W 2015 roku reprezentacja Słowenii awansowała do finału mistrzostw Europy siatkarzy. Drużyna z tego kraju dopiero po raz drugi w historii znalazła się w finale gier zespołowych, wyrównując tym samym osiągnięcie piłkarzy ręcznych z 2004 roku. Pobić się go nie udało, ponieważ w finale czempionatu Starego Kontynentu lepsi okazali się Francuzi. Słowenia przegrała mecz o złoto 0:3, choć w dwóch ostatnich setach postawiła rywalom ogromny opór.
Najwyższy laur nie został zdobyty, ale po końcowym gwizdku nikt nie rozpaczał. Wręcz przeciwnie, dookoła po słoweńskiej stronie panował wszechobecny uśmiech. Także na twarzy trenera, dumnego z wyczynu swoich podopiecznych, których prowadził zaledwie od kilku miesięcy.
Do sukcesu doprowadził ich Andrea Giani. Włoch był tym, który zapoczątkował misję niemożliwą. Kiedy przejmował ekipę znad Adriatyku, Słoweńcy plasowali się daleko od światowej, a nawet europejskiej czołówki. Po dziewięciu latach ten sam zespół zadebiutował na igrzyskach olimpijskich. Co zaskakujące, ma realne szanse zakończyć ten występ medalem.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Ten obrazek z Paryża zapadnie mu w pamięci. "Ikoniczne"
"W tej chwili zajmujemy 39. miejsce w światowym rankingu. Wiecie, co ludzie mówią o słoweńskiej siatkówce? Że jest gów***na. Ale patrzę na was i wiem, że dzięki ciężkiej pracy może z nią być niebawem dużo lepiej" - powiedział wchodząc do szatni i całkowicie zaskakując swoich podopiecznych.
Od tamtej pory z drużyną pracowali między innymi Alberto Giuliani, Slobodan Kovac, a od 2022 roku Gheorghe Cretu. Ten ostatni ma szansę osiągnąć historyczny wynik. W poniedziałek na igrzyskach olimpijskich poprowadzi zespół w ćwierćfinale przeciwko Polakom.
- Nie chciałem jechać na igrzyska olimpijskie tylko po to, żeby podczas otwarcia pochodzić w kółko po stadionie. Wiem, że mamy jakość i że mamy rezerwy. Dlaczego nie spróbować? Oczywiście trzeba uważać, bo to ogromne wydarzenie. Ale nie możemy zapominać, po co tu jesteś. Wszyscy nadajemy na tych samych falach - powiedział Rumun, po debiucie na turnieju w Paryżu, jego podopieczni pokonali Kanadę 3:1.
Paradoksalnie tego sukcesu mogło nie być, Gheorghe Cretu podczas rozmów w paryskiej mixed zonie wspomniał, jak trudno było mu przekonać przedstawicieli słoweńskiej federacji do nawiązania współpracy. Działacze nie mogli uwierzyć, że człowiek z Rumunii, kraju gdzie siatkówka nie stoi na najwyższym poziomie, jest w stanie wprowadzić zespół na światowe salony.
- Pochodzę z kraju specjalnego dla siatkówki, ale może teraz nie jestem już jakimś kosmitą. Robili wszystko, aby trzymać mnie z dala od dużej sceny, ponieważ nie miałem odpowiedniego paszportu dla tych wszystkich profesjonalistów - przyznał Cretu, który przed podpisaniem kontraktu, musiał zjednać sobie również zawodników. Jego słowa przytacza serwis sportklub.n1info.si.
- Powiedziałem, że dojdziemy do porozumienia dopiero po rozmowie z siatkarzami i sprawdzeniu, czy nasze oczekiwania i cele się pokrywają - wspominał swoje początki w słoweńskim zespole Gheorghe Cretu w rozmowie z dziennikarzami po wtorkowym meczu z Serbią.
Doświadczony szkoleniowiec, który w poniedziałek stanie przed szansą wywalczenia ze Słowenią awansu do strefy medalowej igrzysk olimpijskich. Rywalem będą wicemistrzowie świata - Polacy, którzy pokonali ich przed rokiem na mistrzostwach Europy. Rumun ze spokojem podchodzi jednak do tej rywalizacji.
- Dla chłopców nie będzie to pierwszy mecz o pozostanie w turnieju. Grali je jeszcze przed moim przyjazdem, a także ze mną. Kilka razy dotarliśmy już do ćwierćfinału. Najważniejsze będzie przygotowanie mentalne. Nawet jeśli są to igrzyska olimpijskie, siatkówka zawsze jest taka sama, nic się nie zmieni - powiedział Gheorghe Cretu cytowany przez serwis sportklub.n1info.si.
Czytaj także:
Maleńki kraj z wielkimi ambicjami na drodze Polaków do strefy medalowej IO