W tym artykule dowiesz się o:
Krew w wodzie
Piłka wodna rzadko trafia na pierwsze strony gazet. Podczas igrzysk w Melbourne w 1956 roku o waterpolistach mówił cały świat. Wszystko za sprawą pojedynku Węgier z ZSRR. Pojedynku nie tylko o podłożu sportowym.
Miesiąc przed meczem Armia Czerwona spacyfikowała powstanie na Węgrzech. Śmierć poniosło 2,5 tysiąca osób. Ervin Zador, jeden z kadrowiczów, wyjechał nawet z obozu przygotowawczego do Budapesztu i po powrocie zdał kolegom relację z pola walki.
W takiej atmosferze Madziarzy przystąpili do spotkania z Sowietami. Do wybuchu brakowało zatem tylko iskierki. A Węgrzy nie unikali prowokacji. Zaczęło się od słów, skończyło na walce wręcz. Nie wytrzymał Walentin Prokopow i odpowiedział na zaczepki rywali. Lider Madziarów, Zador, otrzymał cios w okolicę łuku brwiowego. Zalał się krwią, a woda błyskawicznie przybrała czerwoną barwę.
Wokół dalszego przebiegu zdarzeń sporo niejasności. Według jednej z teorii w wodzie doszło do regularnej bijatyki zawodników, inni twierdzą, że węgierscy działacze i kibice zaczęli przeskakiwać barierki. Koniec końców sędzia przerwał spotkanie przy wyniku 4:0 dla Madziarów.
Zdjęcia krwawiącego Zadora stały się symbolem igrzysk w Melbourne. Gwoli ścisłości większość waterpolistów nie wróciła do kraju. Kilku z nich znalazło schronienie w USA.
Black Power
W Meksyku w 1968 roku na świeczniku znaleźli się triumfatorzy biegu na 200 metrów. Bynajmniej nie z powodów sportowych. Podczas dekoracji złoty medalista, Tommie Smith i trzeci na mecie John Carlos unieśli w górę ręce zaciśnięte w pięść i przyodziane w czarne rękawiczki.
Gest miał być znakiem solidarności z radykalną organizacją - Czarnymi Panterami. Walczyła ona o odrębność Afroamerykanów jako grupy społecznej. Przewodniczący MKOL, Avery Brundage piętnował ich zachowanie, a sami zawodnicy po incydencie zostali wykluczeni z igrzysk. Manifestacja Black Power zrywała z ideą Coubertein’a, według której zawody miały być wolne od polityki.
ZOBACZ WIDEO Smutny Radosław Kawęcki: Może to przez jedzenie? (źródło TVP)
{"id":"","title":"","signature":""}
Polityka storpedowała igrzyska
W latach 70. i 80. niemal nie było igrzysk bez polityki w tle. Zaczęło się w Monachium. Cały świat wstrzymał oddech, gdy członkowie palestyńskiej organizacji Czarny Wrzesień wzięli w niewolę 11 członków izraelskiej ekipy. W wyniku zamachu i nieudanej próby odbicia zginęło 11 sportowców. Po masakrze rozważano nawet przerwanie zawodów, ale igrzyska ostatecznie kontynuowano.
Cztery lata później w Montrealu rozpoczęła się era bojkotów. Do Kanady nie pojechały kraje afrykańskie. Na szerszą skalę dokonano sabotażu igrzysk w Moskwie. Po interwencji Związku Radzieckiego w Afganistanie z udziału zrezygnowały m.in. Stany Zjednoczone, Kanada, RFN. Zawody stały się właściwie rywalizacją demoludów. W rewanżu na igrzyska do Los Angeles nie pojechał niemal cały blok wschodni, w tym Polska i reszta krajów socjalistycznych. Wyłamały się jedynie Jugosławia, Rumunia, Chiny i Demokratyczna Republika Konga.
Trzy sekundy, które zmieniły koszykówkę
O koszykarskim finale z igrzysk w Monachium (1972 rok) mówiło się jeszcze długo po zakończeniu spotkania. Amerykanie na 3 sekundy przed końcem meczu ze Związkiem Radzieckim prowadzili 50:49. Trener Sowietów poprosił o czas, jednak podjął decyzję zbyt późno. Sędziowie kazali wznowić grę, po czym na sekundę przed końcem ogłosili przerwę na żądanie szkoleniowca ZSRR.
Na tablicy ponownie pojawiły się trzy sekundy, z czym nie zgadzali się Amerykanie. Sowieci dostali drugie życie. Zaplanowali akcję i wykonali ją koncertowo. Po przerzucie przez całe boisko piłkę przejął Aleksander Biełow i trafił spod kosza. Równo z syreną. ZSRR wygrał 51:50, a zawodnicy ze Stanów Zjednoczonych długo nie mogli pogodzić się z decyzją. Składali protesty, odmawiali przyjęcia medali. Wszystko na nic. Wynik został utrzymany, a kontrowersje trwają do dzisiaj.
