Zdobyli olimpijskie złoto i wracali do kraju. Tu-154 prawie rozbił się nad Rosją

- Kto nie skacze, nie jest Czechem! - wrzeszczeli pijani mistrzowie olimpijscy z Nagano, podskakując na pokładzie tupolewa. Pilot kilkakrotnie prosił hokeistów o spokój. - Zajmij się lotem, a my zajmiemy się świętowaniem - usłyszał od nich.

Michał Fabian
Michał Fabian
Vladimir Ruzicka i Jaromir Jagr na lotnisku w Pradze po powrocie z igrzysk w Nagano PAP / CTK/Jan Trestik / Na zdjęciu: Vladimir Ruzicka i Jaromir Jagr na lotnisku w Pradze po powrocie z igrzysk w Nagano
Kanada wystawiła "dream team" z Waynem Gretzkym, Rayem Bourque czy Ericem Lindrosem na czele. Amerykanie także wydawali się niezwykle mocni. Rosja przyjechała z Pawłem Bure i Siergiejem Fiodorowem. Te trzy reprezentacje uznawane były za faworytów "Turnieju stulecia" w hokeju na lodzie. W igrzyskach olimpijskich w Nagano, w 1998 r., po raz pierwszy w historii mogły wziąć udział gwiazdy z NHL (liga przerwała rozgrywki na 17 dni).

22 lutego mija dwadzieścia lat od pamiętnego finału w hali Big Hat w Nagano. Nie wystąpili w nim ani Kanadyjczycy, ani Amerykanie. Mecz o złoto był wewnętrzną sprawą Europy. Mierzyli się w nim Rosjanie oraz rewelacyjnie spisujący się na olimpijskim turnieju Czesi. Ci ostatni - dowodzeni z ławki przez nieżyjącego już Ivana Hlinkę (zginął w 2004 r. w wypadku samochodowym), z Dominikiem Haskiem w bramce i Jaromirem Jagrem w ataku - sprawili wcześniej dwie duże niespodzianki.

Załamany Gretzky i złoty gol Svobody

W ćwierćfinale nasi południowi sąsiedzi nadspodziewanie łatwo (4:1) pokonali Amerykanów. W półfinale zaś okazali się lepsi od Kanadyjczyków. Po 60 minutach i dogrywce było 1:1, decydowały rzuty karne. Jako pierwszy z Czechów strzelał Robert Reichel i pokonał Patricka Roy. Haska nie pokonał żaden z pięciu Kanadyjczyków.

- To jest druzgocące. Słowami nie potrafię opisać, jak źle się czuję. Złoty medal najwyraźniej nie był mi pisany - mówił załamany Gretzky. Gwiazdor hokeja miał wówczas 37 lat i powoli szykował się do zakończenia kariery. Bardzo liczył na sukces w Nagano, ale nie zdobył ani jednej bramki. Do karnych nie został wyznaczony przez trenera.

ZOBACZ WIDEO "Jesteśmy sto lat za Niemcami, Norwegami czy Holendrami". Mocne słowa o sportach zimowych w Polsce

W finale reprezentacja Czech (w jej składzie było 11 zawodników z NHL) miała okazję do rewanżu, bowiem przegrała z Rosjanami w grupie 1:2. Długo nie padła żadna bramka. Aż w końcu, w 49. minucie, po wznowieniu w tercji obronnej Rosjan Petr Svoboda kropnął spod niebieskiej, pokonując bramkarza "Sbornej". Dominik Hasek zachował czyste konto, a "Turniej stulecia" zakończył się sensacyjną wygraną Czechów.

- To było coś absolutnie niesamowitego, scementowaliśmy czeski naród. Początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co dokonaliśmy. To przyszło z czasem. Na olimpijski turniej przylecieli najlepsi, a my byliśmy outsiderami. Przylecieliśmy z tej małej czeskiej republiki i pokonaliśmy wszystkich - wspominał David Moravec, napastnik ekipy z 1998 r.



- Pokonaliśmy Amerykę, Kanadę i Rosję. Na miłość boską, co mam więcej powiedzieć? - śmiał się trener mistrzów olimpijskich Ivan Hlinka, po czym dodał: - Fajne było to, że Rosjanie musieli podjechać do nas i podać rękę nam jako zwycięzcom. Żyliśmy w czasach, gdy było odwrotnie.

3000 piw w samolocie

Hokeiści nie mieli zbyt wiele czasu na świętowanie w Japonii. Musieli się szybko przemieścić do Tokio, gdzie czekał na nich samolot, którym mieli wrócić do Pragi. To był Tu-154M, który w latach 90. przewoził najważniejszych polityków Czech - m.in. prezydenta Vaclava Havla czy premiera Vaclava Klausa.

Jaromir Jagr jeszcze przed odlotem powiedział pół-żartem, pół-serio: - Bylebyśmy tylko dolecieli do domu. Na pokładzie na pewno będzie alkohol. Żeby nas nie musieli wynosić. Albo żebyśmy nie musieli lądować w Rosji, bo tam nie witałyby nas żadne tłumy - powiedział Jagr.

