- Moja pamięć funkcjonuje coraz gorzej, ale Janusza nie zapomnę nigdy. Gdzie pan nie spojrzy, mam jego zdjęcia. Bardzo mi go brakuje. Nie ma dla rodzica nic gorszego od straty dziecka - mówi Helena Kulig, matka kierowcy rajdowego Janusza Kuliga.
- We wtorek 20. rocznica śmierci sportowca. 13 lutego 2004 na przejeździe kolejowym w Rzezawie k. Bochni jego samochód zderzył się z pociągiem pospiesznym.
- Dróżniczka nie opuściła rogatek i nie uruchomiła sygnalizacji świetlnej. Została skazana na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Rodzice Janusza Kuliga wybaczyli jej jeszcze przed procesem.
- Helena Kulig, mama: Po śmierci Janusza coś we mnie zgasło. A z biegiem lat wcale nie jest łatwiej. Bardzo za nim tęsknię.
- Ewa Bachula, siostra: Gdybym mogła cofnąć czas, częściej mówiłabym bratu, jak bardzo się cieszę z jego bliskości. Za rzadko okazywaliśmy sobie uczucia.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Nadal zapisuje pani w kalendarzu, od ilu dni nie ma syna?
Helena Kulig, mama Janusza Kuliga: Nie, choć robiłam to bardzo długo. Czułam potrzebę, która wynikała z tęsknoty. Dziś liczę już tylko miesiące i lata. Po śmierci Janusza coś we mnie zgasło. A z biegiem czasu wcale nie jest łatwiej. Cztery lata temu odszedł mój mąż. Gdy jeszcze żył, spotykaliśmy się z ludźmi. Teraz wychodzę bardzo rzadko. Męża i syna mam przy sobie. Niech pan spojrzy, wszędzie są zdjęcia Janusza, nawet w kuchni. W pokoju na górze zrobiłam małe muzeum – mnóstwo pucharów i obrazów. Mam syna nawet na tapecie w telefonie. Głaszczę te zdjęcia, czasem do nich mówię. Żegnam się, gdy gdzieś wychodzę i witam, kiedy wracam. W szafie bardzo długo wisiał jego garnitur. A teczkę z dokumentami zachowałam do dziś.
Dla rodzica nie ma nic gorszego od straty dziecka. Nawet córce mówię, że chyba niedługo umrę ze zgryzoty. Położę się wieczorem i już nie wstanę.
Ewa Bachula, siostra: Mama zawsze była bardzo otwarta, towarzyska, uśmiechnięta. Po śmierci Janusza zgasła w niej radość życia. Widywała się z innymi, ale to już nie była ta sama osoba. Do dziś bardzo tęskni za synem. Wiek robi swoje, ale brak radości związany jest przede wszystkim ze stratą. Jako siostra przeżywam to trochę inaczej. Mam swoją rodzinę, dzieci, obowiązki. Wiem, że życie toczy się dalej. Jednocześnie nadal znam numer brata na pamięć. I mam go w telefonie.
Po co?
Nie wiem. Przez lata nie umiałam go skasować.
Kiedy zaczynają panie wspominać Janusza, jaki obraz pojawia się w głowie?
Helena Kulig: Jeździliśmy rodzinnie na rajdy, spędziliśmy razem tyle chwil, a kolejne wspomnienia uciekają. Ale syna nie zapomnę nigdy. Jako dziecko siadał mężowi na kolana w samochodzie. Jan zmieniał biegi, a mały Janusz kręcił kierownicą.
Ewa Bachula: W dzieciństwie mieliśmy różne zgrzyty, jak to rodzeństwo. Obowiązywała zasada: cokolwiek się wydarzy, nie skarżymy rodzicom. Jak Janusz rozbił mi wargę, powiedziałam mamie, że się potknęłam i uderzyłam o klamkę. Pamiętam też inną historię - tata akurat leżał po wypadku. Zaprosił gości, a Janusz strasznie dokazywał. Nie mogłam go uspokoić. Chwyciłam łyżkę, lecz zamiast zanurzyć ją w barszczu, wyprowadziłam cios. I ukruszyłam mu zęba. Później przez lata miał ubytek w jedynce!
Podobno uciekał z przedszkola i nieraz musiała go pani gonić.
Ewa Bachula: Tę historię znam tylko z opowieści mamy. Pamiętam za to zabawę w "Czterech pancernych", robiliśmy nawet czołg z krzeseł. Wieczorami Janusz prosił, żeby poczytać mu jakąś lekturę szkolną. Przewracam dwie strony, patrzę, a on śpi. I tyle było z tego czytania. Za to od małego interesował się samochodami. W technikum podkradał mamie auto.
Kiedy zdały sobie panie sprawę, że motoryzacja to jego pasja na całe życie?
Helena Kulig: Już jako osiemnastolatek startował w rajdach samochodowych. A w 1997 r. zdobył pierwsze mistrzostwo Polski.
Ewa Bachula: Jeździł wtedy obklejonym groszkowym maluchem. Kupił go od mojego męża i przerobił w zaprzyjaźnionym warsztacie. Gdy zaczął startować, razem z mężem znaleźliśmy się w jego składzie. Początki kariery w latach 90. to totalna partyzantka. Na Rajdzie Zimowym spaliśmy w siedem osób w jednym pokoju. Później grzaliśmy na śniadanie parówki w półlitrowym garnuszku. Serwis to się robiło, jak ktoś miał na podwórku kawałek wolnej ziemi. Nieraz wspominaliśmy to z Januszem ze śmiechem.
Jaka historia z rajdu najbardziej wryła się w pamięć?
Ewa Bachula: Pamiętam, jak na Rajdzie Zimowym nasz zespół stwierdził, że skoro cały dzień jeździliśmy na serwisy, to zobaczymy chociaż ostatni odcinek. Zimowy wieczór, wokół śnieg. Wreszcie jadą nasi, czyli Janusz z Darkiem Burkatem! Nagle mówię do męża:
- A co oni mają tak do siebie przyklejone głowy?
Okazało się, że padło im ogrzewanie. I dmuchali w szybę, żeby cokolwiek widzieć! Na domiar złego tuż za metą zepsuło im się auto. Żeby przejazd był zaliczony, trzeba było dotrzeć do rampy, więc Janusz i Darek Burkat pchali samochód. Strasznie nam się wtedy dostało, zwłaszcza od Darka. Niesamowicie się wściekł.
- Już o nic innego mi nie chodzi, tylko, ku***, o ten wstyd, że sami pchaliśmy auto!
Całą noc naprawiali samochód. A rano znowu wystartowali.
W książce Agnieszki Goli "Janusz Kulig. Niedokończona historia" wspomina pani, że na początku kariery niewielu kibiców oglądało Janusza na trasie.
Ewa Bachula: Było sporo ekip, każdy chciał zobaczyć przede wszystkim “swojego” zawodnika. Raz Janusz startował w Rajdzie Polski z numerem 71. i jechał z tyłu. Na jednym odcinku trzeba było wejść na górę, żeby cokolwiek zobaczyć. Biegniemy zdyszane z późniejszą żoną Janusza, Agnieszką. Buty nas obcierają, ze stóp normalnie leci krew. Patrzymy, a ludzie schodzą. Czołówka już przejechała, więc uznali, że nie ma co dalej patrzeć. Wkurzyłam się. “Gdzie wy idziecie?! Przecież najlepsi dopiero pojadą! Jeszcze o nas usłyszycie. To my będziemy z przodu!”. No i widzi pan, spełniło się!
Pani Heleno, nie bała się pani o syna?
Helena Kulig: Często byłam na rajdzie. Przede wszystkim zapisałam wszystkie czasy w zeszycie. Nie tylko Janusza, ale też zawodników z czołówki. Później na serwisie Janusz i zespół je porównywali. Te zapiski do dziś leżą gdzieś w domu. Bywało, że dziennikarze do mnie przychodzili, bo miałam więcej statystyk od nich.
