29-2. Wyczyn Polaków był nieprawdopodobny. Rozbrajająca reakcja Grbicia

- Staram się nieustannie doskonalić. Zamierzam raz jeszcze obejrzeć dużą część naszych meczów z ostatniego sezonu - mówi Nikola Grbić, który wygrał 29 z 31 meczów w tym sezonie. Jak podsumował ten wyczyn?

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Nikola Grbić Materiały prasowe / CEV / Na zdjęciu: Nikola Grbić
Za siatkarską reprezentacją Polski fantastyczny sezon. W 2023 roku Biało-Czerwoni wygrali każdy oficjalny turniej międzynarodowy, w którym brali udział. Najpierw Ligę Narodów, potem mistrzostwa Europy, a na koniec kwalifikacje do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich w Paryżu.

Po tych sukcesach rozmawiamy z selekcjonerem naszej kadry Nikolą Grbiciem o dumie z dokonań zespołu, o najtrudniejszych dla trenera aspektach jego pracy i o potrzebie ciągłej nauki. Trener Polaków mówi też o tym, jaką świetną cechę charakterystyczną ma nasz zespół i jakimi przywódcami drużyny są Bartosz Kurek i Aleksander Śliwka.

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jaka myśl pojawia się w pana głowie jako pierwsza na wspomnienie ostatniego sezonu?

Nikola Grbić, selekcjoner reprezentacji Polski siatkarzy: Taka, że według mnie był on za długi. Dwie imprezy docelowe to już dużo. Nie bez przyczyny w przeszłości rzadko się zdarzało, że zespół, który wygrał Ligę Narodów, czy wcześniej Ligę Światową, był w tym samym roku najlepszy również w innym wielkim turnieju - mistrzostwach Europy, świata czy w igrzyskach olimpijskich. Ja mam w pamięci tylko trzy takie przypadki - rok 1996, gdy Holendrzy wygrali Ligę Światową, a potem igrzyska, rok 2004, gdy tego samego dokonali Brazylijczycy, oraz 2008, gdy w obu imprezach najlepsi byli Amerykanie.

Kiedy masz nie dwie, a trzy imprezy docelowe, tak jak w tym roku, robi się już bardzo, bardzo ciężko. Było tylko kilka zespołów, które w każdej z tych imprez grały naprawdę dobrą siatkówkę. Według mnie tylko Japonia, USA i Polska były w stanie przez cały czas utrzymywać wysoką jakość. Inni grali dobrze albo w Lidze Narodów, albo w mistrzostwach kontynentalnych, albo w kwalifikacjach.

Mówi pan, że dwa trofea w jednym roku to coś wyjątkowego. Wy zdobyliście trzy, bo co prawda za kwalifikację olimpijską pucharu nie dostaliście...

Nie, ale dostaliśmy czapki baseballówki!

A przede wszystkim wywalczyliście awans na igrzyska i zapewniliście sobie spokój na przyszły rok. Czy to był sezon, w którym osiągnęliście więcej, niż się pan spodziewał?

Oczekiwania były takie, żeby w Lidze Narodów i mistrzostwach Europy stanąć na podium oraz awansować na igrzyska. Okazało się, że byliśmy w stanie zdziałać więcej. Gdyby przed sezonem ktoś mi powiedział, że wygramy wszystkie turnieje, w których wystartujemy, a z 31 meczów przegramy tylko dwa, to zapytałbym go tylko o to, gdzie mam się podpisać.

Zawsze spodziewam się zwycięstwa i robię, co w mojej mocy, żeby je odnieść. Zawsze staram się wygrać wszystko, co jest do wygrania. Wiedząc, co chcę osiągnąć, zaczynam myśleć o tym, co zrobić, żeby się udało. Jak zaplanować sezon? Kiedy i komu dać odpocząć? Jak ustawić pracę, żeby doprowadzić drużynę do najlepszej formy w najważniejszych momentach? Nie zawsze da się to poukładać tak, żeby wygranie wszystkiego, co jest do wygrania było możliwe, ale zawsze próbujesz. Tym razem się udało. Sezon pokazał, że zrobiliśmy dobrą robotę. Zawodnicy, mój sztab i ja.

Po trudnych meczach lubi pan powtarzać, że zespół zyskał "przeciwciała" na kolejne takie starcia. W 2023 roku trudnych spotkań zagraliście dużo, więc tej odporności na pewno przybyło.

Przez całe lato zagraliśmy 31 oficjalnych meczów, przeciwko drużynom o różnej sile, charakterystyce i o różnych atutach. Z tych 31 spotkań przegraliśmy tylko dwa. W tych wygranych meczach mieliśmy trudne momenty, ale potrafiliśmy sobie z nimi poradzić. Zwyciężaliśmy po przegranym pierwszym secie, odwracaliśmy losy partii, w których przegrywaliśmy, albo rozstrzygaliśmy spotkanie na swoją korzyść w tie-breaku - każdego piątego seta w minionym sezonie wygraliśmy (biorąc pod uwagę tylko oficjalne mecze - przyp. WP SportoweFakty).

"Przeciwciała", o których mówię, zyskujesz właśnie dzięki trudnym momentom. Kiedy po raz kolejny znajdujesz się w kłopotliwej sytuacji, masz świadomość, że jesteś w miejscu, w którym już byłeś i dałeś sobie radę. Wiesz, czego się spodziewać, jak się zachowywać. Gdy przychodzi trudny czas, ten zespół jest świetny. Gra najlepiej właśnie wtedy, gdy stoi plecami do ściany, gdy musi dać z siebie to, co ma najlepszego. Nie mówię, że za każdym razem będziemy wychodzić z kłopotów obronną ręką, bo nie jesteśmy jedyną drużyną na świecie, która dobrze sobie radzi z trudnościami. Ale mamy świetną cechę charakterystyczną.

Teraz, kilka dni po zakończeniu sezonu, gdy może pan wreszcie trochę odetchnąć po pięciu bardzo intensywnych miesiącach, czuje pan dumę z tego, czego pan w tym czasie dokonał?

O tak! Jestem dumny, naprawdę dumny. Nie z tego, czego ja dokonałem, a czego my dokonaliśmy. Nasz sport jest sportem drużynowym i nie byłoby tych sukcesów, gdyby nie drużynowy wysiłek. Jestem dumny z pracy, którą sam wykonałem oraz z pracy mojego sztabu i wszystkich zawodników. Jestem pełen uznania dla ich poświęcenia, profesjonalizmu i ciężkiej pracy. Myślę, że jako drużyna spisaliśmy się najlepiej, jak mogliśmy. Bardzo dumny jestem również dlatego, że te wszystkie rzeczy, które osiągnęliśmy w tym roku, dodadzą nam zapału do dalszej pracy.

Czy w trakcie tego sezonu nauczył się pan czegoś nowego o swoich zawodnikach?

Przekonałem się na przykład, który z graczy spisuje się lepiej wychodząc na boisko w pierwszej szóstce, a który jest lepszy, gdy wchodzi z rezerwy. Zyskałem też mocne potwierdzenie wielu rzeczy, które wiedziałem już wcześniej. Na koniec turnieju w Chinach powiedziałem każdemu z zawodników, jakie są jego mocne i słabe strony oraz nad czym powinien pracować w trakcie sezonu klubowego. Poprosiłem ich, żeby postarali się poprawić to, w czym według mnie mogą być lepsi. Przez tych kilka miesięcy, przy pomocy swoich klubowych trenerów, mogą wykonać ogrom pracy i zrobić wyraźne postępy.

Pańskimi "pułkownikami" są w zespole Bartosz Kurek i Aleksander Śliwka. Co może pan powiedzieć o kapitanie drużyny i jego zastępcy po dwóch latach wspólnej pracy?

Obaj są do siebie podobni, dlatego to oni byli w tym sezonie kapitanami (Kurek w czasie Ligi Narodów i mistrzostw Europy, Śliwka w czasie kwalifikacji olimpijskich, na które Kurek nie pojechał z powodu urazu - przyp. WP SportoweFakty). Do obu zespół ma ogromny szacunek. Za to jacy są, jak zachowują się na boisku i poza nim, jakie mają podejście do pracy, jak bardzo są oddani drużynie i jak pomagają innym dawać z siebie więcej. Inni zawodnicy mają do nich wielkie zaufanie i wiedzą, że jeśli Bartek i Olek chcą coś im przekazać, to warto ich posłuchać, bo próbują pomóc. To świetni "gracze zespołowi".

