Nie widzę Brazylii bez Rezende - rozmowa z Nalbertem Bitencourtem, byłym reprezentantem Brazylii

Byłej gwieździe brazylijskiej kadry ciężko wyobrazić sobie reprezentację trzykrotnych mistrzów świata bez legendarnego szkoleniowca.

Michał Biegun: Dlaczego zdecydował się pan rozpocząć dziennikarską karierę?

Nalbert Bitencourt: Bo to jest bardzo zabawne zajęcie! Kiedy zdecydowałem się na zakończenie kariery, to chciałem znaleźć sobie jakieś zajęcie. Telewizja otworzyła przede mną swoje drzwi i mogę komentować mecze naszej reprezentacji. Cieszę się, bo dzięki temu mogłem zostać przy siatkówce, bez przebywania w szatni, czy wokół boiska, poświęcając temu 24 godziny dziennie. Mam rodzinę, małe dzieci i wreszcie po dwudziestu latach podróży mogę poświęcić jej czas.
[ad=rectangle]
Ciężko było się przestawić do tego, że nie ma się już wpływu na przebieg gry?

- Musiałem się przyzwyczaić do nowego trybu pracy, ale sposób w jaki widzę to co się dzieje na boisku się nie zmienił. Wciąż potrafię dostrzegać rzeczy, które widziałem jako zawodnik. Zwykli ludzie oglądając mecz chcą, abym był dla nich pewnym łącznikiem, pomagającym im zrozumieć emocje wyrażane przez zawodników, a także to co się właśnie wydarzyło. Ja to wszystko znam z własnego doświadczenia, przeżyłem to. Teraz po prostu muszę spróbować opowiedzieć o tym innym.

Jakie wymagania stoją przed reprezentacją trzykrotnych mistrzów świata na mundialu w Polsce?

- Jedynym wymaganiem względem Brazylii jest to, aby zawsze wygrywać. Mamy za sobą długą historię zwycięstw na mistrzostwach świata, igrzyskach olimpijskich czy w Lidze Światowej. Wszyscy w moim kraju oczekują zwycięstw. Nie możesz sobie pozwolić na porażkę, bo automatycznie przestają na ciebie zwracać uwagę. Nikogo nie obchodzi ten, który zajmie drugie miejsce.

Jak wam się udało przez ostatnią dekadę aż tak bardzo przejąć dominację nad światową siatkówką?

- Młodzi wiedzą, że to dobra praca, nawet bardzo. Mamy utalentowaną młodzież na każdym etapie, pracujemy od podstaw. Bernardo Rezende i jego sztab techniczny próbują co roku zrobić coś nowego, ale to nie polega na rewolucji. Czasem dwóch odchodzi, a na ich miejsce wskakują nowi gracze. Nie ma czegoś takiego jak całkowita wymiana składu, wszystko przebiega według jednego założenia. Kluczem jest utrzymać konsekwencję w tym systemie, aby wokół młodych byli ci bardziej doświadczeni.

No właśnie, Bernardinho jest już ponad dwanaście lat selekcjonerem reprezentacji Brazylii, czy potrafi pan sobie wyobrazić kadrę bez niego?

- Podobną sytuację mamy w przypadku Ze Roberto, trenera naszej żeńskiej kadry. On wraz z Bernardo są chyba najbardziej utytułowanymi trenerami w historii siatkówki. To nie jest łatwe wymyślić sobie coś takiego, że nagle ich nie ma. Wydaje mi się, że oni muszą sami we własnym gronie przygotować swoich następców. Kiedyś w jednej chwili ich nie będzie, ale system treningu, mentalności będzie wciąż ten sam.

A czy pan widzi w kraju kogoś, kto mógłby ich zastąpić?

- Jest wielu dobrych trenerów, ale nie widzę tej jednej postaci. Nie potrafię tego sobie wyobrazić, ławka rezerwowych bez popisów Bernardinho? Przed nimi mieliśmy wielu wspaniałych trenerów, udało nam się stworzyć pewną szkołę siatkówki. W latach osiemdziesiątych wybuchł boom na tę dyscyplinę w moim kraju. Wówczas jedną z czołowych postaci był Bebeto de Freitas, z którym pracowali zarówno Rezende, jak i Ze Roberto. Wydaje mi się, że podobnie może być z ich następcami, to będą ludzie z ich otoczenia. Oni zostali selekcjonerami z określoną mentalnością i sposobem pracy. Musi pojawić się ktoś, kto będzie kontynuatorem tej zwycięskiej ścieżki. Musi dać Brazylii to, co dał jej chociażby Bernardo.

