Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W polskim sporcie nie ma chyba postaci, która w ostatnich trzech latach przeżyła więcej zwrotów akcji. Najpierw - ze względu na koronawirusa - wymarzone igrzyska w Pekinie oglądałaś z łóżka, potem doszło 14-miesięczne zawieszenie za błędne podanie miejsca pobytu organizacji antydopingowej, a teraz życiowy sukces.
Natalia Maliszewska, trzykrotna medalistka mistrzostw świata 2025 w short-tracku: Staram się już o tym nie myśleć, choć oczywiście wracają mi migawki z tych traumatycznych chwil. Nie po to jednak wydałam mnóstwo pieniędzy na terapię i spędziłam w gabinetach psychologów setki godzin, bym teraz miała do tego wszystkiego wracać.
Ale ten sezon też początkowo nie był dla ciebie łatwy.
Nie będę ukrywać, łzy lały mi się po policzkach. Najzwyczajniej w świecie bałam się i stresowałam swoją formą. Ciągle zadawałam sobie pytanie, ile zajmie mi powrót do formy, ile mi jeszcze brakuje, a przede wszystkim, czy będę w stanie wrócić na najwyższy poziom. To było irytujące. Nacierpiałam się naprawdę dużo. Żyłam w niepewności.
ZOBACZ WIDEO: Aida Bella zrobiła karierę poza sportem. "Prawdziwe zderzenie z biznesem"
Czyli sam powrót do rywalizacji nie przyniósł ci ulgi?
Były wzloty i upadki. W tym sezonie tych chwil szczęścia było dużo, dużo mniej niż tych gorszych momentów. Emocjonalnie ten sezon mnie "zeżarł" całkowicie. Naprawdę jestem już zmęczona.
Sama mówisz, że nie wierzyłaś, że zdołasz wrócić na najwyższy poziom. Jaki był więc w takim razie twój cel?
Przed sezonem trener przygotowania motorycznego zapytał mnie, co chciałabym zdobyć w tym sezonie. Pamiętam, że na tamten moment byłam tak silna psychicznie i fizycznie, że bez wahania powiedziałam mu: "Wiesz co, chyba chciałabym zostać mistrzynią świata". W trakcie sezonu to wszystko się zmieniło i dość mocno traciłam pewność siebie. Dzisiaj się z tego śmieję, ale gdy trzymam w dłoni wszystkie trzy medale, to nie zamieniłabym ich na jeden złotych.
Naturalnym jest, że teraz wszyscy będą stawiać się w roli kandydatki do medalu olimpijskiego. Czy traktowałaś te mistrzostwa jak próbę generalną?
Oj, nie. To powolutku, na spokojnie. Ten sezon był dla mnie trudny, długi i szczerze mówiąc ani przez moment nie pomyślałam o igrzyskach.
Dlaczego?
Po prostu wiedziałam, że najpierw muszę załapać to, co zgubiłam po drodze. Każdy bieg pozwalał mi to odnaleźć. Mistrzostwa Świata wypadły lepiej niż mogłam to sobie wyobrazić. Dwa medale drużynowe, jeden indywidualny. Szok.
No właśnie. Dziś już myślisz o medalu olimpijskim, którego wciąż brakuje ci w kolekcji?
Nauczyłam się, że trzeba do takich spraw podchodzić na spokojnie. Sezon olimpijski jest zupełnie inny, tam trenerzy zawsze inaczej szykują formę. Ten rok był okresem odgruzowywania. Ale cieszę się, że czułam wzruszenie, gdy znów mogłam rywalizować z najlepszymi. Najpierw musiałam odzyskać pewność siebie, potem przyjemność z jazdy, by dopiero na końcu skupić się na technice. Ostatecznie znalazłam wszystko to, co zgubiłam w ostatnich latach.
Co robiłaś rok temu? Do rywalizacji w zawodach mogłaś wrócić dopiero w listopadzie minionego roku.
Byłam maksymalnie zmobilizowana, więc "podwórkowe” przygotowania rozpoczęłam już w lutym 2024. Od tego czasu jestem w pełnym treningu, więc mój sezon trwa już 13 miesięcy.
Długo.
Nie da się ukryć, że jestem bardzo zmęczona, bo to pewnie najdłuższy sezon w mojej karierze. Trenowałam cierpliwie, nie przestraszyłam się i ostatecznie dostałam nagrodę.
Czy przed mistrzostwami świata czułaś, że ten sezon skończy się aż tak dobrze?
Ten sezon był jedną wielką walką. W pewnym momencie odpuściłam. Przestałam się aż tak przejmować. Nie myślałam o wielkich celach. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że to kolejny etap w moim powrocie.
To pomogło?
Spuściłam ciśnienie, które na siebie nakładałam przez pierwszą część sezonu. Wtedy jeszcze narzucałam na siebie presję, że muszę szybko wrócić do rywalizacji z najlepszymi, że muszę walczyć o medale. Gdy odpuściłam, moje ciało nagle zaczęło mnie słuchać. W pewnym momencie nagle wszystko "kliknęło”. To tak, jakby nagle gwiazdy ułożyły się po mojej myśli i pomogły mi z tym wszystkim walczyć.
O ironio, twój powrót do elity przydarzył się w "przeklętym" Pekinie, gdzie trzy lata temu nie udało ci się podjąć walki o olimpijski medal. Wspomnienia tamtych chwil przeszkadzały?
No właśnie wiele osób mnie o to pyta, ale to zupełnie nie tak. W sumie z Pekinu mam dobre wspomnienia. Lubię to lodowisko, bo jest tu szybko, jest duża przyczepność, a ja mogę bez obaw rzucać się w wiraże i robić co tylko mi się podoba. Poza tym dzisiaj mogę już zupełnie szczerze powiedzieć, że ten dramat podczas ostatnich igrzysk już mnie nie interesuje.
Trudno jednak nie wracać myślami do błędów w systemie Adams i wpisywaniem miejsc pobytu na potrzeby ewentualnej kontroli. To właśnie zaniedbywania w aktualizowaniu danych skutkowały 14-miesięczną dyskwalifikacją. Jak teraz sobie z tym radzisz?
Obecnie z uśmiechem na twarzy zmieniam dane w Adamsie. Jedyne, co zostało mi z tamtego okresu, to teraz dla pewności za każdym razem robię sobie screeny każdej zmiany. Chcę być w stu procentach pewna, że niczego nie zawaliłam. Ale gdy pytają mnie o to inni, to podchodzę do tego na luzie.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty