Zbigniew Bartman nie ocenia zbyt dobrze sposobu prowadzenia rosyjskiej drużyny, w której wszystkim zarządzał jeden człowiek. - Gazprom to specyficzny klub - ten sam człowiek jest tam prezesem, dyrektorem i trenerem. Alfą i omegą. Z nim nie można dyskutować, bo uważa się za nieomylnego. Zresztą trenerem był tylko z nazwy. W tygodniu nie pojawiał się na treningach, tylko przysyłał asystentów. Widzieliśmy go dopiero 10 minut przed meczem, wpisującego ustawienie drużyny. Miał nietypowe metody prowadzenia zespołu. Żeby nas zmobilizować, wygłaszał monolog składający się z samych przekleństw - powiedział Bartman Przeglądowi Sportowemu.
Gazprom Surgut, zdaniem reprezentanta Polski, nie był najlepiej zorganizowany. Siatkarze nie otrzymywali wypłat, a treningi nie były prowadzone w należyty sposób. - Choć w nazwie klubu jest Gazprom, czyli potężny koncern gazowy, pojawiły się kłopoty finansowe i przez dwa miesiące nie otrzymałem wypłaty. Dlatego rozwiązałem kontrakt. I tak mogę mówić o szczęściu, bo dostałem z klubu jakiekolwiek pieniądze, a pozostali zawodnicy ciągle czekają na pensję. Miałem grać w profesjonalnym klubie, ale okazał się on amatorski. Nasza praca w siłowni była zupełnie nie zorganizowana, każdy robił, co chciał. Rosjanie posiedzieli pół godziny i szli do szatni na kolejnego papieroska - dodał Zbigniew Bartman, który po przygodzie w rosyjskiej lidze przeniósł się do Włoch, do Prisma Taranto.