Reprezentacja Polski zdziesiątkowana kontuzjami. Gwiazda kadry mocno o igrzyskach: Ogromne problemy

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Kamil Semeniuk
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Na zdjęciu: Kamil Semeniuk

- Jeśli mielibyśmy teraz występować, to mielibyśmy ogromne problemy - mówi WP SportoweFakty Kamil Semeniuk w kontekście igrzysk olimpijskich w Paryżu. Opowiada też o rywalizacji o miejsce w składzie i klubowym mistrzostwie świata.

[tag=50846]

Kamil Semeniuk[/tag] i Wilfredo Leon po raz drugi z rzędu wygrali Klubowe Mistrzostwo Świata. Ich Sir Susa Vim Perugia w drodze po trofeum nie straciła nawet seta.

W rozmowie z WP SportoweFakty Semeniuk z niepokojem spogląda na letnie igrzyska olimpijskie w Paryżu, z których polska kadra ma ambicje przywieźć złoty medal. Semeniuk zaznacza, że gdyby turniej miał odbyć się teraz, Polacy mieliby problem. A to dlatego, że prawie połowa złotego składu naszej kadry z mistrzostw Europy zmaga się bądź zmagała z kontuzjami.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Wielu twierdzi, że na liczne kontuzje wpływ ma przeładowany sezon w polskiej lidze. Czy ty, grając we Włoszech, też jesteś tak przemęczony?

Kamil Semeniuk, przyjmujący reprezentacji Polski i Sir Susa Vim Perugia: Po pierwsze, sezon kadrowy był wyjątkowo wyczerpujący. Na szczęście we włoskiej lidze jest tylko 12 zespołów, a PlusLiga ma 16, więc w Polsce tego grania jest zdecydowanie więcej. Nasi reprezentanci występują jeszcze w rozgrywkach międzynarodowych. Śledzę sytuację ZAKSY i widzę, że mają za dużo spotkań. Cały czas mecz co trzy dni. Nie mają nawet kiedy zaleczyć kontuzji.

Jest mi przykro, że to spotyka chłopaków, że mają tyle urazów. Wielu kadrowiczów, którzy występują w Polsce, mówi mi, że są zmęczeni. Mam nadzieję, że wyzdrowieją i znów będziemy mogli czerpać radość z siatkówki.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Zrobił to na siedząco. Po prostu magia

Jest w środowisku kadrowiczów obawa, że te kontuzje mogą pozbawić was złota w Paryżu?

Jeszcze nie ma co panikować, bo nie jesteśmy w połowie sezonu klubowego. Druga część sezonu jest przed nami. Jednak, jeśli mielibyśmy teraz występować, mielibyśmy ogromne problemy. Kilka gwiazd reprezentacji ma kłopoty zdrowotne. Mam nadzieję, że moi koledzy do Paryża zdołają zaleczyć urazy i będziemy mogli dać z siebie 100 procent.

A co z twoim kolegą klubowym Wilfredo Leonem? On też nie grał cały miesiąc.

Nie chciałbym mówić za dużo, ale Wilfredo przecież też grał w kadrze i był bardzo zmęczony. To kwestia dni, może tygodni i wróci na boisko. Musi dostać zielone światło od lekarza, na ten moment trenuje na siłowni, wykonuje ćwiczenia technicznie, bez skakania.

W tym sezonie wygraliście niemal wszystko: mistrzostwo Europy, Ligę Narodów i grupę w kwalifikacjach olimpijskich. Czujecie na sobie presję faworyta igrzysk w Paryżu?

Od paru ładnych lat reprezentacja Polski jest jednym z głównych faworytów do złota. Mamy za sobą fantastyczny sezon. Miejmy nadzieję, że będziemy zdrowi na kadrę, bo wtedy mamy spore szanse. Każdy z nas jest na tyle profesjonalny i ma na tyle pokory, że jest świadomość, że nikt na igrzyska nie pojedzie przypadkiem.

A co sądzisz o nowym formacie igrzysk? W poprzednim było trochę meczów o "pietruszkę", a tutaj już pierwszy może mieć kluczowe znaczenie.

Nowy format sprawia, że igrzyska będą bardzo mocno obsadzone. Nie będzie spotkań o nic i to jest ogromny plus. Każdy set i każdy mały punkt będą się liczyły do tego, kto zajmie pierwsze miejsce w łącznej tabeli po fazie grupowej i będzie miał łatwiejszego przeciwnika w ćwierćfinale. Każde spotkanie będzie na wagę złota.

Na twojej pozycji jest największa konkurencja w kadrze i trener Nikola Grbić brał pięciu przyjmujących na każdy turniej. Na igrzyska kadra może liczyć o dwóch zawodników mniej. Jak się czujesz przy tak ogromnej wewnętrznej rywalizacji?

