Krzysztof Sędzicki: Do tego zwycięstwa też będziemy wracać latami (KOMENTARZ)

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: reprezentacja Polski siatkarek
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski / Na zdjęciu: reprezentacja Polski siatkarek

Choć do końca mistrzostw świata siatkarek jeszcze kilka dni, już można powiedzieć, że Polki napisały na nich piękną historię, do której przez lata będziemy wracać. Reprezentację pokochaliśmy na nowo.

W 2014 roku Atlas Arena w Łodzi była świadkiem kilku dreszczowców z udziałem reprezentacji Polski siatkarzy. Meczów "na zawale", które do dziś wspominamy z ciarkami na całym ciele - z Iranem, Brazylią czy Rosją. Takie właśnie spotkanie w tej samej hali rozegrały nasze siatkarki osiem lat później z Kanadą. Sinusoida emocji godna mistrzowskiej imprezy.

Więcej nawiązań do hali? Proszę bardzo. Mistrzostwa Europy 2009 i historia brązowego medalu naszych siatkarek. Zaczęło się od wielkiej przysługi Holenderek, które w II rundzie pokonały Rosjanki. Potem i tak wpadliśmy na siatkarki z Niderlandów w półfinale i przegraliśmy, ale brąz Eurovolley był nasz. Dokładnie dziesięć lat później, także w Atlas Arenie, w pięknym, choć nadal nieco "zawałowym" stylu, pokonaliśmy Niemki i awansowaliśmy do najlepszej czwórki.

Do medalu czy półfinału jest nam wciąż jeszcze daleko, ale realnych kształtów nabiera ćwierćfinał w Gliwicach, w którym marzy nam się zagrać. Jeszcze niedawno też był on raczej w sferze marzeń, ale w tej grupie niemal wszystkie wyniki ułożyły się tak, by nasze dziewczyny mogły znaleźć się w czwórce, która wyjdzie z grupy.

ZOBACZ WIDEO: Co to był za mecz! Wielkie zwycięstwo Polski z USA! Zobacz kulisy

Oczywiście po fakcie nikt w to teraz nie uwierzy, ale nie brakowało osób, które tuż po tym, jak opanowały euforię po wygranej z USA w środę, czuły w kościach, że z Kanadyjkami Polki mogą mieć duże kłopoty. Ba, mogą nawet gładko przegrać i zniweczyć cały wysiłek, który pozwolił wynurzyć się nad wodę, by popłynąć w kierunku 1/4 finału mistrzostw świata.

I mało brakowało, a tak by się stało. Nie będziemy dorabiać teorii spiskowych, ale gdyby przy stanie 23:23 w czwartym secie pani sędzi Joo-Hee Kang się przedwcześnie nie gwizdnęło, siatkarki spod znaku Klonowego Liścia dostałyby piłkę "za darmo" do kontry na piłkę meczową. A porażka 1:3 skazywałaby nas już na gorączkowe obliczenia matematyczne i kibicowanie siatkarkom z Dominikany, żeby wygrały z tą Kanadą, ale nie za wysoko, najlepiej po tie-breaku. Kartkę z tymi obliczeniami szybko wyrzuciłem.

Magdalena Stysiak i Joanna Wołosz wnoszą do reprezentacji Polski element, który przenosi naszą grę z poziomu "średnio-europejskiego" na "dobry-światowy". Widzieliśmy w piątek, co może się wydarzyć, gdy ich zabraknie - zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Obie mają świadomość, że spotkanie z Kanadyjkami w ich wykonaniu nie było rewelacyjne. Jednak wiedziały, że są potrzebne tej ekipie. Bez nich tego wielkiego zwycięstwa by nie było.

Nie byłoby go również, gdyby nie wspaniały polski środek. Agnieszka Korneluk i Kamila Witkowska wznoszą się na tym turnieju na poziom, którego dawno polskie siatkarki na tej pozycji nie osiągały. Kwintesencją tego wszystkiego był tie-break, w którym oglądaliśmy popis obu tych siatkarek. Potrafimy w ten sposób zamaskować niedoskonałości na skrzydłach, które się jednak pojawiają.

Sam zaliczałem się do grona osób, które zwycięstwo ze Stanami Zjednoczonymi (pierwsze od 12 lat) zaliczały jako kamień milowy dla reprezentacji Polski. Bo w końcu udało się wygrać z kimś wielkim, bo zrobiliśmy to w świetnym stylu, bo zrobiliśmy to u siebie, i tak dalej. Teraz wydaje się, że takim kamieniem będzie jednak mecz z Kanadą, bo podnieść się z tak trudnej sytuacji to też jest coś, co długo pozostanie w naszej pamięci.

Nie wiemy jeszcze, jak daleko uda nam się zajść na tegorocznych mistrzostwach świata, ale chyba zgodzimy się, że już jest lepiej, niż zakładaliśmy. Widzimy, że nasze siatkarki pokonują własne słabości, pokazują, że najlepszych na świecie nie można się bać. To nie tak, że wygrywamy już wszystko i idziemy po złoto, bo Serbki nas na ziemie trochę sprowadziły, ale kadra Stefano Lavariniego zaczęła spłacać kredyt zaufania zaciągnięty lata temu przez Jacka Nawrockiego. W innej sytuacji Atlas Arena by się nie wyprzedała na mecze z Kanadą i Niemcami.

Ach, znowu te Niemki. W 2009 wygrana z nimi dała brąz Euro, dekadę później dała awans do półfinału mistrzostw Europy. Historie lubią się powtarzać albo przynajmniej krzyżować, prawda?

Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty

Czytaj także: "Polki mają siedem żyć". Tak zagraniczne media pisały o thrillerze w Łodzi

Komentarze (4)
avatar
sondor
8.10.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jeśli tak będziecie grać jak w taibreku z Kanadą, to kto wie może i strefa medalowa was czeka - tylko myślcie co robicie na parkiecie i nie myślcie o wyniku, a wszystko będzie dobrze - powodzen Czytaj całość
avatar
juras77
8.10.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jeszce nic takiego nie ugrały a już chcecie stawiać im pomniki. Cieszenie się byle czym to nasza specjalność. Wiem że mało mamy powodów do radości w polskim sporcie, ale żeby aż tak. 
avatar
rume
8.10.2022
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Czyli siatkówka wciąż wałki? 
avatar
Katon el Gordo
8.10.2022
Zgłoś do moderacji
2
1
Odpowiedz
Nie wiem ile lat ma Krzysztof Sędzicki (autor) że już pędzi z deklaracjami, że gotów jest pokochać nasze siatkarki za to co zrobiły na tegorocznych MŚ. Być może jest zbyt młody i za słabo zna h Czytaj całość