Ale strach też czułam. Zwłaszcza podczas zawodów zagranicznych, na których nie byłam. Czekałam tylko na informację, czy syn dojechał szczęśliwie. Mówiłam mu: “Martwię się. Uważaj na siebie”. Nigdy nie był najważniejszy czas, tylko to, żeby nic mu się nie stało.
Ewa Bachula: W 1995 r. zaczęliśmy używać w naszej firmie komputerów. Można było sprawdzić w internecie wyniki rajdów. Nauczyłam mamę, jak się odświeża stronę. Umiała nacisnąć dwa przyciski. Stała i cały czas odświeżała.
Helena Kulig: Zbierałam też wycinki z gazet, nagrywałam dosłownie wszystkie programy o Januszu na kasetę VHS. Jak przyjeżdżał, siadał przed telewizorem i analizował przejazd. Byłam bardzo dumna, że mam tak zdolnego syna.
Jechały panie kiedyś z Januszem jako pasażerki w jego samochodzie rajdowym?
Ewa Bachula: Ja tylko raz, dokładnie dwadzieścia lat temu. Obiecywał, że mnie przewiezie, ale gdy nadarzała się okazja, zawsze wsiadał jakiś dziennikarz albo sponsor. Aż zorganizowano u nas w Łapanowie koncert kolęd. Zaproszono brata, żeby powoził gości. I wreszcie mi się udało. Całą drogę piszczałam ze strachu! Janusz pewnie nie słyszał, bo ryk silnika wszystko zagłuszał. Gdy wysiadłam, długo nie mogłam złapać oddechu.
To było 6 stycznia 2004. Miesiąc później zginął.
Jak pamiętają panie tamten dzień?
Helena Kulig: Wracaliśmy z mężem z sanatorium. Pamiętam ostatnią rozmowę telefoniczną z Januszem. Zwykła wymiana zdań. Na końcu syn rzucił: “powiedz tacie, żeby nie jechał za szybko”. Zatrzymaliśmy się w Toruniu u siostry. Tam dostałam telefon od Dariusza Burkata, że Janusz zginął w wypadku. Szok. Od razu pojechaliśmy do Krakowa. Nie wiem, jak w tym amoku daliśmy radę dotrzeć do domu. Praktycznie w ogóle nie rozmawialiśmy. Całą drogę płakałam.
Ewa Bachula: Tamtego dnia mąż pojechał z synem na narty do Laskowej. W pewnym momencie usłyszał w radiu, że Janusz Kulig zginął w wypadku samochodowym. Ja leżałam w domu po operacji kolana, akurat odwiedziły mnie kuzynki. Nagle wjeżdżają na podwórko trzy radiowozy. “A czego oni tu chcą?”. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że stało się coś złego. Dzwonek do drzwi. Znajomy policjant z Łapanowa nie powiedział ani słowa, stał oparty o ścianę ze spuszczoną głową. A dzielnicowy zaczął wypytywać:
- Kiedy ostatni raz kontaktowała się pani z bratem?
- W niedzielę, pięć dni temu.
- A jakim samochodem jeździł?
- Dostał niedawno fiata stilo.
Zapytałam policjanta, dlaczego zadają mi takie pytania, ale milczał. Wtedy dzielnicowy powiedział, że brat zginął w wypadku. Mimo że byłam dziesięć dni po operacji, wybiegłam po schodach. Złapałam za telefon i wybrałam numer Janusza. Był sygnał, ale nikt nie odebrał. Policjant wszedł za mną do pokoju.
- Pani brat nie żyje.
Moja jedenastoletnia córka to usłyszała i wpadła w rozpacz. Przewróciła się na podłogę, zaczęła okropnie płakać. Ciężko było...
Co się działo później?
Ewa Bachula: Pomyślałam, że muszę jechać na miejsce wypadku. Dzwoniłam z drogi na komisariat, że jestem siostrą Janusza. Policjant odpowiedział, żebym przyjechała prosto na posterunek, bo na przejeździe kolejowym jest mnóstwo dziennikarzy. Na komendzie pokazali mi dokumenty Janusza. Potem pojechaliśmy z mężem do prosektorium, żeby rozpoznać ciało. Bardzo się bałam, po głowie chodziły różne myśli. Może to jednak nie on? Może pożyczył komuś samochód? Człowiek do samego końca trzyma się irracjonalnej nadziei, że doszło do jakiejś pomyłki.
