Przed startem liczącego 359 kilometrów odcinka specjalnego krakowianin z niepokojem patrzył na startującego za nim Sebastiana Husseiniego. Holender dysponuje najszybszym quadem w stawce, ale to wcale mu nie pomogło. - Na starcie usłyszałem tylko ryk silnika: "uuuuuuuu" i już go nie było. Niesamowicie deprymujące. Sebastian jechał jednak szybko bez względu na teren i jeszcze przed tankowaniem złapał kapcia oraz uszkodził quad. Zatrzymałem się i zapytałem, czy mu pomóc, ale powiedział, że da sobie radę. Później już go nie widziałem - relacjonował Rafał Sonik.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
Zdobywca Pucharu Świata sam również nie ustrzegł się problemów. - Jakimś sposobem przeciąłem lewą, tylną oponę na wewnętrznym boku. Zupełnie jak w Rajdzie Brazylii. Nie mogłem nic z tym zrobić, bo spalił się bezpiecznik od kompresora i nie miałem możliwości naprawy. W związku z tym całą drugą część odcinka, 190 km, pokonałem na kapciu. Gdyby to się nie zdarzyło, pojechałbym kilkanaście minut szybciej i wygrałbym w cuglach - opowiadał rajdowiec, który stracił niespełna pięć minut do Marcosa Patronellego i dwie minuty do Lucasa Bonetto.
Choć Sonik był trochę zawiedziony, podszedł do sytuacji zdroworozsądkowo. - Cieszę się, że stało się tylko tyle, bo tuż przed startem odcinka zorientowałem się, że nie działa pompa paliwowa. Zdążyłem znaleźć butelkę wody mineralnej, wężyk i przepompowywałem paliwo ustami, tak jak kiedyś. Także popiłem dziś trochę benzyny, ale operacja zakończyła się sukcesem. Mam trochę popalone ręce od benzyny, trochę absmak w ustach, ale warto było - śmiał się po przyjeździe na biwak.
We wtorek Sonika czeka rywalizacja na trasie z San Rafael do San Juan. Trzeci dzień to nie tylko 373 kilometrów odcinka specjalnego, ale przede wszystkim wyjazd na wysokość 4300 m n.p.m. - Myślę, że dopiero zaczynamy te trudniejsze etapy. Dakar dopiero będzie się rozkręcał - zakończył z uśmiechem Sonik.