Piotr Kantor poznał smak złota w Rio. "Lubię uciszać kibiców, którzy źle mi życzą"

Materiały prasowe / Na zdjęciu: Piotr Kantor
Materiały prasowe / Na zdjęciu: Piotr Kantor

- Lubię grać przy kibicach, którzy źle mi życzą. Lubię ich uciszać - mówi w rozmowie z WP Sportowefakty Piotr Kantor, który wraz z Bartoszem Łosiakiem jako pierwszy Polak w roku olimpijskim stanął na najwyższym stopniu podium w Rio de Janeiro.

W tym artykule dowiesz się o:

Duet 24-latków z Polski 13 marca wygrał w Rio de Janeiro prestiżowy turniej FIVB Grand Slam, rozgrywany na słynnej Copacabanie. To największy sukces w karierze byłych mistrzów świata juniorów. Piotr Kantor i Bartosz Łosiak są już bardzo blisko wywalczenia olimpijskiej kwalifikacji i walki o drugi w tym roku triumf w Rio - w sierpniu, gdy stawką będą medale IO.

WP Sportowefakty: Jak to jest stanąć na najwyższym podium w Rio de Janeiro kilka miesięcy przed Igrzyskami Olimpijskimi, które odbędą się w tym mieście?

Piotr Kantor: - Zwycięstwo zawsze smakuje jak zwycięstwo, ale tym razem było to trochę inne uczucie. Wiele razy wygrywałem zawody w kategoriach juniorskich i zbierałem potem gratulacje, ale to nie było to samo, co wyrazy uznania od takich legend siatkówki plażowej, jak Ricardo Santos, Emanuel Rego czy Philip Dalhausser. Wspaniale było też wysłuchać Mazurka Dąbrowskiego na brazylijskiej ziemi.

Co mówili wam ci wielcy po waszym zwycięstwie?

Z tymi sławami siatkówki plażowej, o których wspomniałem, często mieliśmy styczność i oni wszyscy wiedzieli, że stać nas na wiele. Po wygranej w Rio gratulowali nam przede wszystkim tego, że zagraliśmy dobry, równy turniej, nie mieliśmy momentu słabości i zaprezentowaliśmy stabilność, której wcześniej nam brakowało. Do tej pory po jednym, dwóch dobrych spotkaniach kolejne trzy czy cztery mieliśmy trochę gorsze. A tym razem graliśmy bardzo równo.

Wasz triumf był sporą niespodzianką, w finale pokonaliście miejscowych faworytów, brązowych medalistów ostatnich mistrzostw świata Pedro i Evandro.

- Przed turniejem nikt chyba nie stawiał na nasze zwycięstwo. Mieliśmy trudną "drabinkę". Najpierw graliśmy z duetem bardzo utytułowanych graczy, Philem Dallhauserem i Nickiem Luceną, potem z Mariuszem Prudlem i Grzegorzem Fijałkiem, których polskim kibicom nie trzeba przedstawiać. Oba te mecze wygraliśmy, a to dało nam kopa przed finałem i siłę do tego, by zrewanżować się Brazylijczykom za porażkę w ubiegłorocznym finale World Touru w Stavanger.

Finał na Copacabanie w Rio to raczej nie jest zwyczajny mecz siatkówki plażowej?

- Może nawet nie tyle finał w Rio, co finał turnieju Grand Slam. To było szczególne doświadczenie, podobnie jak całe zawody. W ciągu sześciu dni rozegraliśmy dziewięć wyczerpujących spotkań z wymagającymi przeciwnikami i po raz pierwszy zobaczyliśmy, ile trzeba w to włożyć zdrowia i wysiłku. Jesteśmy pełni uznania dla zawodników, którzy grają na tym poziomie od lat i znoszą trudy takich turniejów. Myślę, że my nie jesteśmy jeszcze fizycznie przygotowani, by regularnie podejmować taki wysiłek. Pod tym względem musimy jeszcze "dorosnąć".

Grając w finale przeciwko miejscowym faworytom czuliście, że publiczność jest przeciwko wam, że kibiców cieszą wasze błędy i niepowodzenia?

- Ja akurat lubię grać przy kibicach, którzy źle mi życzą. Bardzo mnie to mobilizuje, lubię taką publikę uciszać. Choć najbardziej lubię oczywiście grać przed własną publicznością.

Kiedy staliście w Rio na najwyższym stopniu podium, myśleliście sobie, że warto byłoby to powtórzyć w sierpniu?

