WP SportoweFakty: Odrobiła pani lekcję z Londynu, gdzie nie udało się zdobyć medalu?
Marta Walczykiewicz: Tak, odrobiłam! Pokazałam, że potrafię na najważniejszej imprezie czterolecia skupić się i wygrać głową. Bardzo się stresowałam, ale w momencie zejścia na wodę wszystko minęło. Czułam się tak, jakbym szła na trening.
[b]
Czym się objawiał stres?[/b]
- Nie mogłam nic zjeść na śniadanie. Nawet koleżanka z pokoju powiedziała do mnie: "Ale ci opornie te płatki idą". No rosły mi w buzi, nie mogłam ich przełknąć. Trudno to opisać.
Podobno atakowały panią zwierzęta.
- To prawda. Były ptaki, jaszczurki, ryba prawie wskoczyła mi do kajaka. Zastanawiałam się, o co chodzi. Maskotką igrzysk olimpijskich jest kot, więc musiało być dobrze.
Srebro smakuje jak złoto?
- Dokładnie tak. Nie przeszkadza mi to, że po raz kolejny przegrałam z Lisą Carrington. Nie odkładam jeszcze wiosła. Może nie dotrwam do Tokio, ale na pewno będę jeszcze miała okazję z nią wygrać, chociażby podczas mistrzostw świata. Marzyłam o tym medalu przez dwadzieścia lat mojej sportowej kariery. To piękny prezent.
ZOBACZ WIDEO Marta Walczykiewicz odbiera srebrny medal
{"id":"","title":""}
Stawały pani przed oczami obrazki z poprzednich igrzysk olimpijskich?
- Denerwowało mnie, że ludzie starali się być cały czas przy mnie. Trener, lekarz, fizjoterapeuta... W końcu powiedziałam im: "Dobra, zostawcie mnie na chwilę!". Wtedy się uspokoiłam.
Co pani dała nauka odebrana w Londynie?
- Zaczęłam inaczej podchodzić do treningów. Wiedziałam, że na każdym musi być szybko, a najważniejsze są własne odczucia. Zawsze trzeba dawać od siebie sto procent i nie oczekiwać nic w zamian, a wtedy życie na pewno to odda. Mnie oddało.
To dopiero pierwszy dzień kajaków. Dobrze się zaczęło.
- Od dwóch medali! Teraz jest czas, żeby się cieszyć i delektować tym medalem. Już po południu muszę jednak iść na trening czwórki, bo zawody się jeszcze nie skończyły. Za dwa dni ruszamy dalej do boju, żeby fatum czwartych miejsc tej osady przełamać.
Co zrobi pani z medalem?
- Może się z nim prześpię? Jeszcze nie wiem, nigdy nie miałam medalu. Jutro wam powiem!
Na mecie się pani popłakała.
- Tak, ale nauczona lekcją z Londynu popłakałam się dopiero, gdy zobaczyłam na tablicy napis: "POL". Wtedy nastąpił wybuch euforii. Wiedziałam już wcześniej, że płynę druga, ale musiałam się upewnić, że to nie sen.
To był dla pani trudny rok.
- Dwa miesiące przez igrzyskami zachorowałam na półpasiec, co zaburzyło przygotowania. Następnie w krajowych eliminacjach nie wystartowałam przez kontuzję barku. Nie ma jednak sensu tego rozpamiętywać, dziś to nie ma znaczenia.
O kolejnych igrzyskach olimpijskich na razie nie chce pani mówić, a co z mistrzostwami świata? Nadal zostaje ta sama łódka, różowa, z Londynu?
- Tak! Nie zmienię jej, nie ma szans. Podczas treningów będę używała innej, aby tej nie zniszczyć, ale dalej będę w niej startowała. To najlepsza łódka, jaką firma Nelo zrobiła.
Dziewczyny z dwójki mówiły, że u nich sto dwadzieścia metrów przed metą jest komenda na bezdechu. Jak to wygląda u pani?
- Kiedyś trener się śmiał, czy ja w ogóle oddycham w trakcie wyścigu. Oddycham, bez tego się nie dam. Kiedyś wysuwałam się do przodu już na starcie i leciałam na wariata, a później brakowało dwudziestu, trzydziestu metrów. Teraz wiem, że w środku dystansu trzeba trochę odpocząć, zmienić obrót, tempo. Wszystko po to, aby na ostatnich pięćdziesięciu metrach odeprzeć atak rywalek.
Komu dedykuje pani ten medal?
- Wszystkim. Rodzinie, tacie, mamie, chłopakowi. Tym, którzy ze mną byli, ale i tym, którzy we mnie nie wierzyli. Pokazałam im, że dalej jestem w grze, a igrzyska mnie nie paraliżują. Dedykuję go też zmarłej babci, której marzeniem było zobaczyć, jak zdobywam medal. Myślę, że z góry nade mną czuwała.
Notował w Rio de Janeiro Kamil Kołsut
Zobacz wszystkie korespondencje z Rio de Janeiro -->
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": fawele - ciemna karta Brazylii (źródło TVP)
{"id":"","title":""}