- Już na lotnisku w Montrealu zaczęły się opóźnienia. Czekaliśmy jedną godzinę, drugą, trzecią. Z innymi zawodniczkami, które też leciały do Rio, zaczęłyśmy się niepokoić. W końcu weszłyśmy do samolotu i byłyśmy pewne, że jeszcze zdążymy. Tym samym lotem podróżowały jeszcze 23 osoby, które miały połączenie przez Nowy Jork do Rio. Okazało się, że jeszcze przez 1,5 godziny samolot stał na pasie, bo był przeładowany - rozpoczęła swoją opowieść Agnieszka Radwańska.
- Już w Nowym Jorku zrobiłyśmy konkurencję dla Usaina Bolta, tak szybko nie biegłam chyba jeszcze nigdy, na dodatek z dwiema torbami na plecach. Przebiegłam chyba całe lotnisko, jakieś dwa kilometry, a kiedy cała mokra dotarłam w końcu do swojej bramki, pocałowałam klamkę, w tym przypadku desk. Pani, która tam stała, była zupełnie niewzruszona i nie pozwoliła nam wsiąść na pokład i pobiec do desku naszych linii. My w pęd, żeby wyprzedzić te 20 osób, które miały takie samo połączenie, znowu na rekord, ale jak dobiegłyśmy, stało tam już ze 300 osób.
- Byłam na gorącej linii z moim amerykańskim agentem na jednym telefonie, na drugim z agentem z Polski, który odebrał, mimo że u niego była godzina 5 rano. Nikt nie mógł jednak nic zrobić. Do godziny 1 w nocy stałam tak w tej kolejce i "wisiałam" na telefonach. Kiedy w końcu przyszła nasza kolej, kobieta dała nam voucher, że mamy jechać do hotelu na Long Island, który jest o ponad godzinę drogi od lotniska. Spojrzałam się na nią wymownie, nie będę cytować, co jej powiedziałam.
- Bilety przebukowali nam na samolot, który wylatywał z Nowego Jorku do Rio w piątek wieczorem, więc nie zdążyłabym na swój mecz. Powiedziałam, co myślę na ten temat, ale nic się nie dało zrobić, bo wszystkie loty były obstawione. Szukaliśmy więc innego połączenia. Znalazł się Paryż, ale później okazało się, że też nie ma tam miejsc, a do tego jakieś strajki.
- Wzięłyśmy więc bagaże i poprosiliśmy o sprawdzenie, czy nie ma jakiegoś hotelu bliżej lotniska JFK. Pani nawet nie sprawdziła, mówiąc, że wszędzie jest "full". Wzięliśmy więc taksówkę i jeździliśmy po okolicznych hotelach. Rzeczywiście, kilka okazało się pełnych, ale mówię, że sprawdzimy jeszcze jeden i jeżeli tam nie będzie miejsc, to już pojedziemy do tego na Long Island. Wchodzimy i jest wolny pokój. Spać poszliśmy o 2:30, a od samego rana byłam na telefonie z moim agentem. Nie było jednak do wyboru nic poza lotem przez Lizbonę, na który się zdecydowaliśmy.
- W międzyczasie okazało się, że nie chcą nam wydać bagażu, bo jest on w liniach lotniczych, które zaczynają pracę o 14. A my o 17 mieliśmy lot z innego lotniska, w Newark. Myślałam, że to jakiś żart. Bałam się, że przez ten bagaż nie zdążę też na lot do Lizbony. Pani powiedziała jednak, że mój bagaż poleci do Rio. A my pojechaliśmy do Newark. W Lizbonie czekaliśmy pięć godzin i stamtąd dotarliśmy już do Brazylii. Okazało się, że faktycznie, bagaże już na mnie czekały.
- Weszliśmy do busa i okazało się, że jest alarm bombowy w jednym z obiektów olimpijskich. Oczywiście ja byłam w autobusie, który stał zaraz przy wejściu do tej areny. I tak po 52 godzinach w podróży spędziłam kolejne dwie godziny w autobusie - zakończyła Polka.
Po tak trudnej i uciążliwej podróży Radwańska po prostu nie mogła być w dobrej formie. Z mało znaną Saisai Zheng przegrała 4:6, 5:7 i po raz drugi z rzędu odpadła z olimpijskiego turnieju singlistek już w pierwszej rundzie.
Grzegorz Wojnarowski z Rio de Janeiro
ZOBACZ WIDEO Polacy faworytami nie są, ale nie można ich lekceważyć (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
PROBLEMY . Gdy reprezentuje się swój KRAJ trzeba pomyśleć o wszystkim
szybciej a nie na ostatnią chwilę . NO ALE JAK Z Czytaj całość