Szokująca relacja. Mieszkańcy Izraela dostali SMS. Polak ujawnia treść

Getty Images / Getty Images / Abed Rahim Khatib/Anadolu Agency oraz Mehdi Benisti / Na zdjęciu: Zniszczony izraelski czołg i Sebastian Pęcherz
Getty Images / Getty Images / Abed Rahim Khatib/Anadolu Agency oraz Mehdi Benisti / Na zdjęciu: Zniszczony izraelski czołg i Sebastian Pęcherz

- Wiele osób porwano do Strefy Gazy, wiele zlinczowano i wiele osób zamordowano w domach - mówi WP SportoweFakty Sebastian Pęcherz mieszkający w Izraelu. Opowiada o reakcji społeczeństwa na wojnę i jak teraz wygląda życie w ogarniętym atakiem kraju.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]

[/b]W sobotę 7 października o godz. 6:30 czasu lokalnego (5:30 w Polsce) rozpoczął się atak Hamasu na Izrael. Najpoważniejszy od ponad 20 lat. Bojownicy przeniknęli do wielu miejscowości na południu kraju. Część z nich mordowała lub uprowadzała cywilów. Równocześnie rozpoczął się atak rakietowy.

W Izraelu od wielu lat mieszka były siatkarz, a obecnie trener Sebastian Pęcherz, który ma tam rodzinę. Opowiada o zatrważających wydarzeniach w kraju. I zwraca uwagę na wyjątkowy brak wiedzy izraelskiego wywiadu.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty: Gdzie pan w tej chwili się znajduje i jak wygląda tam sytuacja?

Sebastian Pęcherz, były siatkarz, trener Hapoelu Kefar Sawa, od lat mieszkający w Izraelu: Znajdujemy się w Kefar Sawie, centralnej części Izraela. Jesteśmy dość bezpieczni, to daleko od Strefy Gazy i Libanu. U nas jest w miarę spokojnie, oprócz jednego alarmu nad ranem niewiele się działo. Nie wiemy jednak, co będzie dalej.

Rakiety wystrzeliwane ze Strefy Gazy to nic wyjątkowego, zwłaszcza na południu kraju. Jednak tym razem wielu terrorystów przedostało się przez granicę. Nie wiadomo, dokąd pojechali, dalej są poszukiwani, nikt nie wie, gdzie się ukrywają. To największe nasze zmartwienie.

Jak wyglądały pierwsze godziny po ataku?

Wywiad kompletnie nie wiedział o nim, co jest szokujące. Przez politykę wewnętrzną prawdopodobnie to przegapili. W sobotę mamy najcięższą sytuację od 20 lat. Wiele osób porwano do Strefy Gazy, wiele zlinczowano i wiele osób zamordowano w domach. Na południu kraju nawet całe osiedla zostały zajęte przez terrorystów. Filmy, które dostaję, nie nadają się do pokazania.

Jak toczy się życie w Kefar Sawie?

Każdy mieszkaniec dostał SMS-a, by pozostać w domu i nie wychodzić. Pojawiła się informacja, że jeden z terrorystów został schwytany nieopodal nas. Mamy być u siebie w mieszkaniu do odwołania.

Niemal nikt nie wychodzi, można zobaczyć tylko pojedyncze samochody. Jedynym obleganym miejscem jest sklep całodobowy i ludzie kupują jedzenie na zapas.

Premier Izraela Benjamin Netanjahu zwrócił się do narodu słowami. "Obywatele Izraela, jesteśmy w stanie wojny". Ta sytuacja wydaje się być bezprecedensowa.

To prawda. Nigdy tylu terrorystów się nie przedostało i nie kontrolowało terytoriów, wiosek w Izraelu. Premier wygłosił orędzie, ale jego rząd i wywiad przespali miesiące przygotowań terrorystów do tego uderzenia. Bo czegoś takiego nie da się zaplanować błyskawicznie. Netanjahu wraz z rządem zajmował się wszystkim innym poza bezpieczeństwem i życiem codziennym ludzi. Strach zajrzał w oczy wszystkich mieszkańców Izraela.

Z minuty na minuty pojawiają się kolejne doniesienia o ludziach, którzy zginęli, zostali porwani. Liczba ofiar cały czas rośnie. Dopiero za 2-3 dni będziemy znali pełen ogrom tragedii cywilów.

Pojawiła się panika?

Paniki raczej tutaj nie będzie. Historia przyzwyczaiła starszych ludzi do takiej sytuacji. Ale ci młodzi, którzy mają po 20 lat, nigdy czegoś takiego nie widzieli. Tak samo jest ze mną. Na początku nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Próbowałem normalnie funkcjonować.

O 10:00 miałem mieć zajęcia z siatkarkami na siłowni. Zostaliśmy wyproszeni. Wszystkie wydarzenia, miejsca publiczne zostały po prostu pozamykane.

Wiele osób mieszkających na południu Izraela ukrywa się przed terrorystami i nalotami w przydomowych schronach. To standard także w innych częściach Izraela? Jak to wygląda u pana?

Podobnie. My mamy pokój z podwójnymi ścianami, zamykany jest na drzwi, których podobno rakieta nie jest w stanie przebić. Nie chciałbym tego sprawdzać na własnej skórze. Drzwi wejściowe zamknęliśmy na kilka zamków. Mamy schron, ale czy w tej sytuacji czujemy się bezpiecznie? Raczej nie.

We wtorek pańska drużyna w miała grać w Brnie w el. fazy grupowej Ligi Mistrzyń siatkarek. Czy w takiej sytuacji w ogóle da się wylecieć z kraju?

Czekamy jeszcze na informację. Samoloty izraelskich linii lotniczych są często wyposażone w tarcze antyrakietowe, działa, kamery i cały system bezpieczeństwa. Od linii lotniczych dostaliśmy komunikat, że lot się odbędzie. Nie mamy jeszcze jednak pozwolenia od ministerstwa sportu.

Wszyscy na razie są w głębokim szoku, ale prawdopodobnie w niedzielę wylecimy. Ostatecznie wieści dostaniemy jednak w sobotę wieczorem. Szkoda by było, żeby nas ominęła taka okazja, bo dziewczyny na to zapracowały w poprzednim sezonie.

Poza tym, przez najbliższe dni będziemy najpewniej zamknięci w domach. Nie będzie możliwości trenowania, zajęcia w szkołach nie odbywają się do odwołania. Lecąc na taki turniej, grając, możemy dalej pozostać w formie i pokazać, że możemy przezwyciężyć takie drastyczne momenty i reprezentować kraj.

Nie boi się pan lotu w takich okolicznościach?

Wydaje mi się, że większy strach będzie na lądzie niż w powietrzu. Lotnisko ochraniane jest żelazną kopułą. I zazwyczaj te loty się odbywają, to samo było kilka lat temu. W wypadku niebezpieczeństwa wszystkie loty by anulowano, a tak nie jest. Trzeba zaznaczyć, że pojedynczy przewoźnicy odwołują loty, część z nich jest przekierowywana do Grecji czy na Cypr. Jednak większość odbywa się normalnie.

Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Jest decyzja ws. wydarzeń sportowych w Izraelu