Początek argentyńsko-australijskiej rywalizacji upłynął pod znakiem słabego poziomu gry z obu stron, co obrazowała przede wszystkim duża liczba zepsutych zagrywek. Jako pierwsi nerwy opanowali siatkarze z Ameryki Południowej, którzy dzięki dobrej grze blokiem odskoczyli na trzy punkty - 9:6.
Z każdą kolejną akcją przejmowali oni coraz większą inicjatywę. Na boisku kompletnie nie mógł się odnaleźć bombardier Thomas Edgar, poczynając sobie w akcjach ofensywnych z wcześniej rzadko spotykaną u siebie bojaźnią. Wobec słabej postawy swojego asa, trener Jon Uriarte już w połowie pierwszego seta dokonał klasycznej podwójnej zmiany (13:8).
[ad=rectangle]
Siatkarze z Antypodów zniwelowali nieco stratę, przegrywając 14:17, po dwóch udanych "czapach" na Jose Luisie Gonzalezie, lecz ten zryw okazał się jedynie nietrwałym impulsem do poprawy. Australijczycy fatalnie prezentowali się przede wszystkim w przyjęciu, kompletnie nie radząc sobie choćby z odbiorem floatów posyłanych przez środkowych Sebastiana Sole i Martina Ramosa. Brak pierwszego dokładnego kontaktu z piłką nie pozwalał im na realne zagrożenie przeciwnikowi. Wygraną Argentyny w inauguracyjnej odsłonie (25:18) przypieczętował as serwisowy Ramosa. Obie drużyny popełniły w ciągu pierwszych 21 minut rywalizacji aż 22 błędy własne!
Niewymuszone pomyłki były również jednym z motywów przewodnich drugiej partii. Reprezentantom Australii udało się ją zacząć lepiej niż poprzednią, między innymi za sprawą dobrej passy w polu serwisowym rezerwowego Thomasa Ewena Douglasa-Powella. Ponadto podopieczni Uriarte bardzo dobrze radzili sobie z zatrzymywaniem uderzeń Gonzaleza i to oni na pierwszej przerwie technicznej prowadzili 8:6.
Radość z wywalczonej przewagi zniknęła jednak po ich stronie błyskawicznie. Głównym sprawcą takiego rozwoju okazał się Facundo Conte. Przyjmujący PGE Skry Bełchatów odnalazł właściwy rytm w ataku i na zagrywce, a kilka zdobytych przez niego punktów z powrotem wyprowadziło Albicelestes na właściwe tory (15:12).
Po przeciwnej stronie siatki zgoła odmiennie wyglądała natomiast gra rozgrywającego Harrisona Peacocka. Kompletnie nie mógł on znaleźć nici porozumienia ze swoimi środkowymi oraz graczami atakującymi z pipe'a, co automatycznie przekładało się na łatwe okazje do kontry dla Argentyńczyków. W ich szeregach nadal nie do powstrzymania był Conte (9 punktów w drugim secie!), którego trzy efektowne zbicia w końcówce zapewniły jego drużynie wygraną 25:19.
Dziesięć minut przerwy okazało się wystarczającym okresem czasu, by ponownie znacząco zwolnić obroty rozpędzającej się argentyńskiej maszyny. Zespół z Antypodów rozpoczął trzecia odsłonę z przyjmującym Nathanem Robertsem, zaś po kilku pierwszych wymianach na parkiecie zameldował się także środkowy Travis Passier.
To jednak nie ten duet miał największy wpływ na poprawę jakości siatkarskich poczynań po australijskiej stronie. Głównym motorem napędowym był Edgar, który po wyjściu z szatni wyglądał, jakby był zupełnie innym zawodnikiem. Jego liczne udane ataki pozwoliły Australii objąć prowadzenie 11:8.
Jak się z czasem okazało, były to miłe złego początku. Gdy tylko reprezentanci Argentyny poczuli zagrożenie, ciężar gry na swoje barki wzięli Conte oraz rezerwowy rozgrywający Luciano De Cecco. Akcje w wykonaniu tej dwójki kompletnie rozregulowały rywali, którzy stopniowo coraz bardziej samemu się pogrążali. Ich bezradność najdobitniej pokazały dwie totalnie nieudane krótkie w wykonaniu duet Peacock-Passier. Ostatecznie Argentyna pewnie zwyciężyła 25:18, a w całym spotkaniu 3:0.
Argentyna - Australia 3:0 (25:18, 25:19, 25:18)
Argentyna: Filardi, Uriarte, Conte, Gonzalez, Sole, Ramos, Closter (libero) oraz Darraidou, De Cecco.
Australia: Zingel, Edgar, White, Mote, Sukochev, Smith, Perry (libero) oraz Roberts, Peacock, Douglas-Powell, Carroll.
Sędziowie: Milan Labasta (Czechy), Philippe Vereecke (Francja).