- O tym nie myślałem. Myślałem sobie, że udało mi się zrealizować jedno z moich marzeń, że osiągnęliśmy cel, o którym na poważnie myśleliśmy od ubiegłego roku.

[nextpage]
Swoje mecze rozgrywaliście w morderczym upale. Pogoda bardzo dawała się wam we znaki?

- Pierwsze dni były trudne, ale po pewnym czasie przywykliśmy do tego. W rozpoczynających brazylijskie tournee zawodach w Maceio było tak, że w końcówce drugiego seta nie mieliśmy siły, żeby biec do siatki. Co chwila jakiś zespół prosił o przerwę medyczną. Kiedy jednak przyzwyczailiśmy się do tych trudnych warunków, to grało się nam tak samo, jak nad Bałtykiem.

Na turnieju w Rio był testowany system challenge, który będzie stosowany w czasie turnieju olimpijskiego.

- Tak, spotkaliśmy się z tym po raz pierwszy. Bardzo ciekawe rozwiązanie, choć póki co jeszcze niedopracowane. Mieliśmy okazję do brania challenge'y i system nie wyłapywał tego, co my widzieliśmy na powtórkach. Trzeba go poprawić, ale na pewno jego pojawienie się to dobra wiadomość.

Na Igrzyskach będzie łatwiej?

- Będzie. Tam gra się jeden mecz na dwa dni. Przed każdym meczem można odpocząć, dobrze się przygotować taktycznie. Turniej nie jest aż tak intensywny.

Co jeszcze musicie zrobić, żeby zapewnić sobie miejsce w turnieju olimpijskim?

- Prawdopodobnie nic. Tyle punktów, ile mamy już w rankingu, powinno wystarczyć do awansu. Nie znaczy to jednak, że nie chcemy tego rankingu jeszcze poprawić.

Czy tak jak w siatkówce halowej, w plażówce też trudniej jest się na igrzyska dostać, niż zdobyć na nich medal?

- Wszyscy uważamy, że trudniej jest się zakwalifikować na IO, niż, może nie zdobyć medal, ale zrobić na nich dobry wynik. W Rio obok mocnych par z Europy, Brazylii czy USA, będą też takie, które czołówce nie zagrożą. W turniejach Grand Slamu są sami najlepsi.

Sukcesy w kategoriach juniorskich mieliście już od dawna, ale w seniorach długo czekaliście na pierwsze sukcesy. Czy w siatkówce plażowej przejście z poziomu juniorskiego na seniorski trwa dłużej, niż w przypadku halowej odmiany tej gry?

- W siatkówce halowej na boisku jest sześciu zawodników, w całej drużynie czternastu, więc zawsze znajdzie się kilku doświadczonych graczy, którzy pomagają młodszym, są dla nich przykładem. Na plaży czegoś takiego nie ma. My z Bartkiem wszystkiego uczymy się sami, mamy wsparcie od Mariusza i Grześka, ale każdy etap musimy przejść sami. Mamy jeszcze trochę czasu, bo według mnie siatkarze plażowi są najlepsi, gdy mają 28-35 lat.

Jako jedno ze swoich hobby podajesz gry komputerowe. W co lubisz grać najbardziej?

- Reakreacyjnie gram w League of Legends, albo z chłopakami w Counter Strike'a. Nie lubię grać z komputerem, z innymi ludźmi też nie za bardzo. Najchętniej gramy we własnym gronie. Największą frajdę sprawia nam strzelanie do Fijałka i Prudla (śmiech). To dobry sposób na zabicie czasu, kiedy jesteśmy na obozie. Na turniejach też gramy, żeby się zrelaksować i odstresować, ale trochę mniej, bo i czasu jest mniej, a konsola czy komputer też męczą.

Jesteście z Piotrem Kantorem bardzo aktywni w mediach społecznościowych, przede wszystkim na Twitterze.

Mediami społecznościowymi na poważnie zajęliśmy się od tego roku. Może dzięki temu uda się nam pozyskać dodatkowych sponsorów. Chcielibyśmy, żeby poza partnerami Polskiego Związku Piłki Siatkowej wspierał nas ktoś jeszcze. Wiadomo, że większe pieniądze od sponsorów to większe możliwości. Social media mają pomóc w ich zdobyciu.

Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski

Zobacz wideo: #dziejesienazywo: Zaskakujące wyznanie reprezentanta Polski. "Jesteśmy amatorami"

Źródło artykułu: