Zdobył z Polską mistrzostwo świata. Francuski trener mówi, co teraz zdecyduje w finale olimpijskim

PAP/EPA / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Philippe Blain
PAP/EPA / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Philippe Blain

- Wygra ta drużyna, która będzie bardziej odporna na stres w najważniejszych momentach. Kluczowe będzie zarządzanie emocjami - mówi WP Philippe Blain, który jako asystent Stephane'a Antigi wywalczył z Polską tytuł mistrza świata w 2014 roku.

Remigiusz Półtorak, Wirtualna Polska: Philippe, przejdźmy od razu do rzeczy - nawet jeśli Francja gra u siebie, polska drużyna chce rewanżu za porażkę w ćwierćfinale na poprzednich igrzyskach w Tokio.

Philippe Blain: (śmiech) Nie wiem, czy to jest dobra taktyka. To, co było w przeszłości, niech już tam zostanie. Teraz będzie na pewno inny mecz. O złoto. Czyli zupełnie inny wymiar.

To umówmy się, że pytanie było z przymrużeniem oka. A bardziej poważnie - kto ma więcej argumentów, żeby wygrać ten decydujący mecz?

Tu nie ma faworyta. Obydwie ekipy mają trochę inne charakterystyki, natomiast wygra ta, która lepiej wykorzysta swoje mocne punkty. Bardziej niż błędy rywala. A przede wszystkim zachowa zimną krew w kluczowych momentach. Co do tego nie mam wątpliwości.

ZOBACZ WIDEO: Tomasz Fornal: staram się od tego odciąć

Porozmawiajmy chwilę, na jakim poziomie ten finał może się rozgrywać. Nie tylko sportowym. Polacy pokazali ogromną determinację w półfinale, gdy długimi fragmentami nic nie szło w meczu z USA, gdy byli już praktycznie na deskach, ale cudownie się odrodzili. Takie zwroty akcji dają dodatkową siłę?

To był znakomity przykład, jak w siatkówce sytaucja może się diametralnie odmienić. Nawet jak w pewnym momencie zaczynasz grać dużo gorzej, jak jesteś wyraźnie zestresowany - a takie wrażenie sprawiali na mnie Polacy - to nie znaczy, że nie dasz rady odwrócić losów meczu. Czasami wystarczy nawet niewielki bodziec. Trzeba mieć tylko świadomość, że nie możesz się poddać. Amerykanie grali bardziej rozluźnieni, Polacy popełniali dużo błędów serwisowych i nagle przyszło otrzeźwienie - zawodnicy musieli zrozumieć, że stoją przed historyczną szansą i wykrzesali jeszcze odrobinę sił, widać było zmianę nastawienia na bardziej pozytywne. Efekt znamy.

Dla odmiany Francja nadzwyczaj łatwo pokonała Włochów. Trochę nie za łatwo?

To prawda, że po dobrym początku moi rodacy przez cały czas potrafili trzymać rękę na pulsie i zwycięstwo w żadnym momencie nie było zagrożone. To o tyle ważne, że czasami gdy idzie nieco gorzej, szczególnie gdy jest zły początek, do drużyny francuskiej wkrada się nerwowość. Tutaj było zupełnie inaczej.

Czyli co może w takim meczu jak finał zdecydować o wyniku - bardziej umiejętności i forma czy jednak odporność psychiczna i umiejętność poradzenia sobie z presją?

Bez odporności psychicznej nie ma zwycięstw. To naturalny czynnik, który pomaga wygrywać. Nawet jeśli jesteś świetny technicznie albo jeśli masz znakomite warunki fizyczne, to nie wystarczy. W drugą stronę też to działa. Żeby osiągnąć sukces, musisz być dobrze przygotowany, ale też odporny na stres w najważniejszych momentach. A już szczególnie w finale turnieju olimpijskiego, gdzie zarządzanie emocjami będzie moim zdaniem pierwszoplanowe. Nie tylko w trakcie samego spotkania, ale także przed nim.

Tu będzie jeszcze jeden dodatkowy element. Francuzi grają ten najważniejszy mecz przed własną publicznością. Czyli presja będzie ogromna, a to czasami plącze nogi. Jeśli nie zdobędą złota, rozczarowanie też będzie ogromne.

