Michał Biegun: Musisz przyznać, że mecz Portoryko był dla was małym odpoczynkiem po tych dwóch tie-breakach z Belgią i Iranem.
Maxwell Holt: Dokładnie, w końcu nie musieliśmy grać pięciu setów. W trzecim było co prawda trochę strachu pod koniec, bo Portoryko nie miało nic do stracenia. Rzucili się na nas od początku i trochę nas pogonili. Musieliśmy zrobić krok w tył i się przegrupować. Udało nam się ich pokonać, ale nie można ich lekceważyć.
Nie obawialiście się tego spotkania? Od początku mistrzostw gra nie zawsze układa się po waszej myśli, a z takimi drużynami nie można być niczego pewnym.
- Wiesz co, my znamy swoją wartość i nie możemy się obawiać takich zespołów, ale na pewno podeszliśmy do tego spotkania z maksymalnym szacunkiem do rywala. Na imprezie tej rangi nie możesz lekceważyć żadnego przeciwnika. To w końcu grupa dwudziestu czterech najlepszych drużyn świata.
Od początku turnieju wasz selekcjoner, John Speraw, szuka odpowiedniego zestawienia przyjmujących.
- Na tej pozycji wciąż mamy małą rotację. Ci, którzy są na ławce ciężko pracują na treningach, żeby móc pokazać się w meczach i z Portoryko szansę dostał Paul Lotman. Nasz trener wciąż stara się znaleźć takie rozwiązanie, które w danym momencie będzie dla naszej reprezentacji najlepsze. Jeśli chodzi o przyjęcie zagrywki, to musimy znaleźć dwóch gości pomiędzy którymi będzie odpowiednia chemia na boisku.
[ad=rectangle]
Macie za sobą już trzynaście setów, chyba najwięcej na tym mundialu. Nie czujesz się zmęczony?
- Ja? W żadnym wypadku nie jestem zmęczony. A wiesz dlaczego? Bo ja się nigdy nie męczę! Jestem jak ta postać z kreskówki, Superman. Żarty na bok, tak naprawdę, to podczas treningów trener aplikuje pierwszej szóstce nieco mniejsze obciążenia, żebyśmy mogli nabrać więcej energii na kolejne spotkania, więc pewnie w tym tkwi moja siła.
Zostały wam dwa spotkania, ale z takim rywalem jak Portoryko już raczej się nie spotkacie.
- Przed nami znowu mecze z ciężkimi przeciwnikami. Pomiędzy spotkaniami z Francją i Włochami nie będzie wolnego dnia, więc musimy zachować koncentrację przez cały czas. Nie mogą nam się zdarzyć takie wypadki przy pracy, jak chociażby w trzecim secie przeciwko Portoryko, bo najbliżsi rywale potrafią wykorzystywać każdą twoją chwilę słabości.
Jednak mecz z Italią na zakończenie zmagań w grupie D będzie prawdziwą wisienką na torcie.
- Nieważne, czy grasz z Włochami pierwszy, czy ostatni mecz w grupie. Oni są zawsze groźni i nie ma z nimi łatwych spotkań. Do tej pory pokazali, że może nie grają jeszcze najlepszej siatkówki, ale to wciąż jedna z najlepszych drużyn świata. Jednak biorąc pod uwagę sytuację w naszej tabeli, to rzeczywiście ten ostatni mecz zapowiada się obiecująco. Obydwie drużyny z pewnością będą potrzebować jak najwięcej punktów w tabeli, co dodatkowo zadziała na dramaturgię tego spotkania.
Wasza gra na mundialu nie przypomina już tej z Ligi Światowej. Nie masz wrażenia, że już trochę się wystrzelaliście w tym roku i trudno wam utrzymać tamten poziom, chociażby z Florencji?
- Wiem, że to, co teraz powiem wyda się dziwne, ale naszym głównym założeniem jest złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro. To jest nasz nadrzędny cel nad realizacją którego tak ciężko pracujemy. Wygraliśmy Ligę Światową dwa lata przed igrzyskami, fajnie, ale nie jesteśmy tym usatysfakcjonowani i wciąż musimy sporo poprawić w naszej grze. Bo pomimo tego złota z Florencji, to jeszcze nie jest ta dyspozycja, którą chcemy osiągnąć.
Macie zupełnie inne podejście niż my w Polsce. U nas liczy się każdy turniej.
- Co jest imponującego w Polsce, to to, że tu podchodzi się do siatkówki z miłością i uwielbieniem. Ten sport jest tu czymś wyjątkowym, oczywiście jest taki na całym świecie, ale fani sprawiają, że czujesz się tu wyjątkowo. To niesamowite, że ludzie, którzy nie są naszymi rodakami przychodzą i wypełniają taki obiekt, jak w Krakowie. Oglądałem mecz otwarcia w Warszawie i nie mogłem uwierzyć, że tam siedzi 65 tysięcy ludzi i ogląda siatkówkę. To jednak sprawia, że automatycznie pojawia się większa presja na twoim zespole, taka, której my nie czujemy w Stanach, bo po prostu nikt się nie interesuje naszymi wynikami.
W swojej książce legendarny Lloy Ball napisał, że jest bardziej rozpoznawalny w Japonii, Rosji, czy we Włoszech niż w swoim rodzinnym mieście.
- Absolutnie się z tym zgadzam, bez wątpliwości ma rację. Przywyknęliśmy już do tego, że nikt nas nie rozpoznaje, nie zaczepia na ulicy i to już jest dla nas normalne. Siatkówka, to nie jest koszykówka, albo futbol amerykański. Te sporty są na takim poziomie popularności, że my nawet o tym nie śnimy, bo nigdy ich nie przebijemy.
Ale powiedz, tak szczerze, czy nie myślałeś o tym, żeby grać zawodowo w koszykówkę?
- Nie, nie, dzięki, chyba bym się nie nadawał na koszykarza. Spójrz na mnie, jestem zbyt szczupły.
W Krakowie rozmawiał Michał Biegun