Jakub Przygoński pechowo zaczął tegoroczny Rajd Dakar, bo już na pierwszym etapie miał awarię skrzyni biegów. Straty czasowe poniesione w niedzielę skutkowały dalszą pozycją startową w poniedziałek, co znowu miało wpływ na gorszy wynik kierowcy Orlen Team. Ten musiał jechać bowiem w kurzu unoszącym się za wcześniejszymi załogami.
Wtorek był pierwszym dniem, kiedy to Przygoński mógł pokazać na co go stać. Reprezentant Orlen Team pojechał tempem legend Dakaru. Był nieznacznie wolniejszy od Carlosa Sainza, zwycięzcy trzeciego etapu.
Czytaj także: Sirotkin pozbawiony złudzeń. Nie będzie powrotu do F1
- To nasz pierwszy dzień bez przygód i bez pecha, co pozwoliło nam pokazać na co nas stać! Dobre tempo od początku, dobra nawigacja Timo i tak naprawdę cały czas goniliśmy i napieraliśmy, aby jechać jak najszybciej i odrabiać straty - powiedział Przygoński.
ZOBACZ WIDEO Arabia Saudyjska się zmienia. To nie tylko Dakar, ale też inne wielkie imprezy
Wtorkowy etap Rajdu Dakar rozgrywany był wokół miasta Neom i liczył 427 km. Wielu uczestników imprezy podkreślało, że trudno było im się skupić na jeździe, bo trasa prowadziła przez piękne tereny. Przygoński to potwierdza. - Trudna nawigacja w niektórych miejscach, ale też niesamowite widoki - dodał.
Czytaj także: Transfer Lewisa Hamiltona coraz bardziej realny
Kierowca Orlen Team wykazał się też niezwykłą postawą fair-play, bo w końcówce etapu zatrzymał się, by pomóc rywalowi. - Na 100 km przed metą zatrzymaliśmy się, by pomóc Zali, który miał 3 przebite opony i przebił czwartą. Oddaliśmy jedno koło, co pomogło mu kontynuować jazdę. Jesteśmy wreszcie bardzo, bardzo zadowoleni - podsumował Przygoński.
Polski kierowca w tej chwili zajmuje 54. miejsce w klasyfikacji generalnej Dakaru. Za załogą Orlen Team ciągną się konsekwencje niedzielnej przygody i zepsutej skrzyni biegów. Jej wymiana zajęła bowiem niemal sześć godzin.