Co odróżnia Brazylię od pozostałych reprezentacji?

- Najważniejszą różnicą jest to, że mamy większą możliwość selekcji od naszych rywali. Możemy wybrać grupę dwunastu-czternastu zawodników na najwyższym światowym poziomie. Z tej grupy każdy jest w stanie rywalizować na imprezie o randze mistrzowskiej. Mogą w każdej chwili wejść na boisko i dodać coś od siebie. Inne kraje mają mniejsze możliwości i posiadają jedynie silną pierwszą szóstkę, a nieco gorzej jest już na ławce rezerwowych. Odkąd pamiętam, to zawsze było naszą siłą, nawet wtedy, kiedy ja zaczynałem grać w kadrze.

Nalbert ma na swoim koncie mistrzostwo świata z 2002 roku (foto: FIVB)
Nalbert ma na swoim koncie mistrzostwo świata z 2002 roku (foto: FIVB)

Jak ocenia pan obecną sytuacją w światowej siatkówce? Czyżby do stałego grona faworytów miały wkrótce dołączyć nowe ekipy?

- Myślę, że to się dzieje właśnie teraz. Co prawda Brazylia i Rosja to wciąż zespoły poza zasięgiem reszty, są po prostu jeden poziom wyżej od wszystkich. Jednak za nimi jest cała grupa zespołów grających na podobnym poziomie, takie jak Francja, Polska, Niemcy, Serbia, USA, czy chociażby teraz Iran. To grono się cały czas powiększa i sądzę, że za jakiś czas dołączą do nich nowe drużyny z Europy, czy z Azji.

Kiedyś ciężko było sobie wyobrazić taki zespół jak Iran w czołowej szóstce mistrzostw.

- Siatkówka jest obecnie bardziej popularna na świecie niż jeszcze dziesięć lat temu. Kiedy ja występowałem jeszcze na boisku, to nie wyobraziłbym sobie, że Iran może grać na takim poziomie! Za ich wzorem powinny podążyć kolejne państwa. Oni są doskonałym przykładem na to, że jednak można coś osiągnąć i skutecznie rywalizować z najlepszymi ekipami świata. Zaryzykowali i teraz mają szanse na medal.

Czy jakieś zmiany zauważył pan również na polu siatkówki ligowej?

- Kiedy ja grałem w siatkówkę, to tak naprawdę jedyną opcją gry w klubie były Włochy. Tam grali wszyscy najlepsi oraz najlepiej płacili. Teraz ta grupa jest większa, jest Turcja, Rosja, Japonia, Chiny, Korea, a także Polska. Jest więcej miejsc do rozwoju, dzięki lepszym drużynom ligowym. Nasza dyscyplina jest wciąż bardzo młoda i rozwijająca się, ma wciąż jeszcze wiele do zaoferowania. Siatkówka na igrzyskach zagościła niecałe 50 lat temu, a mistrzostwa świata też zorganizowano dość późno. Pod względem popularności można tu jeszcze naprawdę sporo zrobić.

Podczas polskiego mundialu sporo czasu spędził pan w Katowicach. Była okazja do lepszego poznania miasta?

- Oczywiście, ciężko przebywać tyle dni w jednym miejscu i go nie zwiedzić. Byłem tu już kiedyś przy okazji Ligi Światowej i widzę naprawdę olbrzymie zmiany. Na każdym kroku są jakieś nowe inwestycje, remonty oraz przebudowy. Trudno tego nie zauważyć. Mieliśmy tu perfekcyjne warunki do życia. Hotel piętnaście minut od hali, a do tego po pracy zdążyliśmy poznać wiele sympatycznych restauracji w mieście. W Katowicach zostanie rozegrany finał, więc mam nadzieję, że przyniosą nam szczęście. Pod względem organizacyjnym i tak jest lepiej niż kiedyś. Pamiętam, że w czasie mistrzostw w Japonii w 1998 roku graliśmy w ponad sześciu miastach. Praktycznie po każdym meczu musieliśmy się pakować i jechać w kompletnie nieznane nam miejsce.

Komentarze (1)
avatar
panda25
17.09.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Chciałbym bardzo, by wynik tegorocznych mistrzostw pokazał, że Nalbert "trochę" przesadza...
Wczorajszy mecz też już to trochę pokazał.