Własna publiczność potrafi być ogromnym wsparciem - wiecie o tym w Polsce doskonale - ale czasem rzeczywiście nakłada dodatkową presję. I o tym też wiecie (polska reprezentacja przegrała ostatni finał mistrzostw świata 2022 u siebie z Włochami - przyp. red.). Nie wiem, czy akurat własny parkiet będzie miał decydujące znaczenie. Myślę bardziej o czym innym: w obydwu drużynach są zawodnicy, którzy pewnie mają świadomość, że to może być dla nich ostatni taki turniej. Dla Francuzów - potwierdzenie supremacji olimpijskiej, bo od lat nikomu nie udało się obronić tytułu (ostatni raz Stany Zjednoczone w 1988 roku - red.), dla Polaków - zwycięstwo, jeśli dobrze pamiętam, po prawie 50 latach. Tu się będzie toczyła walka - o takie zarządzanie emocjami, żeby przejść do historii.

Kto albo co zwraca dotychczas pana uwagę w polskiej kadrze?

Mówiąc szczerze, mam wrażenie, że podstawowy skład nie wybija się w sposób absolutnie zdecydowany. Miałbym problem, żeby go podać. Ale na tym właśnie polega wasza siła. Ławka jest w stanie w każdym momencie wnieść coś pozytywnego. Jeśli miałbym wskazać pozycje, gdzie Polacy dominują, to w pierwszej kolejności myślę o środkowych. Nie chcę przez to powiedzieć, że tacy gracze jak Leon czy Kurek nie grają bardzo dobrze - bo grają - ale środkowi naprawdę się wyróżniają.

Co ciekawe, od początku turnieju drużyna sprawiała wrażenie, jakby grała zbyt nerwowo, jakby nie była pewna swoich umiejętności. Ale ten nagły zwrot z Amerykanami może dać dodatkową energię w finale.

Jako były kilkuletni asystent głównego trenera w polskiej kadrze masz dobrą perspektywę, żeby porównać te drużyny - mistrzowską z 2014 roku, która po latach sięgnęła po tytuł najlepszej na świecie, i tej obecnej.

Jestem przeciwny takim porównaniom. Tego się nie da zrobić. Jest przede wszystkim inny kontekst. Tamta drużyna z 2014 roku czekała na triumf w światowej imprezie bardzo długo, prawie 40 lat. To obecne pokolenie jest do sukcesów przyzwyczajone, w ostatniej dekadzie Polska miała ich wiele. Oczywiście, turniej na igrzyskach olimpijskich jest szczególny, ale właśnie mając doświadczenie z ostatnich lat teraz może być łatwiej o sukces.

Zmieniali się też główni rywale do złota. Jeszcze nie tak dawno Brazylia była praktycznie nie do pokonania, Polska to zmieniła na mistrzostwach świata. Dodatkowo w Paryżu nie ma wykluczonej Rosji. Kontekst jest więc zupełnie inny.

Zawodników też się nie da porównać. Jak to zrobić w przypadku Kubiaka czy Leona? Niemożliwe. Wspólne jest tylko to, jak wiele obydwaj dali tej reprezentacji.

Mogę tylko powiedzieć, że o ile pokolenie sprzed dekady - gdy byłem asystentem w kadrze - miało potencjał, aby wywalczyć tytuł mistrza świata, o tyle obecna generacja spokojnie może wygrać igrzyska.

Kilka lat temu miałem okazję porozmawiać dłużej z Earvinem Ngapethem. Już wtedy zdecydowanie się wyróżniał, także poza parkietem. Pamiętam jak przyszedł na wywiad z piwem w ręku, całkowicie wyluzowany. Ale na boisku jest piekielnie silny i skuteczny.

Mówiliśmy o tym, że najlepiej połączyć umiejętności techniczno-taktyczne ze znoszeniem presji w ważnych momentach. Ngapeth to ma (choć jako młody zawodnik został kiedyś wyrzucony z kadry przez Blaina za niesubordynację - przyp. red.). Należy do tych niewielu zawodników ze światowego topu, którzy potrafią wygrywać mecze, stawać na wysokości zadania w kluczowych fazach meczu. Jak prawdziwy lider. Dlatego Francja tak na niego liczy.

Ale drużyna Andrei Gianiego nie opiera się tylko na nim. Jaka jest tajemnica sukcesu? Zgranie liderów? Bo przecież Ngapeth, Kevin Tillie, Jenia Grebennikov czy Benjamin Toniutti znają się jak łyse konie.

To też, ale myślę, że są jeszcze inne ważne elementy, które składają się na całosć. Z jednej strony to Narodowe Centrum Siatkówki, w którym szkolą się kadeci i juniorzy. Jak się okazało w ostatnich latach, to bardzo dobry sposób na wyłapywanie największych talentów.
I druga, moim zdaniem, kluczowa sprawa: to światowej klasy rozgrywający. Mieć od wielu lat w drużynie graczy na takim poziomie jak Toniutti i Brizard mogło tylko pomóc. I rzeczywiście pomogło.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty