Na półmetku sobotnich zmagań Kamil Stoch zajmował 2. miejsce, a prowadził Stefan Hula. W finale obaj Polacy nie utrzymali pozycji na podium. Stoch skończył czwarty, a Hula piąty. Wygrał Andreas Wellinger przed Johannem Andre Forfangiem i Robertem Johanssonem.
Zmagania odbywały się jednak w anomalnych warunkach, przy bardzo silnym i zmiennym wietrze oraz mrozie. Polscy kibice i dziennikarze mieli sporo pretensji do jury, że pozwoliło przeprowadzić konkurs w takich warunkach. Sami skoczkowie inaczej to odbierają.
- Nie ma się co rewanżować, bo nikt nas nie skrzywdził w sensie fizycznym - przyznał Kamil Stoch w rozmowie z reporterem "Przeglądu Sportowego" i dodał: - Nikt nas nie pobił. Tak po prostu wyszło. Skoki to taka dyscyplina sportu, w której wiele rzeczy dzieje się niezależnie od nas. Na wiele z nich nie mamy wpływu.
Na szczęście brak medalu na skoczni normalnej nie zachwiał pewnością siebie podopiecznych Stefana Horngachera przed konkursami indywidualnym i drużynowym na dużej skoczni. - Wszyscy mamy świadomość tego, że jesteśmy dobrze przygotowani do igrzysk i stać nas na wiele, ale nie chcemy niczego obiecywać - podkreślił dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi.
W niedzielę, gdy emocje po zawodach już opadły, skoczkowie mieli możliwość udziału w mszy świętej. Kolejną mają zaplanowaną w środę, gdy katolicy obchodzą Środę Popielcową. - Bardzo dziękuję za to misji olimpijskiej, bo dla kogoś, kto jest wierzący, to bardzo ważne, by móc skorzystać z takiej okazji - podkreślił Kamil Stoch.
Tego samego dnia skoczkowie rozpoczną również treningi na dużej skoczni. W piątek na tym obiekcie zaplanowano kwalifikacje, a dzień później zmagania indywidualne. Z kolei w poniedziałek skoczkowie powalczą o medal w rywalizacji drużynowej.
ZOBACZ WIDEO Przemysław Babiarz: Sobotni konkurs był jak zimne piekło. Jestem pełen szacunku i współczucia dla skoczków
Wielki pech polskiej biegaczki", "Słaby występ Bródki. Klęska polskich łyżwiarzy", "Dramat Justyny Kowalczyk", "Maszyny zabrały Czytaj całość