Muszę jednak powiedzieć, że obaj przesadzają. Próbują brać na siebie zbyt dużo odpowiedzialności, a to im nie pomaga. Kiedy nie gramy dobrze, mamy jakieś trudności, oni czują się odpowiedzialni za tę sytuację, za zespół, i uważają, że muszą coś zrobić. Sporo o tym rozmawialiśmy i myślę, że rozumieją o co mi chodzi, Olkowi dużo dały w tym aspekcie kwalifikacje olimpijskie. Choć przyznaję - nie było łatwo wytłumaczyć mu, że w czasie meczów w Chinach nie napotykaliśmy na więcej trudności, niż we wcześniej fazie sezonu, dlatego że kapitanem zespołu był Śliwka, a nie Kurek. Z drugiej strony zdecydowanie wolę kogoś takiego, niż zawodnika, który nie ma tak głębokiego poczucia więzi z zespołem, w którym gra.

Mówimy o zawodnikach, a czego dowiedział się pan o sobie?

W pewnym aspektach byłem zbyt dużym perfekcjonistą. Zobaczyłem jednak, że jest tak dużo rzeczy, które mogą nie pójść zgodnie z naszymi planami, oraz takich, które nie zależą od perfekcjonistycznego podejścia, że przestałem je stosować. Staram się nieustannie uczyć ze swoich doświadczeń, również z doświadczeń innych trenerów, żeby być coraz lepszym.

Zawsze mam w głowie to, żeby doskonalić swój warsztat. Uważam, że jestem dobrym szkoleniowcem i wiele rzeczy, które robię, robię dobrze. Wiem jednak, że robiąc małe kroki naprzód w niektórych aspektach, mogę stawać się lepszy. Nigdy nie uznam siebie za skończony produkt. Nie uznam swoich trenerskich umiejętności za fantastyczne. Nie poklepię się po ramieniu, nie powiem: "jesteś wspaniały" i nie osiądę na laurach. Zawsze możesz nauczyć się czegoś nowego, coś poprawić.

Teraz na przykład zamierzam raz jeszcze obejrzeć dużą część naszych meczów i przeanalizować statystyki, żeby ocenić, czy podejmowałem właściwe decyzje. Czy brałem czasy we właściwych momentach, czy robiłem zmiany wtedy, kiedy faktycznie było trzeba je zrobić. Czy mówiłem drużynie na czasie to, co trzeba było powiedzieć. W trakcie sezonu nie mam czasu na taką ocenę, analizę. Zrobię ją teraz i może się czegoś nauczę, wychwycę jakieś błędy, które popełniłem. A teraz mam pewną prośbę w odniesieniu do tego, co powiedziałem.

Jaką?

Prosiłbym, żeby nie przedstawiać tego, że uważam siebie za dobrego trenera, jako przechwałki. Nie róbcie ze mnie dupka, który ma się za nie wiadomo kogo. Jestem po prostu pewien, że dobrze wykonuję swoją pracę, ale chcę zarazem podkreślić, że zawsze będę gościem, który stara się doskonalić. Jest cienka linia pomiędzy pewnością siebie a zadufaniem w sobie. Widzę ją i jej nie przekroczę.

ZOBACZ WIDEO Pod Siatką: MVP Kłos i Last Dance reprezentacji

Wracając do ostatniego sezonu, co było dla pana najtrudniejsze w czasie tych pięciu miesięcy? Zarówno jako dla trenera, jak i zwyczajnie po ludzku.

Jeśli chodzi o pierwszy aspekt, najtrudniejsze chwile przeżywałem w ćwierćfinale i półfinale mistrzostw Europy. Spotkania z Serbią i ze Słowenią były dla nas bardzo wymagające, a ja nie czułem się wtedy dobrze, byłem chory. Natomiast tak po ludzku, dla mnie jako dla męża i ojca, najtrudniej było mi znieść rozłąkę z rodziną. W czasie tych długich pięciu miesięcy miałem w sumie tylko dziesięć dni, żeby z nią pobyć.

Kiedy prowadziłem reprezentację Serbii i mieliśmy dzień czy dwa wolnego, rodzina przyjeżdżała do mnie do Belgradu albo ja jechałem do niej. Godzina jazdy autem w jedną stronę i byłem na miejscu. Teraz to niemożliwe, bo ze Spały czy z Zakopanego mam do moich bliskich dużo dalej i gdybym chciał jechać do nich w czasie dwóch wolnych dni, sporą część tego czasu zajęłaby podróż. Wiem, że taka jest specyfika mojej pracy, ale nie było mi przez to łatwiej.

A jak rozłąkę znoszą pańscy bliscy?

Moi synowie dorastali, będąc w takiej sytuacji. Myślę, że rozumieją, z czym wiąże się moja praca. Ale raz jeszcze powtórzę: to nie sprawia, że jest łatwiej. Zarówno mi, jak i mojej rodzinie.