Na pokładzie samolotu było 150 osób. Złoci hokeiści i ich rodziny, sztab szkoleniowy, a także inni reprezentanci Czech na igrzyska, m.in. Katerina Neumannova, która w biegach narciarskich zdobyła srebro i brąz. Jagr wspomniał o alkoholu. Rzeczywiście - był. Było całe morze alkoholu.

"20-godzinny lot zamienił się w wielką imprezę. Dla niektórych była ona trudniejsza niż sam turniej i zapierające dech w piersiach bitwy z USA, Kanadą i Rosją - pisał kilka lat temu o powrocie z Japonii portal aktualne.cz, tytułując tekst: "3000 piw i samolot, który prawie spadł".

Tak, dobrze czytacie. Trzy tysiące puszek (o pojemności 0,3 l) znanego piwa z Pilzna. Martin Straka, napastnik złotej ekipy, wspominał po latach, że hokeiści podzielili się na dwie grupy: wychowanków klubu z Pilzna i klubu z Kladna. Założyli się, kto więcej wypije. Kto zwyciężył? Już nikt nie pamięta. Bohaterowie nie tylko pili na umór, ale także palili cygara na pokładzie.

Pilot interweniował. Nic nie wskórał

Z czasem zaczęły puszczać im hamulce. "Kdo neskáče, není Čech!", czyli "Kto nie skacze, nie jest Czechem!" - wrzeszczeli pijani sportowcy, rytmicznie skacząc na pokładzie samolotu. Szalone harce hokeistów miały miejsce w przedniej części maszyny, gdzie zlokalizowany był bar. W pewnym momencie zrobiło się niebezpiecznie.

"Skakali i tańczyli tak, że samolot - gdzieś nad Rosją - prawie się rozbił" - relacjonował portal aktualne.cz. Uspokoić bohaterów z Nagano kilkakrotnie starał się pilot maszyny. Był nim Petr Jirmus, niegdyś mistrz świata i Europy w akrobacji samolotowej, który w 1985 r. został wybrany najlepszym sportowcem Czechosłowacji.

- Piloci przychodzili do nas po kilka razy. Mówili, że mają problemy, ale nas to w ogóle nie interesowało. Powiedzieliśmy im, że mają zająć się lotem, a my zajmiemy się świętowaniem. I skakaliśmy dalej - wspominał Straka.

Trener Ivan Hlinka gustował w śliwowicy. Oprzeć nie zdołał mu się jego asystent Slavomir Lener, zadeklarowany abstynent. - Pić nie musieli tylko piloci - ironizowały czeskie media. Lener z tym wyzwaniem sobie nie poradził. Samolot opuścił jako ostatni. Choć "opuścił" to niewłaściwe słowo. Wynieśli go. Gdy wytrzeźwiał, musiał być nieźle zdziwiony. Zniknął bowiem jego charakterystyczny wąs (stali za tym Hlinka i hokeiści).

Tu-154M trafił do muzeum

Po przylocie na praskie lotnisko mistrzowie olimpijscy wpadli w ramiona rozentuzjazmowanego narodu. Kibice pozdrawiali ich przez całą drogę do centrum stolicy. Najpierw było spotkanie z prezydentem Havlem, a potem z kilkudziesięciotysięcznym tłumem zgromadzonym na Rynku Staromiejskim.

Hokeiści coraz bardziej odczuwali trudy długiego lotu i morderczej imprezy. Tymczasem w planach była jeszcze konferencja prasowa. Przeszła ona do historii jako jedna z najbardziej kuriozalnych. Trener Hlinka mówił, że najchętniej "pojechałby już do domu". Później jednak jeszcze kilka razy wyrywał się do mikrofonu, wzbudzając salwy śmiechu na sali. Były żarty z Kanadyjczyków (jeden z hokeistów powiedział, że "mają medal z kartofla"). - Konferencja prasowa z pijanymi 22 chłopami, gdzie bycie trzeźwym było nieakceptowane społecznie. To już się nie powtórzy - mówił po latach Pavel Zuna, który prowadził to spotkanie.

Tu-154M, którym hokeiści wracali z Japonii, trafił niedawno do Muzeum Lotnictwa w Kunovicach. Stanowi dużą atrakcję, w Czechach mówią o nim "Naganský expres", czyli "Ekspres z Nagano".



Tymczasem 20 lat po sukcesie w Japonii hokejowa reprezentacja Czech ma szanse na drugie w historii złoto olimpijskie. Podopieczni Josefa Jandaca pokonali w ćwierćfinale USA 3:2 po rzutach karnych. W piątkowym półfinale zmierzą się z OAR, czyli Olimpijczykami z Rosji. W Pjongczangu zespoły grają bez zawodników z NHL.

Czy turniej olimpijski bez zawodników z ligi NHL ma sens?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×