Marek Petrusewicz: od wielkich sukcesów na samo dno

Newspix / Mieczysław Świderski
Newspix / Mieczysław Świderski

Pierwszego polskiego rekordzistę świata w pływaniu na 100 m stylem klasycznym pokochała cała Polska. 23 maja 1954 roku polski pływak bije rekord, osiągając wynik 1:10.9 min. Tytuł zabrał Rosjaninowi, a naród potrzebował choćby drobnych zwycięstw.

W tym artykule dowiesz się o:

Kilka miesięcy wcześniej, w październikową niedzielę 1953 roku, wrocławski basen przy ulicy Teatralnej wypełnia tłum. Na zewnątrz, przed budynkiem poniemieckich Zakładów Kąpielowych i na pobliskim skwerze, masa kibiców czeka na wieści. Przystojny, sympatyczny dziewiętnastolatek staje na słupku i koncentruje się przed skokiem do wody. Samotnie mierzy się z wynikiem radzieckiego pływaka. Może walczyć jedynie z czasem, nie ma rywali na torze.

Wkrótce powietrze rozdziera ryk z tysięcy gardeł: nasz chłopak pobił Ruskich! Szedł jak torpeda: w październiku, w tym samotnym zmaganiu osiąga czas 10:10:09, w maju poprawia wynik i wyrównuje rekord świata na 200 metrów stylem klasycznym. Latem zdobywa srebrny medal na mistrzostwach Europy w Turynie. W radiowym reportażu z 1974 roku, zatytułowanym "Głębokie zanurzenie", Petrusewicz opowiada o burzliwej i pogmatwanej karierze. I o tym, że gdy płynął z głową pod wodą, bardzo blisko dna, nie musiał nikogo słuchać.

Ten specyficzny podwodny styl, szus na jednym oddechu, jak najdalej od powierzchni wody, był jego tajną bronią w walce o rekordy. Ale buntowniczość i potrzeba niezależności przyniosła mu same kłopoty.

ZOBACZ WIDEO Kawęcki myślami w Rio. "Mam ciarki na plecach" (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Polityka na basenie

Zaczął karierę pływacką w wieku 14 lat. Trenuje w klubie "Burza", rekord bije jako zawodnik Pafawagu. Pływanie nieprawdopodobnie go kręciło, woda pobudzała jego dziecięcą wyobraźnię. - Lubiłem oglądać kolorowe kamienie. Wyobrażałem sobie, że to brylanty, topazy, diamenty. Wszystko lśniło, świeciło, słońce przebijało się przez czystą wodę, a one nabierały blasku - mówi reporterce. I przyznaje się, że dużo wagarował - uciekał z lekcji na basen. Tam zauważa go jego późniejszy trener, proponuje zapisanie się do sekcji pływackiej, co jest kuszące, bo będzie można wchodzić na basen za darmo. Znalazł swoje skarby w wodzie. Jednak jego basen miał podwójne dno.
[nextpage]
Trener na archiwalnych taśmach mówi: - Na pierwszego maja zwykle jakieś zobowiązania były i w Okręgowym Związku Pływackim sekretarz powiada: No, panowie, zobowiązania! Ponieważ mnie zdopingowali, to mówię: dobrze panowie, żeby nie mieli pretensji. Rekord świata na 100 metrów Marek będzie bił sam jeden.
Nie można było bardziej wkurzyć zbuntowanego chłopaka; otwarcie drwił ze sportowych czynów partyjnych, wyników ku czci czerwonych dat i zjazdów. Kara musiała być - zawieszano go w prawach ucznia pod pretekstem złych wyników w nauce, podczas gdy cały czas spędzał na morderczych treningach.

Faktem jest jednak, że tuż po nich toczy bujne nocne życie. Mieszka w internacie, trenuje do późna, kiedy kończy, stołówki są już dawno pozamykane. A on nie jadł obiadu, bo pływał. Sportowa organizacja dała mu więc przydziałowe kartki żywieniowe do zrealizowania w czynnych do późna restauracjach. Kiedy zasiadał do kolacji, ludzie wokół bawili się, tańczyli, pili alkohol. Na przystojnego jak młody bóg "Presleja", bo tak nazywali go fani i liczne rzesze fanek, dziewczyny rzucały się z piskiem, a wszyscy chcieli, by się z nimi napił. Mistrz nie potrafił odmawiać.

- U mnie zaczęły się problemy - opowiada w reportażu, jak działacze sportowi i polityczni komisarze postanowili napiętnować jego hulaszczy tryb życia i zaniedbywanie nauki. - Kilka godzin jechali po mnie. Kiedy miałem już dość, byłem kompletnie zmęczony, zawołano mnie do drugiego pokoju i otrzymałem dyplom za rekord, który właśnie przyszedł z Paryża. Chyba żaden rekordzista nie otrzymał w taki sposób swojego trofeum.

Ale to tylko drobne uszczypnięcia systemu wobec tego, co ma się mu przytrafić niebawem.
Miłość. I do dna!

