraliśmy 24:27, ale spotkanie wyglądało już zgoła inaczej. Czy wynik meczu towarzyskiego można uznać za jakąkolwiek miarę postępu?

W czwartek wyglądaliśmy znacznie lepiej niż w styczniu. Głównym naszym założeniem było ograniczenie błędów do minimum, mając w pamięci nasz ostatni mecz ze Szwedami. Chcieliśmy uniemożliwić rywalom zdobywanie łatwych bramek i zawęzić im szerokość grania. To funkcjonowało dobrze przez około 50 minut, co jest budujące, ale ostatecznie nie wystarczyło na mistrzów Europy. W rewanżu (w niedzielę, 20 marca) będziemy chcieli podtrzymać to, co nam wychodziło i wreszcie wygrać, bo gdzie mamy to zrobić, jak nie przed naszą wspaniałą publicznością?

Dobrze, że w ramach sparingów padło na Szwedów, bo od dłuższego czasu można było zauważyć zależność, że o wiele gorzej idzie nam z drużynami grającymi bardziej fizyczny handball.

Może faktycznie coś w tym jest. Nie chodzi nawet o to, że odstajemy warunkami lub przygotowaniem fizycznym, bo w tej materii wykonaliśmy dużą pracę na zgrupowaniach oraz w klubach, ale może w meczach z drużynami tego typu za szybko tracimy głowę i dostosowujemy się do stylu gry przeciwnika? Nasza obrona nie ma na celu “ubić” rywala, ale stawia na spryt i przewidywanie działań. Może dlatego po raz kolejny lepiej wypadliśmy w meczu z Hiszpanią. Taki styl gry leży nam o wiele bardziej. Zgadzam się, że właśnie po to są mecze towarzyskie, by "nauczyć się" grać również z drużynami grającymi fizycznie.

W porządku, ale ile da się jeszcze poprawić, grając niemal same mecze towarzyskie? Za niespełna rok mistrzostwa świata w Polsce, czyli docelowa impreza, do której szykowaliście się odkąd kadrę przejął trener Patryk Rombel.

Nie wybiegamy za daleko w przyszłość. Do tego czasu będziemy starali się poprawić, co się da i wcielić w życie wnioski, jakie wyciągnęliśmy po ME. Mamy fajne mecze jak te ze Szwecją, Danią czy Egiptem. Oczywiście, sparingi różnią się od meczów o stawkę, ale także dostarczają dużo materiału do analizy. Nie zawsze chodzi o wynik, ale o grę i to, by sprawdzić, w jakim miejscu aktualnie się znajdujemy. Często naszym problemem jest, że rzadko udaje się skompletować optymalny skład. Charakterystyka pracy z kadrą jest taka, że na treningi czasu jest zawsze za mało, więc każda kontuzja boli tym bardziej. Siłą naszej kadry bez wątpienia jest atmosfera.

Po zgrupowaniu wrócisz do Skopje, ale w Vardarze nie ma już trenera Veselina Vujovicia. Jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w świecie piłki ręcznej pożegnała się z klubem. Czarnogórzec zasłużył na swoją renomę?

Obraz trenera Vujovicia jako skandalisty został nieco rozdmuchany przez media. Na co dzień to naprawdę spokojny facet, choć wiadomo, że sport generuje emocje i zdarzyło mu się wybuchnąć kilka razy. Myślę jednak, że taktyka stawiania na mniejszą liczbę zawodników była jednym z czynników, który wpłynął na późniejsze wyniki Vardaru, bo po dwóch wygranych meczach w LM przyszła seria siedmiu porażek.

Vujovicia zastąpił David Davis, były trener Telekomu Veszprem. Wasza drużyna nieco odżyła, na koniec fazy grupowej LM wygraliście trzy mecze, awansowaliście do fazy TOP 16. Co się zmieniło?

Obaj trenerzy to dwa różne światy i dwie różne szkoły piłki ręcznej. David Davis jest bardzo przyjazny, mocno skrócił dystans z zawodnikami. Może nie jest dla nas jak kumpel, ale atmosfera się poprawiła, na treningach jest nieco luźniej. Hiszpan to ten typ, który każdego przytuli na przywitanie, zapyta o samopoczucie, o rodzinę. Oczywiście, jemu też zdarzają się momenty, kiedy jest zdenerwowany, ale wtedy ostrzega, mówiąc coś w stylu: "nie zmuszajcie mnie, żebym zrobił show, bo dziś krzesła w szatni są metalowe" (śmiech)!

Twoja rola w drużynie też się zmieniła?

Tak. Na wstępie trener powiedział mi, że nie widział jeszcze wielu moich meczów i musimy trochę potrenować, żeby mnie poznał i znalazł na mnie pomysł. Od tego czasu dostaję dużo więcej minut i wiem konkretnie, czego trener ode mnie oczekuje. Do tego gramy w bardzo podobnym systemie jak w reprezentacji Polski, więc pewne rzeczy już po prostu wiedziałem i startowałem z zupełnie innego miejsca.

Na swojej pozycji konkurujesz z Timurem Dibirowem. Też oryginał, jakich mało. I na boisku, i poza nim.

Prywatnie to naprawdę miły facet i chodząca legenda klubu. Wiem, że w Polsce, a zwłaszcza w Kielcach, Timur nie ma najlepszej opinii z powodu słynnego incydentu ze środkowym palcem, ale mogę powiedzieć, że jest w porządku. On, Stojanche Stoilov oraz Borko Ristovski trzymają szatnię, są jej najważniejszymi postaciami ze względu na doświadczenie.

Dibirowa podziwiałem już jako nastolatek. Super, że teraz mam możliwość trenować z nim na co dzień, ale czasami trudno zrozumieć, jak on wykonuje swoje firmowe rzuty. Śmieję się, że są po prostu "Timurowe" i nawet nie ma sensu ich powtarzać. Zresztą, każdy zawodnik ma swój styl, ja preferuję spokojniejszy i nie chcę nikogo kopiować. Bramka to bramka, w piłce ręcznej punkty za styl się nie liczą, a pobawić można się na treningu.

Dibirow to jedyny Rosjanin w waszym zespole. Pojawił się w związku z tym temat wojny na Ukrainie?

Tak. Wiem, że niektórzy zawodnicy rozmawiali o tym z Timurem, ale nie znam jeszcze na tyle języka macedońskiego, by wszystko zrozumieć. Widać jednak, że ten temat jest dla niego trudny i niechętnie wchodzi w dyskusje. Jest smutny i zaskoczony obrotem spraw, ale patrzy na to raczej z tej dobrej, naszej perspektywy.

Ktoś jeszcze zrobił na tobie szczególne wrażenie?

Poza boiskiem najlepiej dogaduję się z Patrykiem Walczakiem, to oczywiste. On jest w Skopje o rok dłużej, więc pomógł mi zaaklimatyzować się w drużynie, pokazać ulubione miejsca w mieście i załatwić podstawowe formalności. Oprócz Patryka jest także Darko Djukić, który pamięta trochę polskiego, bo grał w Kielcach, a także Jeremy Toto z Orlen Wisły Płock. Dobre "aparaty" to bracia Nyokas, których poznałem już na miejscu. Ostatnio do drużyny dołączył także Stefan Dodić, który podpisał kontrakt z Łomża Vive Kielce i muszę powiedzieć, że biorąc pod uwagę, że ma dopiero 18 lat, to gra już bardzo mądrze i dojrzale. Myślę, że można pogratulować transferu Bertusowi Servaasowi (śmiech)!

A jakiś mecz?

Jak dotąd najbardziej zapamiętałem domowe spotkanie z Aalborgiem (30:28). Była super atmosfera, wyrównany mecz, no i zdobyłem w nim pierwszą w karierze bramkę w Lidze Mistrzów! Oczywiście, chciałbym dostać jeszcze więcej minut w tych rozgrywkach, bo każdy taki mecz to święto.

Jeśli chodzi o ligę macedońską, poziom jest nieco niższy niż w PGNiG Superlidze. Naszym głównym rywalem jest Eurofarm Pelister, kolejne dwa zespoły są na poziomie środka tabeli polskiej ligi, ale reszta nieco słabsza.

Jak płynie skopijskie życie?

Przede wszystkim ludzie są bardzo serdeczni i chcą pomóc na każdym kroku. Pogoda przywitała mnie niemal nieznośnymi upałami, teraz jest już lepiej, zawsze ciut cieplej niż w Polsce. Zdziwił mnie kontrast, jaki można poczuć w mieście. Skopje jest przepięknie usytuowane, miasto otaczają góry. W centrum wszystko wygląda bardzo ładnie, architektura cieszy oko, ale wystarczy skręcić w uliczkę obok, by poczuć się jak w jakimś zaniedbanym mieście. Jeśli chodzi o ceny, jest taniej i za wynajem mieszkania, i zakupy spożywcze. W Macedonii obowiązuje denar macedoński. Tysiąc denarów to około 75 złotych, więc trzeba mieć w kieszeni kilka tysięcy, a przy większych zakupach obraca się naprawdę ogromnymi nominałami.

Mieszkańcy faktycznie są zakręceni na punkcie piłki ręcznej? Szczypiorniści mają tam status jak piłkarze w Neapolu?

Faktycznie, zdarzyło się, że idąc po mieście ludzie mnie poznali, pozdrawiali, a fryzjer nie chciał pieniędzy lub proponował zniżkę. Miasto żyje piłką ręczną i widać, jest to jest w Skopje sport numer jeden. Ludzie identyfikują się z naszym klubem. Widać to zwłaszcza na trybunach, bo takiej atmosfery jeszcze nie widziałem. Na meczach obowiązywały różne limity dla publiczności, raz 30, raz 50 procent, ale uwierz, że to w zupełności wystarczało, by za każdym razem robić ogromne wrażenie!

Prezes klubu Mihajlo Mihajlovski ogłaszając twój transfer mówił, że Vardar ściągnął następcę Timura Dibirowa. To znaczy, że zostaniesz w Macedonii na dłużej?

Bardzo mnie cieszą takie słowa. Wiemy, że jakiś czas temu Vardar miał problemy finansowe, ale teraz wszystko jest w porządku. Oczywiście, czasem zdarzają się małe opóźnienia, ale to nic, co stwarzałoby przeszkodę. Jestem zadowolony z tego, jak funkcjonuje klub i jakie są warunki. Mam opcję przedłużenia umowy, ale rozmowy są w toku. Na ten moment są chęci dalszej współpracy z obu stron, ale to jeszcze nic oficjalnego. Zobaczymy czy zostanie trener, jakie będą wyniki, przepisy dotyczące obcokrajowców w lidze, bo doszły mnie słuchy, że mogą się zmienić. Jestem dobrej myśli, ale musimy jeszcze chwilę poczekać.

Obserwuj autora na Twitterze i czytaj jego pozostałe teksty!

Czytaj także:
Orlen Wisła myśli o przyszłości
Pech bramkarza MMTS-u

Komentarze (1)
Cypr
19.03.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Macedonskie Skopje to miejsce gdzie handball jest na podium numer 1. Przed pandemia mecze w hali Sandanskiego (7,5 tys.) określano mianem skopijskiego piekła. Vardar to klub z tradycjami (zwyc Czytaj całość