Ale zaraz po wejściu zobaczyłam znajome jasnobrązowe buty i sztruksowe spodnie. Minęło dwadzieścia lat, a nadal mam ten obraz przed oczami. Nie da się go wymazać z pamięci. Szczegóły zostawię dla siebie. Myślałam, że dosłownie pęknie mi serce.
Kiedy Janusz zginął, pani szwagierka spodziewała się drugiego dziecka.
Ewa Bachula: Moim zdaniem to cud, że Agnieszka donosiła ciążę. Traumatyczne przeżycia to przecież niesamowity stres dla organizmu. Dzisiaj Julia jest dwudziestoletnią kobietą, bardzo przypomina tatę. A druga córka Janusza, Paulina, odziedziczyła po nim szczery śmiech. Niski ukłon dla bratowej, że wspaniale wychowała córki. Nie jest łatwo zastąpić dzieciom ojca.
W 2019 r. w rozmowie z Onetem tata Janusza opowiadał o spotkaniu z dróżniczką, która nie opuściła szlabanu. Rozpaczała i krzyczała: "zabiłam państwu syna", a on odpowiedział, że jej wybacza. Paniom trudno było przebaczyć?
Helena Kulig: We mnie długo był żal. Nie rozmawialiśmy z mężem zbyt wiele o tamtym spotkaniu. Miał mnóstwo rzeczy do załatwienia...
Ewa Bachula: Tata uciekł w pracę. Był bardzo dobrym człowiekiem, pozytywnie nastawionym do ludzi. Powiedział tej pani o przebaczeniu spontanicznie, lecz powtarzał później, że gdyby miał cofnąć czas, zrobiłby to ponownie. Nie umiem powiedzieć, jak ja zachowałabym się na jego miejscu. Widziałam tę kobietę tylko raz, nie wiem już, gdzie. Tata opowiadał, że tragedia odcisnęła na niej duże piętno. W sądzie zobaczył drobną, rozpaczającą kobietę. To on jeździł na rozprawy. Chciał nas chronić. Sam bardzo przeżywał śmierć Janusza, ale był na tyle silny, by się z tym zmierzyć.
W pani też był żal?
Ewa Bachula: Byłam w takim amoku, że nie myślałam o uczuciach względem tej pani. Opowiem panu, co bolało mnie najbardziej. Gdy ginie ktoś znany, redaktorzy składają kondolencje, chcą robić wywiady, piszą w gazetach, że był wspaniałym człowiekiem. W naszym przypadku ci sami dziennikarze napisali tydzień później, że Janusz rzekomo był w dniu wypadku pijany. Nawet do mnie przyszli, żeby mi o tym opowiedzieć. Wyprosiłam ich z domu. Pisano też, że niby jechał za szybko. Proszę mi uwierzyć, w tamtym miejscu nie dało się rozwinąć prędkości. Trzeba się było wysunąć za budkę dróżnika, żeby sprawdzić, czy nie jedzie pociąg.
Każdy ma prawo do własnego zdania, ale dlaczego atakować osoby, które dopiero co odeszły?
Na pogrzebie zjawiły się tłumy. To nie utrudniało żałoby?
Helena Kulig: Nie. Cieszyłam się, że przyszło tak dużo ludzi.
Ewa Bachula: Ja też rozumiałam, że są przede wszystkim ci, którzy cierpią z powodu śmierci Janusza. Zrobili szpaler wzdłuż drogi i na samym cmentarzu. Prócz wspomnianych nieprawdziwych informacji, nie miałam również problemu z zainteresowaniem mediów. Cieszyłam się, że ludzie nie przeszli obok tej tragedii obojętnie. Nawet na Wszystkich Świętych rodzice oglądali telewizję w oczekiwaniu, aż ktoś wspomni o Januszu.
Pamiętam, jak dwa dni po jego śmierci rodzina spotkała się w naszym domu. Utarło się, że od lat każdy miał swoje miejsce przy stole. Tata spojrzał na mojego męża i poprosił: usiądź tam, gdzie zwykle Janusz, żeby to miejsce nie było puste.
Dziś ludzie nadal o nim pamiętają?
Helena Kulig: W Rzezawie, gdzie zginął, jest pomniczek.
Ewa Bachula: Paradoksalnie lepiej jest w sąsiednich gminach. W Wieliczce odbywają się memoriały, w Gdowie powstało rondo imienia Janusza, a w Walimiu jest pomnik pamięci Janusza i Mariana Bublewicza. To bardzo budujące, tyle że mówimy praktycznie o obcych terenach.
Trochę przykre, że w Łapanowie oznak pamięci jest bardzo mało. Swego czasu u nas też organizowano memoriał im. Janusza, ale jednego roku mieszkańcy nie zgodzili się na przeprowadzenie odcinka specjalnego. Później temat się rozpłynął. A przecież Janusz się tu urodził, tu przez osiem lat chodził do szkoły. Nigdy nie zapominał, skąd pochodzi. Często wspominał, że jest z Łapanowa, nawet gdy stał na rajdowym piedestale. Pomógł gminie i szkole. Tablice ostrzegawcze przy przejściu dla pieszych obok kościoła stoją tam dzięki niemu. Miasteczko rowerowe też zbudowano przy jego pomocy. Nawet gdy organizowano rowerowe w gminie, przyjeżdżał do dzieciaków.
A teraz cisza. Jedynie na Facebooku ktoś czasem udostępni jego zdjęcie albo polubi wpis o Januszu.
Skąd ta cisza?
Ewa Bachula: Mam pewne przemyślenia, ale zostawię je dla siebie.
Jak spędzą panie rocznicę?
Ewa Bachula: Ja w takie dni robię się trochę sentymentalna. Puszczam sobie filmiki z Januszem, wspominam różne chwile.
Helena Kulig: We wtorek będziemy na mszy. Od dwóch dni trzymam w samochodzie znicze. Kiedyś jeździłam na cmentarz codziennie, ale ostatnio cztery tygodnie chorowałam. Zresztą, mówiłam już panu, rzadko wychodzę. Nawet do siostry jeżdżę raz na rok, choć kiedyś bywaliśmy z mężem co weekend. Regularnie gościliśmy w domu ekipę serwisową Janusza. Nieraz przyjeżdżało dziesięć, piętnaście osób. Teraz takie przyjęcia tylko mi się śnią: siedzimy za stołem całą rodziną, razem z Januszem i moim mężem. Myślę czasem, że skoro tak często widzę ich w snach, to już na mnie czekają.
Nieraz spoglądam przez okno, czy mąż nie wjeżdża przez bramę. Może pomieszało mi się już coś w głowie. Zięciowi często powtarzam: kocham cię jak syna, swojego już nie mam.
Bardzo go brakuje.
Gdyby dało się cofnąć czas, coś by panie zmieniły w relacji z Januszem?
Helena Kulig: Nie. Zastanawiam, jakby to było, gdyby Janusz żył.
Ewa Bachula: Ja żałuję tylko, że nie okazywaliśmy sobie więcej czułości. Czasem na rajdzie wpadliśmy sobie w ramiona, ale w codzienności nie zwracaliśmy na to uwagi. W domu panowała dyscyplina, rodzice sporo wymagali. W dorosłym życiu mogliśmy zawsze na nich liczyć. Natomiast nigdy jako rodzina nie uzewnętrznialiśmy swoich uczuć. Nie byłam tego nauczona.
Czego konkretnie?
Ewa Bachula: Żeby czasem spontanicznie przytulić Janusza. Powiedzieć mu: “kocham cię”. Rzucić na przywitanie: “fajnie, że wpadłeś, bracie”. Gdybym cofnęła czas, częściej powtarzałabym mu, jak bardzo się cieszę z jego obecności i bliskości. Po prostu. Gdybym mogła z nim porozmawiać, dzisiaj powiedziałabym mu dokładnie to samo.
"Dobrze, że byłeś".
Dariusz Faron, WP SportoweFakty