Koksiarze atakują
Od bohatera do zera. Ben Johnson, zbudowany lepiej niż niejeden kulturysta, stanął na starcie biegu na 100 metrów i zmiażdżył konkurencję na czele ze słynnym Carlem Lewisem. Samo zwycięstwo aktualnego przecież rekordzisty świata nie było zaskoczeniem. Podejrzenia budziła przewaga, z jaką wygrał. Osiągnął niebotyczny wynik 9,79 s, chociaż ostatnie metry przebiegł z rękoma wyciągniętymi ku górze.
Po trzech dniach prawda wyszła na jaw. Johnson był nafaszerowany stanozolem, sterydem anabolicznym. Kanadyjczyka już od dawna podejrzewano o stosowanie dopingu, ale wpadł dopiero w Seulu. Oczywiście odebrano mu złoto, anulowano wyniki od 1987 roku i skazano na publiczny ostracyzm. Koksiarz próbował wznowić karierę, wróciły jednak dawne przyzwyczajenia i w 1993 roku Johnsona spotkało to, na co zasłużył już po Seulu. Dożywotnia dyskwalifikacja i sportowy koniec.
Koreańska gościnność
Zanim Roy Jones Jr został mistrzem świata w czterech kategoriach wagowych, brylował na amatorskich ringach. Pojechał do Seulu jako pewniak do złota. Po drodze do finału robił z rywalami, co chciał. Miał wygrać w cuglach i pewnie tak by się stało, gdyby nie fakt, że stanął naprzeciwko reprezentanta gospodarzy.
Park Si-Hun, Koreańczyk bez znacznych sukcesów, nie zdziałał wiele. Jones Jr zadał niemal trzy razy więcej ciosów, niemiłosiernie okładał Azjatę. Dla sędziów to nie wystarczyło. Nawet Park Si-Hun wydawał się zaskoczony, gdy arbiter uniósł jego rękę w geście triumfu. W 1997 roku ujawniono, że trójka sędziów, która wskazała Koreańczyka jako zwycięzcę, miała sprzyjać gospodarzom. By uniknąć takich sytuacji w przyszłości, po igrzyskach zmieniono system punktowania w boksie amatorskim.
Upadek greckich gwiazd
Dla Konstandinosa Kenderisa i Ekateriny Tanu igrzyska w Atenach miały być imprezą życia. On, sensacyjny mistrz olimpijski na 200 metrów sprzed czterech lat, biegający poniżej 20 sekund. Ona, srebrna medalistka z Sydney i wicemistrzyni świata. Tymczasem faworyci nie stanęli na starcie na swoich koronnych dystansach.
Na dzień przed otwarciem igrzysk lekkoatleci nie zjawili się na kontroli antydopingowej. By zatuszować sprawę, sfingowali wypadek motocyklowy. Światowa federacja nie dała się nabrać. Zdyskwalifikowała sportowców i ich kariery właściwie się skończyły. Po latach grecki sąd uznał ich winnymi składania fałszywych zeznań w sprawie wypadku.
Szaleniec zabrał złoto
W wieku 35 lat Vanderlei de Lima był o krok od historycznego sukcesu. Brazylijczyk urwał się od grupy i prowadził w biegu maratońskim podczas igrzysk w Atenach w 2004 roku. Do mety miał niecałe 6 km i kilkanaście sekund przewagi nad goniącymi. Biegacz nagle zniknął jednak z kadru. Wywiązała się szamotanina i de Lima wyswobodził się po kilkunastu sekundach. Dopiero powtórki wyjaśniły sytuację. Brazylijczyka zaatakował, jak się potem okazało, irlandzki demonstrant Neil Horan.
Nie dość, że maratończyk stracił kilkanaście sekund, to zdarzenie wybiło go z rytmu. Dość szybko dogonili go Włoch Baldini i Amerykanin Keflezeghi. Ostatkami sił obronił brązowym medal. Po biegu brazylijska federacja wnioskowała o przyznanie złota. Bezskutecznie. Po 12 latach spotkała go swoista forma zadośćuczynienia. De Lima zapalił bowiem znicz olimpijski w Rio de Janeiro.
Najdłuższa sekunda
W dziejach igrzysk niejednokrotnie próbowano oszustw w szermierce, ale najwięcej mówiło się o półfinałowej walce w szpadzie z Londynu (2012 rok). Tym razem nie chodziło jednak o niedozwolone zagrywki.
Koreanka Shin a Lam była o krok od olimpijskiego finału. Na sekundę przed końcem sędziowie pozwolili wykonać jej rywalce, Niemce Heidemann, ostatnie próby. Cztery próby. W końcu trafiła. Zawodniczka z Azji i jej trener protestowali. Ich zdaniem sekunda upłynęła już dawno zanim zadano decydujący cios i trudno się nie zgodzić z tą argumentacją. Sędziowie podtrzymali decyzję, a dramat Koreanki trwał w najlepsze. W pojedynku o brąz przegrała bowiem z Chinką Sun Yujie i nie stanęła na podium.