Piotr Ciesielski: Spodziewałyście się, że Bułgaria sprawi Wam aż tak wiele problemów?
Agnieszka Bednarek-Kasza: - Ciężko powiedzieć, czy się spodziewałyśmy. Ten mecz był dla nas bardzo trudny. W poprzednie spotkania z Belgią i Rosją włożyłyśmy mnóstwo sił i z Bułgarią grałyśmy już na resztkach energii. Przeciwniczki postawiły nam natomiast trudne warunki, wychodziło im praktycznie wszystko i grało nam się ciężko.
Wyglądałyście w tym meczu na mocno spięte.
- Bułgarki grały tak naprawdę o nic, więc nie były zdenerwowane. Dla nas stawką był awans do półfinału i troszkę ręce się trzęsły na początku. Ważne, że się udało i jesteśmy w półfinale.
A co się działo tam w kuluarach, gdzieś w szatni, albo na sali rozgrzewkowej, gdy toczył się pojedynek Holandia - Rosja?
- Na pewno przed meczem była nerwówka, gdyż porażka Holenderek oznaczałaby, że nie mamy już o co grać. Czekałyśmy więc do samego końca na ten wynik i atmosfera była gorąca.
Dało się w takiej sytuacji rozgrzewać, czy zajmowałyście się bardziej tym meczem waszych rywalek?
- Ta rozgrzewka niby była, ale taka przerywana. Co chwilę ktoś zerkał, co się dzieje na parkiecie, jaki jest wynik.
Może właśnie z tego powodu brak koncentracji na początku spotkania z Bułgarią, a w konsekwencji przegrany set?
- Mógł być to jeden z powodów słabszej gry na początku. Nie da rady się skupić w takich chwilach, więc tak naprawdę rozgrzewka i koncentracja miały miejsce jeszcze w pierwszej partii.
Wasz zespół w trakcie tego turnieju tak naprawdę cały czas się rozwija i na dobrą sprawę powstaje. Do tej pory była to grupa solidnych siatkarek, a teraz z meczu na mecz tworzycie drużynę.
- Bardzo się cieszę, że nasza gra się odmieniła, bo pierwsza faza wyglądała nieciekawie. Same byłyśmy rozczarowane naszą grą, bo wiedziałyśmy, że nas stać na więcej. Idziemy cały czas do przodu, z dnia na dzień gramy coraz lepiej, a najważniejsze mecze dopiero przed nami.
Co więc się takiego zmieniło od spotkań z Hiszpanią lub Holandią, minęło od nich raptem kilka dni?
- Chyba przede wszystkim uwierzyłyśmy w to, że możemy wygrać z każdym.
Czyli jednak sfera mentalna?
- Wydaje mi się, że tak. Byłyśmy chyba nie do końca przygotowane psychicznie do tego grania. Bałyśmy się, jak to będzie wyglądało, a teraz jest już zdecydowanie lepiej. Poza tym przygotowania fizycznego nie nadrobi się w tydzień, więc gdyby w tym leżał problem, nie wygrałybyśmy trzech meczów w drugiej fazie i nie znalazłybyśmy się w półfinale.
Czy macie jakiś kontakt z trenerem Matlakiem?
- Trener był chwilę u nas przed spotkaniem z Bułgarią. Przyszedł powiedzieć, że nas wspiera, że jest z nami i życzył nam powodzenia.
W Mistrzostwach Europy panują trochę dziwne zasady (po tym turnieju mają być zmienione - przyp. autor) i pary półfinałowe są losowane. Z tego powodu ponownie zmierzycie się z Holandią. Na kogo chciałyście trafić?
- Wszystko jedno. Zarówno Włoszki jak i Holenderki to bardzo ciężkie rywalki, ale jak się chce grać w finale, to trzeba je pokonać. Cieszmy się na razie z tego miejsca, w którym jesteśmy i będziemy się starały przejść dalej. Jeśli się nawet nie uda, to zostaje walka o brązowy medal. Awans do półfinału jest dla nas już małym sukcesem, zwłaszcza że po pierwszej fazie było sporo komentarzy, że nie mamy szans na czwórkę, że szybko odpadniemy i cieszę się, że pokazałyśmy, że potrafimy jednak grać w siatkówkę. Teraz tylko czekajmy, co będzie dalej.
Mówiliśmy, że zespół w trakcie turnieju się rozwija, ale to samo można powiedzieć o Pani. Z meczu na mecz coraz lepsze występy i powoli wyrasta Pani na jedną z gwiazd tych mistrzostw.
- Ja tego tak nie odbieram. Najważniejsza jest gra zespołowa i wynik końcowy. W siatkówce nie są istotne gwiazdy, a niejednokrotnie przekonywałyśmy się, że nazwiska nie grają. Mam więc nadzieję, że nasz zespół będzie grał tak jak dotychczas i będziemy wygrywać.
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)