Stanowili legendarny duet, ale od lat praktycznie nie rozmawiają. "Tak źle jeszcze nie było"

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Otylia Jędrzejczak (PAP/Leszek Szymański), w kółku z Pawłem Słomińskim (Facebook)
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Otylia Jędrzejczak (PAP/Leszek Szymański), w kółku z Pawłem Słomińskim (Facebook)

Paweł Słomiński znów zmierzy się ze swoją byłą podopieczną Otylią Jędrzejczak w walce o fotel prezesa PZP. Pomimo wspaniałej przeszłości oboje od lat są poważnie skonfliktowani. - To, że kandyduję, zawdzięczam właśnie jej - mówi Słomiński.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Przez osiem lat był pan trenerem Otylii Jędrzejczak i sięgnął pan z nią po największe sukcesy. Niewielu kibiców wie jednak, jak dziś wyglądają wasze relacje. Rozmawiacie ze sobą?

Paweł Słomiński, trener i były prezes Polskiego Związku Pływackiego: Sporadycznie. Najczęściej jak musimy i wyłącznie o sprawach służbowych. W ciągu ostatnich trzech lat rozmawialiśmy w zasadzie raz. Podczas mistrzostw Polski w Lublinie Otylia podeszła do mnie, powiedziała, że chciałaby, aby nasze relacje się poprawiły. Wypytywała także, czy będę kandydował na prezesa PZP. Odpowiedziałem jej na wszystkie pytania. Zgodnie z prawdą informując także, że w obecnej chwili nie planuję, ale też nie wykluczam startowania w wyborach.

Co było później?

Żadnych innych kontaktów więcej nie mieliśmy. Chciałbym podkreślić jednak, że te wybory są tak naprawdę pierwszym momentem, gdy opowiadam się przeciwko Otylii. Trzy lata temu to ona startowała przeciwko mnie, a gdy jej stronnicy nie przyznali mi absolutorium i odebrali możliwość walki w wyborach, ja poparłem jej kandydaturę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Znów jest z Neymarem?! Brazylijska modelka zachwyca urodą

Kilka lat temu Otylia Jędrzejczak opublikowała autobiografię, w której przedstawiła pana jako osobę wyrachowaną, skupioną tylko na sobie i traktującą zawodników przedmiotowo. To był ten moment, w którym wasze relacje się posypały?

Nie czytałem tej książki i nie zamierzam jej czytać. Otrzymałem od znajomych kilka urywków i są one dla mnie bardzo przykre. Do całej sytuacji i innych spraw związanych z moją pracą trenerską odniosłem się w książce Piotra Chłystka "Trener czyni mistrza". Polecam ją. Do książki Otylii w rozmowie ze mną nawiązywał nawet dzisiaj jeden z moich aktualnych zawodników. Wyraził rozczarowanie tym, co tam przeczytał. Podobnie jak ja, czytając jej urywki. W Lublinie powiedziałem Otylii, że nie tylko w mojej ocenie, ale także ludzi, którzy byli wtedy blisko kadry, jest w tej książce wiele błędnych informacji.

Dlaczego?

Wszyscy to przeżyliśmy. Każdy ma prawo oceniać na swój sposób. Pamiętać to, co chce lub co mu się wydaje. Również Otylia. Ale nawet jeśli opisane w jej książce zdarzenia czy opinie byłyby prawdziwe, to osoby, które tyle sobie zawdzięczają, nie powinny wywlekać pewnych spraw na światło dzienne. Chcę wierzyć, że to nie był pomysł Otylii i ktoś po prostu namówił ją do tego. Tylko dlatego, że sensacja w dzisiejszych czasach sprzedaje się najlepiej.

To właśnie wtedy przestaliście ze sobą rozmawiać?

Nie, bo już dużo wcześniej nie mieliśmy takich relacji jak kiedyś. Często mówię prawdę wprost, ale niestety moje słowa nie zawsze padają na podatny grunt i nie wszystkim odpowiada taka komunikacja. Zwłaszcza tym, którzy mają wielkie ambicje i wybujałe ego. Nie chcę jednak drążyć tego tematu.

Kiedy w takim razie popsuły się wasze relacje?

Proszę pytać Otylię.

To ważne, bo to może mieć wpływ na przebieg kampanii wyborczej na prezesa PZP. Wybory już 16 listopada.

Ja nie zamierzam szukać sensacji. W wyborach nie ma dla mnie żadnego wątku osobistego. Nie chciałem kandydować na prezesa, prowadzę unormowane życie prywatne i zawodowe, a dałem się namówić, bo po prostu nikt inny nie był na to gotowy. To zresztą bolączka naszego sportu, bo mało mamy prawdziwych liderów i młodych, kreatywnych ludzi.

Otylia Jędrzejczak jest obecnie wiceprezesem PKOl-u i choć początkowo bardzo mocno popierała Radosława Piesiewicza, ostatnio dość mocno się od niego dystansuje, a nawet wypomina mu publicznie błędy. Co pan na to?

Na początku roku zostałem zaproszony do PKOl-u przez pana prezesa Piesiewicza. Spotkanie dotyczyło działań Otylii, również tych w PKOl-u. Także ewentualnego mojego kandydowania na prezesa PZP. Mogę jedynie powiedzieć, że nigdy więcej nie chcę brać udziału w takich spotkaniach. Nic więcej nie zdradzę. W mojej ocenie polityka nie powinna mieszać się do sportu. Robi więcej złego niż dobrego.

Dlaczego zdecydował się pan po raz trzeci kandydować na prezesa PZP?


Nie zrobiłbym tego, gdyby niewiele próśb od ludzi ze środowiska. Do ostatniej chwili się wahałem, bo zupełnie nie miałem takich planów. Od dawna otrzymywałem jednak sygnały ze znacznej części środowiska, w tym także od ludzi z aktualnego zarządu PZP, nawet - wydawałoby się - bliskich współpracowników Otylii, że powinna nastąpić zmiana sposobu zarządzania związkiem. Czasami twierdzili, że jeśli zmiana nie nastąpi, to wycofają się z pracy na rzecz pływania.

To jest dokładnie to samo środowisko, które jeszcze trzy lata temu nie przyznało panu - jako prezesowi PZP - absolutorium i ostatecznie nawet nie dopuściło do startu w wyborach. Aż tyle się zmieniło?

Nie do końca jest tak, jak pan twierdzi. Przypomnę, że trzy lata temu, zresztą podobnie jak teraz, środowisko było podzielone na pół. Wówczas było zapotrzebowanie, by pozbyć się Słomińskiego. Głosowanie o udzielenie mi absolutorium przegrałem jednym głosem. Co więcej, zaufaniem nie obdarzono tylko mnie.

Bolało pana takie właśnie zakończenie swojej kadencji?

Usuwając mnie w tak haniebny sposób, nie dano mi możliwości zaprezentowania programu i wysłuchania moich pomysłów. Myślę, że bez udziału mojej byłej zawodniczki taka akcja byłaby niemożliwa, bo przecież to lider wyznacza kierunki. Nie wyobrażam sobie, żeby taka sytuacja miała się kiedykolwiek powtórzyć i żeby ktokolwiek mógł np. wystąpić wobec Otylii z wnioskiem o nieudzielenie absolutorium. Uważam, że takich rzeczy nie robi się ludziom, którzy tyle zrobili dla polskiego pływania.

Co jest złego w rządach Otylii Jędrzejczak?

Mam wiele informacji, przykładów ze środowiska, własnych spostrzeżeń. Nie chcę jednak o nich mówić publicznie. W środowisku jest to wiedza powszechna. Trzeba szukać nowych rozwiązań, bo choć po igrzyskach w Tokio nie było łatwo, to obecnie jest dużo gorzej. Sportowo tak źle jeszcze nie było. Poza pewnymi wyjątkami nie widzę superzdolnych juniorów. Jeszcze niedawno mieliśmy kilku znakomitych, ale ich w seniorskim pływaniu nie ma w wymiarze, jakim byśmy oczekiwali. Straciliśmy wiele talentów…

Trzy lata temu, po braku absolutorium, przekazał pan swoje głosy Otylii Jędrzejczak. Rządy byłej zawodniczki tak mocno pana rozczarowały?

Faktycznie uznałem wtedy, że spośród dwóch kandydatów to Otylia jest lepszym wyborem, by związek się rozwijał. Poprosiłem swoich delegatów - a przypomnę, że połowa głosujących oddała na mnie swoje głosy podczas zatwierdzania absolutorium - żeby zagłosowali na Otylię. Bez tych głosów być może wygrałby jej przeciwnik. Nie usłyszałem za ten gest słowa podziękowania…

Otylia Jędrzejczak była wtedy gotowa do pełnienia tak ważnej funkcji?

Już wtedy twierdziłem, że Otylii brakuje znajomości środowiska, specyfiki kierowania nim, ponieważ wcześniej nie działała w żadnym klubie, okręgu, a kandydowała dlatego, że była w przeszłości wybitną zawodniczką. Dla dobra naszego pływania uważałem jednak, że moim obowiązkiem było wskazanie wtedy na Otylię jako kolejnego prezesa PZP.

Zawiódł się pan?

Jako człowiek, trener, działacz bardzo wiele zawdzięczam Otylii. To, że teraz znów kandyduję na prezesa PZP, też "zawdzięczam" Otylii. Gdyby wszystko było OK, nie dostałbym tylu próśb o ponowne kandydowanie. Długo czekałem, żeby ta część środowiska, z którą od lat łączą mnie dobre relacje wygenerowała nowego kandydata. Tak się nie stało.

Mówi pan o skargach na Otylię Jędrzejczak, ale proszę zauważyć, że PZP pozyskał solidnego sponsora - spółkę PGE, która związała się umową kilkuletnią, na igrzyska wysłano rekordowo dużą reprezentację (22 zawodników), a dwóch z nich było blisko medalu. Uniknięto także skandali, a związek wydaje się stabilny.

Czy wiedział pan, co działo się w samej kadrze i wokół niej w ostatnich miesiącach? Myślę, że nie. Dlaczego? Bo odpowiedzialna część środowiska, do której ja należę, nie wywlekała na zewnątrz wielu rzeczy, które powodowałyby złą atmosferę wokół PZP. Atmosferę, która miałaby właśnie wpływ na wielkość finansowania z ministerstwa lub relacje ze sponsorem. Tak robili moi oponenci, kiedy ja kierowałem związkiem. W mojej ocenie atmosfera ta miała jednak na pewno wpływ na słabe wyniki podczas igrzysk czy ME juniorów.

Chętnie usłyszę, co konkretnie działo się w kadrze.

Nie będę o tym mówił publicznie, bo wiem, że kolejnego dnia pewnie przeczyta to minister, a reakcją po kolejnych sensacyjnych informacjach może być np. obcięcie środków dla PZP. Tego nie chcę. Mogę jedynie powiedzieć, że działo się źle i to zarówno, jeśli chodzi o relacje między trenerami, jak i zawodnikami. Było także wiele spraw wychowawczych, które uniemożliwiły dobry występ na igrzyskach. Wiele do życzenia pozostawiają także relacje PZP, a właściwie Otylii, z głównym sponsorem sprzętowym, czyli firmą Arena. Sposób realizacji niektórych działań przez PZP jest obecnie dla mnie nie do przyjęcia.

Poda pan jakieś konkrety?

Proszę pytać Otylię. To ona powinna się z tego tłumaczyć.

Jaki ma pan program?

Mam swoje przemyślenia i one dotyczą zarówno sportu powszechnego, popularyzacji pływania, szkolenia młodzieży, selekcji do pływania wyczynowego, czy w końcu szkolenia w kadrach Polski. Nie będę jednak tworzył programu sam, bo słucham głosu środowiska. Już trzy lata temu miałem przygotowane pewne propozycje, ale nie dane mi było je przedstawić. Pewne elementy mogą wzbudzić duże emocje.

Problem w tym, że w latach 2016-2021 był pan przez pięć lat prezesem PZP i niewiele udało się panu zmienić. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Działałem w innych okolicznościach politycznych i społecznych. Na przykład w warunkach pandemii i zamykanych pływalni. Praktycznie przez całą moją kadencję drzwi do Ministerstwa Sportu miałem zamknięte. Nie należałem nigdy do żadnej partii, ale byłem doradcą ministry Joanny Muchy. Pracowałem w ministerstwie w okresie wcześniejszych rządów Platformy Obywatelskiej. Teraz chciałbym działać z ministerstwem i ministrem sportu panem Sławomirem Nitrasem normalnie. Mam wiele pomysłów, które wymagają rozmów. Szczegóły mojego programu pokażę za kilkanaście dni podczas wyborów w Spale.

Doskonale zna pan pływackie środowisko, więc na pewno analizował pan dokładnie swoje szanse na zwycięstwo w wyborach. Wierzy pan w zwycięstwo z Otylią Jędrzejczak?

Ktoś, kto działa w sporcie, nie może nie wierzyć. Ja wierzę i robię analizy. Gdybym nie widział możliwości zmian, w ogóle bym nie kandydował.

Nie boi się pan, że w razie porażki przylgnie do pana łatka tego, który dwa razy przegrał z Otylią Jędrzejczak?

Boję się tylko Pana Boga. Być może jeszcze 20 lat temu podchodziłbym do tego emocjonalnie. Trzy lata temu miałem je, bo nie chodziło o przegraną, ale o formę, w jakiej to zrobiono. Dzisiaj moją siłą jest brak lęku, że przegram oraz wiedza i doświadczenie. Bardziej niż ewentualna porażka, martwi mnie wizja zmiany swojego życia. Obecnie wykładam na uczelni, prowadzę sekcję AZS AWF Warszawa, a jeśli zostałbym prezesem PZP, to wszystko musiałbym jakoś przeorganizować, połączyć. Na pewno kosztem mojej rodziny, żony, której już i tak zabrałem całe lata naszego wspólnego życia. Chcę jednak zrobić coś jeszcze dla rozwoju naszego pływania.

Rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty