Ateny, 29 sierpnia 2004 roku. 35-letni Brazylijczyk Vanderlei de Lima pewnie zmierza po pierwszy od 20 lat złoty medal olimpijski dla swojego kraju w lekkiej atletyce. Ma sporą przewagę nad ścigającymi go zawodnikami, jeszcze nie wygląda na wyczerpanego. Mija znak oznaczający 35. kilometr, oczami wyobraźni zaczyna widzieć złoto na swojej szyi. I wtedy nagle jego prawdziwym oczom ukazuje się dziwnie ubrana postać w śmiesznej czapce i zielonych getrach.
Chudy okularnik łapie Vanderiela w pół i spycha na bok trasy, uniemożliwiając dalszy bieg. Szamotanina trwa dobre kilkanaście sekund, wreszcie na pomoc Brazylijczykowi rusza postawny mężczyzna w średnim wieku. Polyvios Kossivas pomaga de Limie uwolnić się od szaleńca, którym zajmują się policjanci. Pechowy maratończyk rusza dalej, ale poniesione straty są znaczące. Poza tym jest roztrzęsiony, nie może odzyskać rytmu. Daje się wyprzedzić Włochowi Stefano Baldiniemu i reprezentującemu USA Mebrahtomowi Keflezighiemu. Udaje mu się dobiec do mety na trzecim miejscu, co w tej sytuacji jest wyczynem godnym podziwu.
Napastnikiem, który odebrał de Limie złoty medal, okazał się 58-letni wówczas irlandzki ksiądz Cornelius Horan, już wcześniej znany z wywoływania skandali w czasie imprez sportowych - w 2003 roku wtargnął na tor Silverstone w czasie wyścigu F1 z transparentem zachęcającym do czytania Biblii, a kilka miesięcy przed igrzyskami wbiegł na zawody wyścigów konnych Epsom Derby.
Do Aten Horan przyleciał, by obwieścić koniec świata. Przekonywał, że atak na Brazylijczyka nakazały mu anioły. Aniołów nie sposób było osądzić i ukarać, skazano więc Irlandczyka. Rok więzienia, 3 tysiące euro grzywny i roczny zakaz wstępu na imprezy sportowe były łagodną karą. Zareagował też Kościół Katolicki, który wydalił szalonego księdza ze stanu duchownego.
Vanderlei de Lima już nigdy nie stanął przed szansą wywalczenia olimpijskiego złota. Pochodzący z biednej, rolniczej rodziny ze stanu Parana weteran w kolejnych latach coraz częściej nie dobiegał do mety, a jeśli już mu się to udawało, zajmował odległe miejsca. Karierę zakończył po Maratonie Paryskim w kwietniu 2009 roku.
Brak tytułu mistrza olimpijskiego wynagrodziło mu uwielbienie rodaków, którzy zapamiętali jego wspaniały bieg. W publicznym głosowaniu de Limę wybrano brazylijskim sportowcem roku 2004. Ozłocony w Atenach siatkarz plażowy Emanuel Rego w jednym z programów telewizyjnych chciał przekazać maratończykowi swój medal, jednak Vanderlei odmówił. - Nie mogę go przyjąć. Jestem szczęśliwy z tym, co mam. Mój medal jest z brązu, ale oznacza złoto - powiedział.
Dwanaście lat po wydarzeniach z greckiej stolicy Brazylijczyk dostąpił zaszczytu jeszcze większego, niż wejście na najwyższy stopień podium - w czasie ceremonii otwarcia igrzysk w Rio de Janeiro zapalił znicz olimpijski.
A Horan? W kolejnych latach udowodnił, że nie jest człowiekiem o zdrowych zmysłach. W 2006 roku zamierzał zatańczyć na stadionie w Berlinie przed finałem piłkarskich mistrzostw świata, trzymając przy tym transparenty głoszące, że Adolf Hitler był dobrym przywódcą i wypełniał słowa Chrystusa. Chciał też pozdrowić go salutem rzymskim i zapalić świeczkę przed byłą kwaterą główną Gestapo. Na szczęście został w porę aresztowany przez niemiecką policję.
Irlandczyk głosił, że królowa Elżbieta jest z ostatnim brytyjskim monarchą i że została przepowiedziana w Biblii. Wziął udział w brytyjskiej edycji programu "Mam Talent" i zatańczył tradycyjny irlandzki taniec jig. Spodobał się jurorom, którzy przepuścili go do kolejnej rundy. Potem producenci dowiedzieli się jednak, z kim mają do czynienia i wykluczyli okrytego złą sławą dziwaka z programu.
Co ciekawe, Horan przez lata przekonywał, że bardzo żałuje krzywdy, jaką wyrządził Vanderleiowi de Limie. - Kiedy tylko zobaczyłem swoje zachowanie w telewizji, poczułem, że zrobiłem coś złego - mówił. W książce "Tańczący ksiądz", wydanej w 2012 roku, jeden z rozdziałów zatytułował "Przepraszam, Vanderlei" i opisał w nim swój żal za haniebny czyn. Chciał wybrać się w podróż do Brazylii, spotkać twarzą w twarz ze swoją ofiarą i przeprosić biegacza. Mówił, że nauczył się nawet podstaw języka portugalskiego, by przemówić do de Limy w jego języku. Do spotkania nigdy jednak nie doszło, ponoć nie chciał go Brazylijczyk.
Gdy przed trzema tygodniami Vanderlei de Lima został bohaterem ceremonii otwarcia igrzysk, Horan znów dał o sobie znać. Mieszkający w południowym Londynie były ksiądz udzielił wywiadu dziennikowi "New York Times", w którym przyznał, że nie ucieszył go widok zapalającego znicz maratończyka.
- Kiedy to zobaczyłem, byłem naprawdę zły. Popatrzyłem na Vanderleia i pomyślałem: "Gdzie byś teraz był, gdyby nie ja". To pewne, że nie zapalałby znicza, gdyby nie to, co zrobiłem w Atenach. Niewielu pamięta mistrzów olimpijskich sprzed dwunastu lat, niewielu pamięta nawet tych z Londynu - powiedział Irlandczyk. I dodał, że kiedy de Lima w wywiadach nazywa go fanatykiem i człowiekiem na siłę próbującym zwrócić na siebie uwagę, odbiera to jako "personalny atak na siebie, swoją chrześcijańską misję i samego Chrystusa".
Grzegorz Wojnarowski z Rio de Janeiro
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": stolica karnawału (źródło TVP)
{"id":"","title":""}