Trener może zabrać 12 zawodników, ale nie wiemy, kto się w tym składzie znajdzie. Może ma jakiś chytry plan i weźmie pięciu przyjmujących? Wątpię jednak, że tak się stanie i pojedzie nas czterech. Walka będzie ogromna i tak naprawdę już się rozpoczęła z pierwszym gwizdkiem sezonu klubowego. W Perugii robię wszystko, co mogę, by dać sygnał, że moja gra jest na odpowiednim poziomie. Każdą decyzję Nikoli uszanuję.

A jak oceniasz zmniejszenie PlusLigi z 16 do 14 drużyn od sezonu 2025/2026? Tak naprawdę ta reforma ledwo przeszła, jednym głosem.

Wystarczy usunąć dwa zespoły, a to cztery spotkania mniej. Dla zespołów, które biorą udział w rozgrywkach międzynarodowych, to konieczna zmiana. Będzie czas na normalny tydzień pracy. To ogromny krok do przodu.

Odniosłem wrażenie, że w pierwszym sezonie w Perugii słabo współpracowało się tobie z trenerem Andreą Anastasim. A jak jest z Angelo Lorenzettim?

Nie chcę zapeszać, ale naprawdę bardzo dobrze. Trener daje mi wolną rękę. Teraz nie czuję nad sobą oczekiwań na perfekcyjną grę w trakcie meczu i gdy mi coś nie wychodzi, to nie pojawia się krytyka, ale słowa wsparcia. Nawet jeśli mam gorsze momenty, to wyciąga do mnie pomocną dłoń, a to zawodnikowi pomaga psychologicznie.

Po nieudanym pierwszym sezonie we Włoszech mówiłeś, że nie zasługujesz na grę w kadrze tylko przez to, że jesteś zawodnikiem Perugii, było dużo samokrytyki w twoim wykonaniu. Nikola Grbić pokładał w tobie duże zaufanie i z twojej opowieści tak samo jest z Lorenzettim. Dla ciebie to kluczowy aspekt?

Mówiłem tak, bo uważam, że w reprezentacji nikt nie powinien grać za zasługi, a powinna liczyć się forma. Miałem mizerną końcówkę poprzedniego sezonu klubowego. Nikola Grbić pokładał nadzieję, że wrócę do poziomu, który prezentowałem w ZAKSIE czy na mistrzostwach świata w Polsce. Mam nadzieję, że swoje zadanie wykonałem i wykorzystałem sytuację.

Jeżeli chodzi o Perugię, to bardziej mi chodzi o zaufanie w momencie meczu, gdy gra nie idzie. Szkoleniowiec ma przekonanie, że potrafię wrócić na odpowiedni poziom, ale żeby tak się stało, musi wytrzymać psychicznie i nie robić zmian, czekać aż wskoczę na odpowiednie tory.

W drodze po klubowe mistrzostwo świata nie straciliście nawet seta. To tym bardziej imponujące, że graliście cztery dni z rzędu.

To fantastyczny wynik. Może się niektórym wydawać, że to nie był turniej na wysokim poziomie, ale brały w nim udział naprawdę mocne zespoły. Nasza gra była na tyle dobra, że byliśmy w stanie wygrywać 3:0.

Turniej odbył się w Indiach: kraju, w którym siatkówka jest kompletnie nieznana. Czy ludzie tam żyją tą dyscypliną i kraj ma potencjał, by powtórzyć sukces Filipin?

To dopiero początkowa faza zainteresowania siatkówką. Tam góruje krykiet, a nasz sport powoli raczkuje. Zainteresowanie jednak było. Na spotkaniach, także tych, w których nie grali gospodarze, hala była mocno wypełniona, a w kluczowych meczach nawet po same brzegi. W mieście nie było za dużej promocji turnieju, a jakby to zrobili, to sytuacja byłaby jeszcze lepsza.

A jak się podobał Bangalore pod względem organizacyjnym?

Wybór był kontrowersyjny, ale rozumiem, że to jest konieczne, by popularyzować siatkówkę. Indie to potężny kraj i nawet jeśli niewielki procent ludzi się nią zainteresuje, to sport zyska miliony nowych fanów. Organizacyjnie dali jakoś radę, nie było rewelacyjnie, ale na pewno dostaną od nas informację zwrotną i na następną edycję się poprawią.

Co się tobie podobało, a co było poniżej poziomu?

Jedyna rzecz, która mi się podobała, to jakość pokojów i hotelu, który stał na bardzo wysokim poziomie. Nawet organizowali nam codziennie pranie. Cała reszta: wyżywienie, komunikacja, jakość szatni, pozostawia wiele do życzenia. Jest od kogo się uczyć, a najlepszym przykładem jesteśmy my, Polacy. Naprawdę możemy być wzorem do naśladowania.

Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Lider oddalił się w grupie ZAKSY w Lidze Mistrzów

Komentarze (0)