Teraz będzie pan miał dla niej dużo więcej czasu. Wykorzysta go pan między innymi na to, by pomagać trenerowi drużyny siatkarskiej swojego starszego syna.

Co ciekawe, jestem w tym zespole asystentem trenera, który był moim asystentem, kiedy prowadziłem Perugię. On jest bardzo otwarty na moje uwagi, widzi w tym okazję, by się rozwijać i zaleca mi, żebym dzielił się z nim wszystkimi swoimi przemyśleniami i obserwacjami. Po powrocie do domu zdążyłem już zacząć udzielać się w tej roli i codziennie jestem na treningach.

Od profesjonalnej siatkówki zamierza pan zrobić sobie trochę przerwy, czy od samego początku rozgrywek ligowych będzie pan pilnie śledził poczynania swoich zawodników i kandydatów do kadry?

Będę oglądał mecze ligowe, kiedy tylko będę mógł. I będę przyjeżdżał do Polski tak często, jak to możliwe - żeby pojawić się na kilku spotkaniach, porozmawiać z zawodnikami. W poprzednim sezonie byłem w Polsce przynajmniej raz w miesiącu, teraz te wizyty mogą być trochę rzadsze. Za mną już dwa lata w roli selekcjonera polskiej kadry i myślę, że jest już niewiele rzeczy, które jestem w stanie zauważyć tylko oglądając mecz na żywo, a których nie zauważę w telewizji. Niemniej jednak selekcjoner powinien od czasu do czasu pojawiać się na meczach osobiście, rozmawiać z siatkarzami, członkami sztabu szkoleniowego, działaczami federacji. W ten sposób pokazuję, że mi zależy.

Jako trener reprezentacji Polski jest pan raczej powściągliwy w okazywaniu emocji. Najwięcej pokazał ich pan po finale mistrzostw Europy. Pańskie łzy były spowodowane tym, że wywalczyliście złoto w rocznicę śmierci pana ojca. W rozmowach z dziennikarzami wspominał go pan jako osobę oszczędną w pochwałach. Jak pan myśli, co by pan od niego usłyszał po całym tym wspaniałym sezonie?

Myślę, że byłoby tak, jak po ćwierćfinale igrzysk olimpijskich w Atlancie, w którym pokonaliśmy Brazylię po tie-breaku. Po meczu razem z moim bratem Vlado poszliśmy do budki telefonicznej, żeby do niego zadzwonić. Żeby się z nim połączyć, musieliśmy najpierw wpisać kod składający się z 35 cyfr. Trzeba było wstukiwać go bardzo uważnie, jedna pomyłka i musielibyśmy zaczynać od nowa. Wpisaliśmy kod, połączyliśmy się, a tata od razu, bez żadnego "cześć", powiedział: Było ok. To było maksimum entuzjazmu, na jakie potrafił się zdobyć (śmiech). Wiem jednak, że był z nas bardzo dumny. Mama ciągle mi o tym mówiła. Przy nas nie pokazywał swojej dumy, ale kiedy przychodzili przyjaciele, albo on szedł do kogoś w odwiedziny, mówiąc o nas był dumny jak paw.

Igrzyska olimpijskie w Atlancie, o których pan wspomniał, były jednymi z czterech, w których brał pan udział. W przyszłym roku weźmie pan udział w igrzyskach po raz piąty. Jakie znaczenie ma dla pana ta impreza?

Być częścią największego i najważniejszego wydarzenia sportowego na świecie to wspaniała sprawa. Czujesz się tak, jakbyś był na planie "Ojca chrzestnego" - wokół siebie masz wielkie postaci, a ty grasz jedną z wiodących ról. Na igrzyskach spotykasz na co dzień największe gwiazdy sportu wszystkich dyscyplin i wszystkich narodów. Trenujesz na siłowni obok Usaina Bolta, Rafy Nadala, Novaka Djokovicia, siedzisz na stołówce z gwiazdami NBA. Co do samego turnieju siatkarskiego, będzie on najmocniej obsadzony w całej historii igrzysk. Wezmą w nim udział wszystkie najlepsze reprezentacje. Na pewno będzie trudno o sukces, ale będziemy mocno zdeterminowani i gotowi, żeby o niego walczyć.

Czytaj także:
Aleksander Śliwka cieszy się z decyzji. "To dobra zmiana"
Polak poprowadził Niemców do sukcesu. Po jego słowach złapiecie się za głowy

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×