Latem 1957 roku wszystkie panny, krążące wokół"„Presleja", płaczą. Marek bierze ślub we wrocławskim Ratuszu z piękną pływaczką Haliną Dzikówną. Ale nie zmienia radykalnie stylu życia. Tym razem powodem do nieustannych ostrych imprez nie jest sukces, tylko rozpacz. Jego kariera staje na krawędzi. Rok wcześniej nie zakwalifikował się do Melbourne. Zbiega się to z oficjalnymi ustaleniami międzynarodowych organizacji pływackich, wprowadzających do przepisów zakaz pływania pod wodą - w stylu, który dawał mu przewagę nad rywalami. Pływa jednak nadal, podejmuje decyzję o zmianie: przenosi się do Szczecina, do klubu Arkonia. Uzna to potem za najgorszą decyzję w życiu.

W marcu 1958 roku wraz z klubem jedzie na zawody do Rostoku w NRD. Wraca jako czarny bohater, potwór i zwyrodnialec. Prasa donosi, że szczecińscy pływacy przemycali przez granicę ekskluzywne towary (kawę), a Petrusewicz na dodatek dopuścił się gwałtu na córce lokalnego burmistrza.
[nextpage]
Nie da się dyskutować z medialnymi doniesieniami. Po zawodach była straszna popijawa, nikt nie był trzeźwy, nikt nie umiał odtworzyć przebiegu wieczoru. Finał sprawy to dożywotnia dyskwalifikacja Marka Petrusewicza, choć nigdy sprawą nie zajęły się prokuratura i sąd.

Rostocki skandal dziś łatwo wytłumaczyć: Arkonia pojechała na zagraniczne zawody bez zgody związku pływackiego, bez opiekuna z UB, więc musiała zostać potępiona, a karę wymierzono za pośrednictwem prasy, która prowadziła regularną nagonkę na wczorajszego bohatera. W nie tak wielkim przecież Szczecinie Petrusewicz nie może swobodnie chodzić po ulicach, ludzie plują mu pod nogi. Halina jest w ciąży, nie wytrzymuje napięcia, ma dość rozpaczliwego chlania Marka i burd na mieście. Odchodzi. Marek nocą pływa w morzu wódki, w dzień jak oszalały trenuje w wodzie. W zasadzie po nic - przecież jest dożywotnio wykluczony. Dopada go wojsko, po nim idzie do pracy w stoczni w Szczecinie.
Życie po życiu

Marek ma 33 lata. Jest strzępem człowieka. Życie mu dokłada. Dowiaduje się, że ma postępującą chorobę buergera - zakrzepowe zapalenie żył. Amputują mu prawą nogę. Nie chce mu się żyć, nie umie się pogodzić z protezą. Do mikrofonu radiowego mówi: - Byłem sportowcem. Sport był dla mnie misterium samym w sobie, którego przeżywanie sprawiało mi wielką radość. Więc nagłe oderwanie się od tego, to była dla mnie tragedia. Przez rok nie wychylałem się z domu. Bałem się litości.

Załamanie pokonuje, gdy dowiaduje się, że w Polsce działa Pływacka Sekcja Amputantów - tak nazywa się drużyna niepełnosprawnych pływaków. Znajduje szansę dla siebie - znów w głębokim zanurzeniu. Zostaje mistrzem Polski na dystansie 50 metrów. Trenuje nowych zawodników. Znów się żeni - z popularną wówczas piosenkarką Joanną Rawik, ale i to małżeństwo nie wypali. Zdaje maturę, marzy o AWF-ie, ale w rezultacie kończy studia prawnicze.

W 1980 roku zapisuje się do "Solidarności". Jest zauważalny, umie płomiennie przemawiać, działa w radykalnym odłamie "S", współpracuje z Kornelem Morawieckim.
Wtedy na przeszkodzie stanie mu znów choroba. Nasila się po aresztowaniu 13 grudnia, pobiciu i przebywaniu w zimnej celi. Dalej są już tylko lata ogromnego cierpienia - druga amputacja, wylew, paraliż, rehabilitacja i wielka depresja. Umiera 8 października 1992 roku. Ma wtedy 58 lat.

Jego córka, Danuta Petrusewicz-Wójt, również w pływaniu zdobyła tytuł mistrzyni Polski. Wnuk Łukasz Wójt poszedł w ślady dziadka i mamy: w roku 2006 pływał w kadrze narodowej Polski.
Barbara Chabior

Korzystałam z zapisu reportażu Polskiego Radia, autorstwa Krystyny Melion "Głębokie zanurzenie", pracy Wojciecha Wiesnera, profesora z wrocławskiej AWF, tekstu Wandy Dybalskiej z 2000 roku, zawartego w tomie wrocławskich "Akt W" - książki dekonspirującej miejskie legendy. Życiem sportowca zafascynował się też Filip Bajon, nakręcając w 1977 roku film "Rekord świata". Te same wątki stanowią bazę "Wielkiego plusssku" - historycznego przedstawienia w reżyserii Krzysztofa Kopki, zaprezentowanego w 60. rocznicę rekordu w miejscu zdarzenia - na basenie numer 1 wrocławskich Zakładów Kąpielowych.

Źródło artykułu: